[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wielkąśmy jednak Skrzetuskiemu oddali przysługę usiekłszy Bohuna, bo gdyby on był żyw,tedy nie ręczyłbym za zdrowie pana Jana.Wołodyjowski bardzo był niekontent; obiecywał sobie podróż pełną przygód, a tymczasem zapowiadał mu się długi inudny pobyt w Zbarażu. Może byśmy choć do Kamieńca ruszyli!  rzekł. A co my tam będziemy robić i z czego żyć?  odpowiedział Zagłoba. Wszystko jedno, do których murów jak grzybyprzyrośniemy, trzeba czekać i czekać, bo taka podróż dużo Skrzetuskiemu może zająć czasu.Człowiek póty młody, póki sięrusza (tu pan Zagłoba opuścił melancholicznie głowę na piersi), a starzeje się w bezczynności, ale trudno.niechże się tambez nas obejdzie.Jutro damy na solenną wotywę, by mu Bóg szczęścił.Bohunaśmy usiekli  to grunt.Każ waść konierozjuczyć, panie Michale  trzeba czekać.Jakoż nazajutrz zaczęły się dla dwóch przyjaciół długie, jednostajne dni oczekiwania, których ani pijatyki, ani gra w kościnie mogły urozmaicić  i ciągnęły się bez końca.Tymczasem nadeszła sroga zima.Znieg całunem na łokieć grubym okryłblanki zbaraskie i całą ziemię; zwierz i ptactwo dzikie zbliżyły się do mieszkań ludzkich.Po całych dniach słychać byłokrakanie niezmiernych stad wron i kruków.Upłynął cały grudzień, po czym styczeń iluty  o Skrzetuskim nie było ani słychu.Pan Wołodyjowski jezdził do Tarnopola szukać przygód; Zagłoba sposępniał i utrzymywał, że się starzeje. R O Z D Z I A A XVIKomisarze wysłani przez Rzeczpospolitą do traktatów z Chmielnickim dotarli wreszcie wśród największychtrudności do Nowosiółek i tam zatrzymali się czekając odpowiedzi od zwycięskiego hetmana, który tymczasembawił w Czehrynie.Siedzieli smutni i strapieni, bo przez drogę ciągle groziła im śmierć, a trudności mnożyły się nakażdym kroku.Dzień i noc otaczały ich tłumy czerni zdziczałej do reszty przez mordy i wojnę  i wyły o śmierćkomisarzów.Raz w raz napotykali od nikogo niezależne watahy złożone ze zbójców lub dzikich czabanów, niemających najmniejszego pojęcia o prawach narodów, a głodnych krwi i zdobyczy.Mieli wprawdzie komisarze stokoni asystencji, którymi pan Bryszowski dowodził, prócz tego sam Chmielnicki, w przewidywaniu, co ich spotkaćmoże, przysłał im pułkownika Dońca wraz z czterystoma mołojcami; ale eskorta ta łatwo mogła okazać sięniewystarczającą, bo tłumy dziczy rosły z każdą godziną i coraz grozniejszą przybierały postawę.Kto tylko zkonwoju albo ze służby oddalił się choć na chwilę od gromady, ginął bez śladu.Byli oni jako garść podróżnychotoczona przez stado zgłodniałych wilków.I tak upływały im całe dnie, tygodnie, aż na noclegu w Nowosiółkachzdawało się już wszystkim, że nadchodzi ostatnia godzina.Konwój dragoński i eskorta Dońca toczyły od wieczoraformalną walkę o życie komisarzów, którzy odmawiając modlitwy za konających polecali duszę Bogu.KarmelitaAętowski dawał im kolejno rozgrzeszenie, a tymczasem zza okien wraz z powiewem wiatru dochodziły straszliwewrzaski, odgłosy strzałów, piekielne śmiechy, szczęk kos, wołania:  Na pohybel! , i o głowę wojewody Kisiela,który głównym był przedmiotem zawziętości.Była to straszna noc a długa, bo zimowa.Wojewoda Kisiel wsparł głowę na ręku i siedział od kilku godzinnieruchomie.Nie śmierci on się lękał, bo od czasów wyruszenia z Huszczy tak już był wyczerpany, zmęczony,bezsenny, że raczej by z radością do śmierci wyciągnął ręce  ale duszę jego nurtowała bezdenna rozpacz.On toprzecie, jako Rusin z krwi i kości pierwszy wziął na się rolę pacyfikatora w tej bezprzykładnej wojnie  onwystępował wszędy, w senacie i na sejmie, jako najgorętszy stronnik układów, on popierał politykę kanclerza iprymasa, on potępiał najsilniej Jeremiego i działał w dobrej wierze dla dobra kozactwa i Rzeczpospolitej  i wierzyłcałą swą gorącą duszą, że układy, że ustępstwa wszystko pogodzą, uspokoją, zabliznią  i właśnie teraz, w tejchwili, gdy wiózł buławę Chmielnickiemu, a ustępstwa Kozaczyznie, zwątpił o wszystkim  ujrzał oczywiściemarność swoich wysileń, ujrzał pod nogami próżnię i przepaść. Zali oni nie chcą niczego więcej, jeno krwi? zali nie o inną wolność, jeno o wolność rabunku i pożogi imidzie?  myślał z rozpaczą wojewoda i tłumił jęki, które rozrywały mu pierś szlachetną. Hołowu Kisielowu, hołowu Kisielowu! na pohybel!  odpowiadały mu tłumy.I byłby chętnie poniósł im w darze wojewoda tę białą skołataną głowę, gdyby nie ta resztka wiary, że im i całejKozaczyznie trzeba dać coś więcej  trzeba koniecznie dla ich własnego i Rzeczypospolitej zbawienia.Niechże ichprzyszłość tego żądać nauczy.A gdy tak myślał, jakiś promień nadziei i otuchy rozświecał na chwilę te ciemności, które nagromadziła w nimrozpacz  i wmawiał sam w siebie nieszczęsny starzec, że ta czerń to przecie nie cała Kozaczyzna, nie Chmielnicki ijego pułkownicy, że z nimi to dopiero rozpoczną się układy.Ale mogą-li one być trwałe, póki pół miliona chłopów stoi pod bronią? Nie stopniejąż one z pierwszympowiewem wiosny jak owe śniegi, które w tej chwili pokrywają step?.Tu znów przychodziły wojewodzie na myśl słowa Jeremiego:  Aaski można dać tylko zwyciężonym  i znówmyśl jego zasuwała się w ciemność, a pod nogami otwierała się przepaść.Tymczasem mijała północ.Wrzaski i wystrzały nieco przycichły; natomiast świst wichru powiększał się, nadworze była zamieć śnieżna; znużone tłumy widocznie poczęły rozchodzić się do domów; nadzieja wstąpiła w sercakomisarzów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl