Pokrewne
- Strona Główna
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- John Marsden Kroniki Ellie 1. Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Marsden John Kroniki Ellie 03 Przycišgajšc burzę
- DeMille Nelson John Corey 01 liwkowa Wyspa
- John Ringo Dziedzictwo Aldenata 03 Taniec z Diabłem
- Wojny Rady Tom 1 Tam Będš Smoki Ringo John
- Tom Mangold, John Penycate Wi podziemna wojna
- Ziarno prawdy Zygmunt Miloszewski
- Makuszynski Kornel Dziewiec kochanek kawalera Dorn
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dmn.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To jest jego jedyna siła.Nie potrafi zachować się, wyrażać, myśleć ani robić czegokolwiek lepiej ode mnie ani nawet niemal tak dobrze jak ja - będzie więc Starcem z Morza, dopóki go w jakiś sposób nie strząsnę.Trzeba będzie użyć siły.Siedzę tutaj i rozmyślam o Bogu.Nie wydaje mi się, żebym jeszcze wierzyła w Boga.Nie chodzi tylko o mnie, myślę o milionach, które musiały żyć w podobny sposób podczas wojny.Wszystkie Anny Frank.I wcześniej.Teraz chyba już w i e m, że Bóg nie interweniuje.Pozwala nam cierpieć.Jeśli modlisz się o wolność, możesz doznać ulgi, ponieważ się modlisz, albo w wyniku niezależnych wydarzeń, które i tak przyniosłyby ci wolność.Ale Bóg nie słyszy.Nie ma w Nim nic ludzkiego, jak słuchanie, patrzenie, odczuwanie litości czy udzielanie pomocy.Może Bóg stworzył świat i podstawowe prawa materii i ewolucji.Ale nie troszczy się o jednostki.Zaplanował to tak, że niektóre jednostki są szczęśliwe, inne smutne, niektórym się udaje, innym nie.On nie ma pojęcia, kto jest smutny, a kto nie jest, i wcale Go to nie obchodzi.Więc naprawdę On nie istnieje.Przez tych ostatnich kilka dni czułam się jak osoba bez Boga.Bardziej czysta, mniej skołowana, mniej ślepa.Dalej wierzę w Boga.Ale jest tak odległy, tak zimny, tak matematyczny.Widzę, że musimy tak żyć, jakby Boga nie było.Modlitwa i nabożeństwa, i śpiewanie hymnów - to wszystko głupie i bezużyteczne.Usiłuję wytłumaczyć, dlaczego zrywam ze swoimi zasadami (o nieużywaniu przemocy).Ciągle wyznaję tę zasadę, ale widzę, że czasami trzeba odstępować od zasad, żeby przeżyć.Na nic się nie zda ufanie własnemu szczęściu, opatrzności czy dobroci Boga, trzeba działać i walczyć o siebie.Niebo jest absolutnie puste.Wspaniale czyste i puste.Jakby architekci i budowniczowie mieszkali w tych wszystkich domach, które wybudowali.Czy choćby mogli mieszkać w nich wszystkich.To oczywiste, rzuca się w oczy.Bóg musi istnieć, ale nie może nic o nas wiedzieć.(Tego samego wieczoru.) Przez cały dzień byłam bardzo nieprzyjemna dla niego.Wielokrotnie próbował rozmawiać, ale nie dopuszczałam do tego.Czy chcę, żeby mi coś przyniósł? Powiedziałam: „Nic nie chcę.Jestem twoim więźniem.Jeśli przyniesiesz mi pożywienie, zjem je, żeby nie umrzeć.Od tej pory stosunki między nami ograniczają się wyłącznie do relacji więzień-strażnik.A teraz proszę, zostaw mnie samą”.Na szczęście mam mnóstwo do czytania.On będzie nadal przynosił mi papierosy (jeśli tego nie zrobi, nie poproszę) i jedzenie.To wszystko, czego chcę od niego.On nie ma ludzkich cech, to nicość przebrana za człowieka.20 listopadaZachowuję się tak, żeby pożałował, że mnie w ogóle kiedykolwiek zobaczył.Na obiad przyniósł fasolkę.Czytałam w łóżku.Stał przez chwilę, a potem zabrał się do wychodzenia.Podbiegłam do stołu, chwyciłam talerz i cisnęłam w niego.Wie, że nie lubię fasolki po bretońsku, pewnie nic mu się nie chciało zrobić.Nie byłam zła, udawałam.Stał tak, a po tym jego zawsze tak czyściutkim ubraniu spływał ohydny sos.Miał głupią minę.„Nie chcę żadnego obiadu” - warknęłam.I odwróciłam się.Całe popołudnie jadłam czekoladki.Pojawił się dopiero w porze kolacji.Przyniósł kawior, wędzonego łososia i zimnego kurczaka (kupuje je gdzieś już upieczone) - wszystko to, co lubię - i jeszcze z tuzin innych rzeczy, które lubię, przebiegły brutal, bydlak.Przebiegłość nie polega na tym, że to kupuje, ale na tym, że ja nie mogę się powstrzymać od uczucia wdzięczności (nie powiedziałam wyraźnie, że jestem wdzięczna, ale nie byłam opryskliwa); chodzi o to, że on podaje to wszystko z taką usłużnością, z miną mówiącą proszę-mi-nie-dziękować, nie-zasługuję-na-to.Kiedy ustawiał kolację na stole, miałam przemożną ochotę zachichotać.Straszne.Chciałam rzucić się na łóżko i krzyczeć.Był tak doskonale sobą.A ja jestem taka zniewolona.Tutaj na dole moje nastroje zmieniają się szybko.W jednej chwili jestem zdecydowana postępować tak, w następnej inaczej.To bez sensu.Nienawiść nie leży w mojej naturze.Jakby gdzieś we mnie wytwarzała się codziennie pewna ilość dobrej woli i łagodności, która musi wydostać się na zewnątrz.Jeśli trzymam to w ukryciu, wybucha.Byłam dla niego miła, nie chcę być dla niego miła, nie będę dla niego miła.Ale trudno mi przychodzi nienormalne zachowanie wobec niego (chodzi mi o drobiazgi typu „to było dobre jedzenie”).Jednak nie powiedziałam nic.Kiedy zapytał: „Czy to wszystko” (jak kamerdyner), odpowiedziałam: „Tak, możesz już odejść” - i odwróciłam się tyłem.Gdyby mógł zobaczyć moją twarz, doznałby szoku.Uśmiechałam się, a kiedy zamknął drzwi, wybuchnęłam śmiechem.Nic nie mogłam na to poradzić.Histeria.Ostatnie dni bardzo dużo przyglądałam się sobie w lustrze.Czasami nie wydaję się sobie rzeczywista, nagle nie mogę uwierzyć, że w odległości jednej czy dwóch stóp widzę swoje własne odbicie.Muszę spojrzeć w bok.Przyglądam się dokładnie swojej twarzy, oczom, próbuję odczytać, co wyraża mój wzrok.Kim jestem.Dlaczego jestem tutaj.To wszystko przez tę samotność.Muszę popatrzeć na inteligentną twarz.Zrozumie to każdy, kto przebywał w podobnym zamknięciu.Człowiek staje się realny dla siebie samego w bardzo dziwny sposób.Jak nigdy przedtem.W normalnym życiu tak wiele daje się zwykłym ludziom, tak wiele się poskramia.Patrzę na swoją twarz i na jej poruszenia, jakby należała do kogoś innego.Patrzeniem wypędzam siebie.Siedzę razem z sobą.Czasami przechodzi to w rodzaj transu i muszę wywalić język lub zmarszczyć nos, żeby się z tego wydobyć.Siedzę tutaj z własnym odbiciem w absolutnej ciszy, w dziwnym rodzaju misterium.W transie.27 listopadaJest środek nocy.Nie mogę spać.Nienawidzę siebie.Dzisiaj o mało nie stałam się morderczynią.Już nigdy nie będę taka jak przedtem.Trudno mi pisać.Mam związane ręce.Udało mi się wyjąć knebel.Wszystko zaczęło się przy obiedzie.Uświadomiłam sobie, że muszę staczać wewnętrzną walkę, żeby nie być dla niego miła.Ponieważ czuję, że muszę z kimś rozmawiać.Nawet z nim.Przynajmniej jest ludzką istotą.Kiedy wyszedł po obiedzie, miałam ochotę zawołać, żeby wrócił porozmawiać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.To jest jego jedyna siła.Nie potrafi zachować się, wyrażać, myśleć ani robić czegokolwiek lepiej ode mnie ani nawet niemal tak dobrze jak ja - będzie więc Starcem z Morza, dopóki go w jakiś sposób nie strząsnę.Trzeba będzie użyć siły.Siedzę tutaj i rozmyślam o Bogu.Nie wydaje mi się, żebym jeszcze wierzyła w Boga.Nie chodzi tylko o mnie, myślę o milionach, które musiały żyć w podobny sposób podczas wojny.Wszystkie Anny Frank.I wcześniej.Teraz chyba już w i e m, że Bóg nie interweniuje.Pozwala nam cierpieć.Jeśli modlisz się o wolność, możesz doznać ulgi, ponieważ się modlisz, albo w wyniku niezależnych wydarzeń, które i tak przyniosłyby ci wolność.Ale Bóg nie słyszy.Nie ma w Nim nic ludzkiego, jak słuchanie, patrzenie, odczuwanie litości czy udzielanie pomocy.Może Bóg stworzył świat i podstawowe prawa materii i ewolucji.Ale nie troszczy się o jednostki.Zaplanował to tak, że niektóre jednostki są szczęśliwe, inne smutne, niektórym się udaje, innym nie.On nie ma pojęcia, kto jest smutny, a kto nie jest, i wcale Go to nie obchodzi.Więc naprawdę On nie istnieje.Przez tych ostatnich kilka dni czułam się jak osoba bez Boga.Bardziej czysta, mniej skołowana, mniej ślepa.Dalej wierzę w Boga.Ale jest tak odległy, tak zimny, tak matematyczny.Widzę, że musimy tak żyć, jakby Boga nie było.Modlitwa i nabożeństwa, i śpiewanie hymnów - to wszystko głupie i bezużyteczne.Usiłuję wytłumaczyć, dlaczego zrywam ze swoimi zasadami (o nieużywaniu przemocy).Ciągle wyznaję tę zasadę, ale widzę, że czasami trzeba odstępować od zasad, żeby przeżyć.Na nic się nie zda ufanie własnemu szczęściu, opatrzności czy dobroci Boga, trzeba działać i walczyć o siebie.Niebo jest absolutnie puste.Wspaniale czyste i puste.Jakby architekci i budowniczowie mieszkali w tych wszystkich domach, które wybudowali.Czy choćby mogli mieszkać w nich wszystkich.To oczywiste, rzuca się w oczy.Bóg musi istnieć, ale nie może nic o nas wiedzieć.(Tego samego wieczoru.) Przez cały dzień byłam bardzo nieprzyjemna dla niego.Wielokrotnie próbował rozmawiać, ale nie dopuszczałam do tego.Czy chcę, żeby mi coś przyniósł? Powiedziałam: „Nic nie chcę.Jestem twoim więźniem.Jeśli przyniesiesz mi pożywienie, zjem je, żeby nie umrzeć.Od tej pory stosunki między nami ograniczają się wyłącznie do relacji więzień-strażnik.A teraz proszę, zostaw mnie samą”.Na szczęście mam mnóstwo do czytania.On będzie nadal przynosił mi papierosy (jeśli tego nie zrobi, nie poproszę) i jedzenie.To wszystko, czego chcę od niego.On nie ma ludzkich cech, to nicość przebrana za człowieka.20 listopadaZachowuję się tak, żeby pożałował, że mnie w ogóle kiedykolwiek zobaczył.Na obiad przyniósł fasolkę.Czytałam w łóżku.Stał przez chwilę, a potem zabrał się do wychodzenia.Podbiegłam do stołu, chwyciłam talerz i cisnęłam w niego.Wie, że nie lubię fasolki po bretońsku, pewnie nic mu się nie chciało zrobić.Nie byłam zła, udawałam.Stał tak, a po tym jego zawsze tak czyściutkim ubraniu spływał ohydny sos.Miał głupią minę.„Nie chcę żadnego obiadu” - warknęłam.I odwróciłam się.Całe popołudnie jadłam czekoladki.Pojawił się dopiero w porze kolacji.Przyniósł kawior, wędzonego łososia i zimnego kurczaka (kupuje je gdzieś już upieczone) - wszystko to, co lubię - i jeszcze z tuzin innych rzeczy, które lubię, przebiegły brutal, bydlak.Przebiegłość nie polega na tym, że to kupuje, ale na tym, że ja nie mogę się powstrzymać od uczucia wdzięczności (nie powiedziałam wyraźnie, że jestem wdzięczna, ale nie byłam opryskliwa); chodzi o to, że on podaje to wszystko z taką usłużnością, z miną mówiącą proszę-mi-nie-dziękować, nie-zasługuję-na-to.Kiedy ustawiał kolację na stole, miałam przemożną ochotę zachichotać.Straszne.Chciałam rzucić się na łóżko i krzyczeć.Był tak doskonale sobą.A ja jestem taka zniewolona.Tutaj na dole moje nastroje zmieniają się szybko.W jednej chwili jestem zdecydowana postępować tak, w następnej inaczej.To bez sensu.Nienawiść nie leży w mojej naturze.Jakby gdzieś we mnie wytwarzała się codziennie pewna ilość dobrej woli i łagodności, która musi wydostać się na zewnątrz.Jeśli trzymam to w ukryciu, wybucha.Byłam dla niego miła, nie chcę być dla niego miła, nie będę dla niego miła.Ale trudno mi przychodzi nienormalne zachowanie wobec niego (chodzi mi o drobiazgi typu „to było dobre jedzenie”).Jednak nie powiedziałam nic.Kiedy zapytał: „Czy to wszystko” (jak kamerdyner), odpowiedziałam: „Tak, możesz już odejść” - i odwróciłam się tyłem.Gdyby mógł zobaczyć moją twarz, doznałby szoku.Uśmiechałam się, a kiedy zamknął drzwi, wybuchnęłam śmiechem.Nic nie mogłam na to poradzić.Histeria.Ostatnie dni bardzo dużo przyglądałam się sobie w lustrze.Czasami nie wydaję się sobie rzeczywista, nagle nie mogę uwierzyć, że w odległości jednej czy dwóch stóp widzę swoje własne odbicie.Muszę spojrzeć w bok.Przyglądam się dokładnie swojej twarzy, oczom, próbuję odczytać, co wyraża mój wzrok.Kim jestem.Dlaczego jestem tutaj.To wszystko przez tę samotność.Muszę popatrzeć na inteligentną twarz.Zrozumie to każdy, kto przebywał w podobnym zamknięciu.Człowiek staje się realny dla siebie samego w bardzo dziwny sposób.Jak nigdy przedtem.W normalnym życiu tak wiele daje się zwykłym ludziom, tak wiele się poskramia.Patrzę na swoją twarz i na jej poruszenia, jakby należała do kogoś innego.Patrzeniem wypędzam siebie.Siedzę razem z sobą.Czasami przechodzi to w rodzaj transu i muszę wywalić język lub zmarszczyć nos, żeby się z tego wydobyć.Siedzę tutaj z własnym odbiciem w absolutnej ciszy, w dziwnym rodzaju misterium.W transie.27 listopadaJest środek nocy.Nie mogę spać.Nienawidzę siebie.Dzisiaj o mało nie stałam się morderczynią.Już nigdy nie będę taka jak przedtem.Trudno mi pisać.Mam związane ręce.Udało mi się wyjąć knebel.Wszystko zaczęło się przy obiedzie.Uświadomiłam sobie, że muszę staczać wewnętrzną walkę, żeby nie być dla niego miła.Ponieważ czuję, że muszę z kimś rozmawiać.Nawet z nim.Przynajmniej jest ludzką istotą.Kiedy wyszedł po obiedzie, miałam ochotę zawołać, żeby wrócił porozmawiać [ Pobierz całość w formacie PDF ]