Pokrewne
- Strona Główna
- Dicker Joel Prawda o sprawie Harry'ego Queberta
- Harrison Harry Stover Leon Stonehenge (SCAN dal 950)
- Harrison Harry Rebelia w czasie (SCAN dal 701)
- Harrison Harry Zlote lata Stalowego Szczura
- Harry Harrison Stalowy Szczur idzie do wojska
- Harry Harrison Stalowy Szczur Spiewa Bluesa
- Harrison Harry Wojna z robotami (SCAN dal 1139
- Harry Harrison Planeta Smierci 4 (rtf)
- Rowling J K Harry Potter i wiezien Azkabanu
- Goodkind Terry Bezbronne Imperium
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- metta16.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Do dziury! - rozległy się krzyki.Karabin maszynowy zaczął znowu terkotać.Wokół zapanowała śmierć.Pociski latały o centymetry nad ich głowami.Odłamki granitu raniły Andre twarz i powieki.To już koniec, myślał raz po raz.Przerzucił selektor na krótkie serie.Na razie nie ryzykował podniesienia głowy.Leżąc na plecach, wyciągnął ręce, na ile mógł i uniósł karabin nad skałę.Jedno, dwa, trzy szybkie pociągnięcia za spust.Dziewięć pocisków z bliskiej odległości.Spust zamarł przy czwartym pociągnięciu.Magazynek był pusty.Andre rzucił karabin i chwycił M-16 poległego kolegi.Leżał na plecach i czekał.Strzelił, gdy zobaczył ciemną sylwetkę zasłaniającą gwiazdy.Seria trzech pocisków posłała Chińczyka w dół zbocza.Następny musiał chyba uznać, że Andre nie żyje.Wczołgał się na górę pod ogniem karabinów maszynowych.Andre strzelił mu w kolana, posyłając go w ślad za kolegą.Bał się, że znów będzie musiał zmienić magazynek, więc przerzucił przełącznik na pojedynczy ogień.Nagle nad jego kryjówką pojawiło się dwóch ludzi.Jeden z odległości metra zaczął strzelać ogniem ciągłym.Pociski szarpnęły trupem faceta z Iowy.Pojedynczy strzał Andre uspokoił Chińczyka, który zesztywniał i spadł za skałę.Za to drugi kopnięciem wytrącił Andre karabin z rąk i rzucił się na niego, zanim pozycja znalazła się pod ostrzałem.Andre chwycił za parzącą broń napastnika.Ogłuszył go cios łokciem; kolano omal nie zmiażdżyło mu krocza.Ale karabin Chińczyka tkwił ciasno między nimi.Zaczęli się mocować i broń wypaliła; z odległości metra obsypała skałę gradem ołowiu.Przerażony Chińczyk popełnił błąd.Był znacznie drobniejszy niż Andre i zamierzał użyć karabinu.Andre włożył całą siłę w jeden obrotowy ruch.Zaskoczył wroga i zrzucił go z siebie.Skoczył za nim, nie puszczając karabinu, i przydusił go do ziemi; karabin znajdował się znowu pomiędzy nimi.Chińczyk był teraz na łasce Andre - ale Andre nie miał dla niego litości.Gwałtownie uderzył hełmem w twarz wroga.Hełm spadł, ale cios ogłuszył Chińczyka.Nos zaczął mu obficie krwawić.Andre wiedział, jak używać noża.Przycisnął wroga całym ciałem i puścił karabin.Ostrym szarpnięciem wbił mu brodę w grdykę.Żołnierz sapnął mu w samo ucho i boleśnie ugryzł go w zranioną małżowinę.Andre chwycił za rękojeść bojowego noża.Wysunął się ze skórzanej pochwy bez oporu.Ale Chińczyk coś wyczuł.Karabin uwięziony pomiędzy nimi zaterkotał serią strzałów.Zamek orał pierś Andre, dopóki nie zablokował się w luźnej fałdzie kurtki.Straszliwy ból przeszył mu prawy bok w kilku miejscach naraz.Podniósł się z karabinem wciąż uwięzionym w materiale kurtki i jednym płynnym ruchem zagłębił nóż w piersi Chińczyka.Ale ostrze nie weszło głęboko, bo trafiło na coś twardego - pas albo kość.Obaj zamarli na chwilę.Tamten szepnął coś po chińsku.Andre oburącz wyrwał nóż i z całą siłą, na jaką mógł się zdobyć, pchnął w pierś, omijając słabe dłonie mężczyzny, osłaniającego się przed ciosem.Było to straszniejsze niż wszystko, co do tej pory przeżył.Czuł się jak morderca.Odturlał się w bok.Leżał, gołą głową przytulony do zimnej skały.Każdym porem jego ciała wyciekały strumienie potu.Lewe ucho go paliło, rany od uda po klatkę piersiową bolały tak, że dostał mdłości.Spojrzał w gwiaździste niebo.Pociski smugowe przypominały spadające gwiazdy.Słyszał huk sześćdziesiątek i pięćdziesiątek.Zabijanie nadal trwało.Teraz słychać już było tylko karabiny Amerykanów.Strzelali jeszcze przez dłuższy czas.Andre odzyskał przytomność, gdy wynosili go z jego dziury.Ktoś chwycił go niedelikatnie pod pachami i podniósł.Andre poszukał po omacku karabinu i w tym momencie niosący upuścili go na skałę.Wrzasnął głośno.Wraz z przytomnością powrócił także ból.Narastał i narastał; Andre poczuł, że zaraz znowu straci przytomność.Jęczał, walcząc z odrętwieniem.- Jezu - krzyknął dowódca drużyny.Przyskoczył do Andre, który znowu otworzył oczy.Wszystko go bolało; nigdy nie czuł się gorzej.Zdał sobie sprawę, że jest już dzień.Słońce dawno wstało.- Chyba mówiłeś, że on nie żyje! - naskoczył dowódca na jednego z nowych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.- Do dziury! - rozległy się krzyki.Karabin maszynowy zaczął znowu terkotać.Wokół zapanowała śmierć.Pociski latały o centymetry nad ich głowami.Odłamki granitu raniły Andre twarz i powieki.To już koniec, myślał raz po raz.Przerzucił selektor na krótkie serie.Na razie nie ryzykował podniesienia głowy.Leżąc na plecach, wyciągnął ręce, na ile mógł i uniósł karabin nad skałę.Jedno, dwa, trzy szybkie pociągnięcia za spust.Dziewięć pocisków z bliskiej odległości.Spust zamarł przy czwartym pociągnięciu.Magazynek był pusty.Andre rzucił karabin i chwycił M-16 poległego kolegi.Leżał na plecach i czekał.Strzelił, gdy zobaczył ciemną sylwetkę zasłaniającą gwiazdy.Seria trzech pocisków posłała Chińczyka w dół zbocza.Następny musiał chyba uznać, że Andre nie żyje.Wczołgał się na górę pod ogniem karabinów maszynowych.Andre strzelił mu w kolana, posyłając go w ślad za kolegą.Bał się, że znów będzie musiał zmienić magazynek, więc przerzucił przełącznik na pojedynczy ogień.Nagle nad jego kryjówką pojawiło się dwóch ludzi.Jeden z odległości metra zaczął strzelać ogniem ciągłym.Pociski szarpnęły trupem faceta z Iowy.Pojedynczy strzał Andre uspokoił Chińczyka, który zesztywniał i spadł za skałę.Za to drugi kopnięciem wytrącił Andre karabin z rąk i rzucił się na niego, zanim pozycja znalazła się pod ostrzałem.Andre chwycił za parzącą broń napastnika.Ogłuszył go cios łokciem; kolano omal nie zmiażdżyło mu krocza.Ale karabin Chińczyka tkwił ciasno między nimi.Zaczęli się mocować i broń wypaliła; z odległości metra obsypała skałę gradem ołowiu.Przerażony Chińczyk popełnił błąd.Był znacznie drobniejszy niż Andre i zamierzał użyć karabinu.Andre włożył całą siłę w jeden obrotowy ruch.Zaskoczył wroga i zrzucił go z siebie.Skoczył za nim, nie puszczając karabinu, i przydusił go do ziemi; karabin znajdował się znowu pomiędzy nimi.Chińczyk był teraz na łasce Andre - ale Andre nie miał dla niego litości.Gwałtownie uderzył hełmem w twarz wroga.Hełm spadł, ale cios ogłuszył Chińczyka.Nos zaczął mu obficie krwawić.Andre wiedział, jak używać noża.Przycisnął wroga całym ciałem i puścił karabin.Ostrym szarpnięciem wbił mu brodę w grdykę.Żołnierz sapnął mu w samo ucho i boleśnie ugryzł go w zranioną małżowinę.Andre chwycił za rękojeść bojowego noża.Wysunął się ze skórzanej pochwy bez oporu.Ale Chińczyk coś wyczuł.Karabin uwięziony pomiędzy nimi zaterkotał serią strzałów.Zamek orał pierś Andre, dopóki nie zablokował się w luźnej fałdzie kurtki.Straszliwy ból przeszył mu prawy bok w kilku miejscach naraz.Podniósł się z karabinem wciąż uwięzionym w materiale kurtki i jednym płynnym ruchem zagłębił nóż w piersi Chińczyka.Ale ostrze nie weszło głęboko, bo trafiło na coś twardego - pas albo kość.Obaj zamarli na chwilę.Tamten szepnął coś po chińsku.Andre oburącz wyrwał nóż i z całą siłą, na jaką mógł się zdobyć, pchnął w pierś, omijając słabe dłonie mężczyzny, osłaniającego się przed ciosem.Było to straszniejsze niż wszystko, co do tej pory przeżył.Czuł się jak morderca.Odturlał się w bok.Leżał, gołą głową przytulony do zimnej skały.Każdym porem jego ciała wyciekały strumienie potu.Lewe ucho go paliło, rany od uda po klatkę piersiową bolały tak, że dostał mdłości.Spojrzał w gwiaździste niebo.Pociski smugowe przypominały spadające gwiazdy.Słyszał huk sześćdziesiątek i pięćdziesiątek.Zabijanie nadal trwało.Teraz słychać już było tylko karabiny Amerykanów.Strzelali jeszcze przez dłuższy czas.Andre odzyskał przytomność, gdy wynosili go z jego dziury.Ktoś chwycił go niedelikatnie pod pachami i podniósł.Andre poszukał po omacku karabinu i w tym momencie niosący upuścili go na skałę.Wrzasnął głośno.Wraz z przytomnością powrócił także ból.Narastał i narastał; Andre poczuł, że zaraz znowu straci przytomność.Jęczał, walcząc z odrętwieniem.- Jezu - krzyknął dowódca drużyny.Przyskoczył do Andre, który znowu otworzył oczy.Wszystko go bolało; nigdy nie czuł się gorzej.Zdał sobie sprawę, że jest już dzień.Słońce dawno wstało.- Chyba mówiłeś, że on nie żyje! - naskoczył dowódca na jednego z nowych [ Pobierz całość w formacie PDF ]