Pokrewne
- Strona Główna
- Foster Alan Dean Tran ky ky Czas na potop
- Foster Alan Dean Tran ky ky Misja do Moulokinu
- Foster Alan Dean Przekleci 03 Wojenne lupy
- Foster Alan Dean Przekleci 02 Krzywe zwierciadlo
- Foster Alan Dean Zaginiona Dinotopia
- Koonz Dean R Ziarno Demona
- Dean R. Koonz Ziarno Demona (2)
- Koonz Dean R Tunel strachu
- Forbes Colin Tweed 08 Zabójczy wir
- cierpienia mlodego Wertera
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- achtenandy.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To nigdy nie była gra.Pchając i odpoczywając na zmianę, wciąż pchając i odpoczywając – w nieustępliwym, obłędnym rytmie, Roy huśtał pick-upem, aż nagle przezwyciężył bezwład maszyny.Ford ruszył.– Nie! – krzyknął Colin.Grawitacja znów pomogła.Koła wozu obracały się powoli i niechętnie.Piszczały i skrzypiały.Ich stalowe krawędzie gniotły z trzaskiem ciężkie wstęgi falistej blachy.Ale się obracały.Colin okrążył biegiem pick-upa, chwycił Roya i odciągnął go od samochodu.– Ty nieszczęsny głupku!– Roy, nie możesz!– Zostaw mnie!Roy wyrwał się, odepchnął Colina i wrócił do wraka.Pick-up utknął w chwili, gdy chłopcy szarpali się przy samochodzie.Teren nie był na tyle pochyły, by auto samo się potoczyło w stronę krawędzi.Roy znów je rozhuśtał.– Nie możesz zabić tych wszystkich ludzi.– Popatrz tylko.Wóz potrzebował teraz znacznie słabszego bodźca.A może to Roy odnalazł w swym obłędzie jeszcze więcej siły.Po kilku sekundach ford zaczął się toczyć.Colin skoczył na Roya i siłą odciągnął go od pick-upa.Oszalały z wściekłości Roy odwrócił się i uderzył go dwa razy w żołądek.Colin cofnął się gwałtownie.Puścił Roya, zakrztusił się, zgiął w pół, pochylił do ziemi, zatoczył do tyłu i upadł.Miał wrażenie, że pięści Roya przebiły go na wylot, zostawiając w jego ciele dwie wielkie dziury.Nie mógł złapać tchu.Spadły mu okulary.Widział tylko zamazane kontury złomowiska.Kaszląc, dławiąc się i wciąż próbując złapać oddech, szukał po omacku zagubionych szkieł.Roy stękał i mamrotał do siebie, starając się poruszyć pick-upa.Nagle do uszu Colina dotarł jeszcze jeden dźwięk: rytmiczne czuk-czuk-czuk-czuk-czuk-czuk.Pociąg.W pewnej odległości.Ale niezbyt daleko.Coraz bliżej.Colin znalazł okulary i założył je.Zobaczył przez łzy, że pick-up jest wciąż ponad dwadzieścia stóp od krawędzi wzniesienia i że Roy zaczął go dopiero pchać.Colin spróbował wstać.Uniósł się na wysokość kolan, ale jego wnętrzności przeszyła fala porażającego, paraliżującego bólu.Wóz, który dzieliło od krawędzi nie więcej niż dwadzieścia stóp, pokonywał powoli kolejne cale, powoli, ale nieubłaganie.Sądząc po natężeniu hałasu, pociąg dotarł do zakrętu w dolince.Wóz dzieliło od krawędzi osiemnaście stóp.Szesnaście.Czternaście.Dwanaście.I wtedy zjechał ze swego metalowego toru; obręcze kół wbiły się w suchą ziemię.Samochód zatrzymał się.Gdyby pchali z obu stron, a ich siły były równo rozłożone, wóz nie mógłby zboczyć.Ale ponieważ był pchany tylko z lewej strony, musiał skręcić w prawo, tym bardziej że Roy nie obrócił dostatecznie mocno kierownicą, by skorygować tor jazdy.Colin uczepił się klamki zdezelowanego dodge’a, przy którym leżał i podciągnął się do góry.Nogi mu drżały.Noc wypełniła się ogłuszającym hukiem pędzącego pociągu: kakofoniczny grzmot przypominający mechaniczną orkiestrę, która właśnie stroi instrumenty.Roy podbiegł do krawędzi wzgórza.Spojrzał w dół, na pociąg, którego Colin nie mógł widzieć.Po niecałej minucie hałas osłabł.Ostatni wagon pokonywał właśnie zakręt – pociąg pędził w dal, w kierunku San Francisco.Na szczyt wzniesienia zaczęły z wolna docierać odgłosy nadchodzącej nocy.Colin był przez chwilę zbyt ogłuszony, by słyszeć cokolwiek.Stopniowo do jego świadomości powrócił śpiew świerszczy, rechotanie ropuch, szum bryzy w koronach drzew i łomot własnego serca.Roy krzyknął.Spojrzał w dół, na tory, które teraz były puste, wzniósł w górę pięści i zawył jak konające zwierzę.Odwrócił się i ruszył w stronę Colina.Dzieliło ich jedynie trzydzieści stóp odkrytego terenu.– Roy, musiałem to zrobić.– Nienawidzę cię.– Nie mówisz poważnie.– Jesteś taki, jak cała reszta.– Roy, poszedłbyś do więzienia.– Zabiję cię.– Ale Roy.– Ty pieprzony zdrajco!Colin rzucił się do ucieczki.23Wiedział jednak, że nigdy nie prześcignie przyjaciela.Miał chude nogi – Roy muskularne.Zapas jego sił był żałośnie mały – energia i siły Roya wydawały się niespożyte.Colin nie miał odwagi spojrzeć za siebie.Cmentarzysko samochodów było rozległym labiryntem.Biegł nisko pochylony po wijących się, krzyżujących ze sobą ścieżkach, korzystając z osłony, jaką dawały wraki.Skręcił w prawo, pomiędzy wypatroszone karoserie dwóch buicków.Mijał ogromne stosy opon, powyginane i zardzewiałe plymouthy, rozbite i skorodowane fordy, dodge, toyoty, oldsmobile, volkswageny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.To nigdy nie była gra.Pchając i odpoczywając na zmianę, wciąż pchając i odpoczywając – w nieustępliwym, obłędnym rytmie, Roy huśtał pick-upem, aż nagle przezwyciężył bezwład maszyny.Ford ruszył.– Nie! – krzyknął Colin.Grawitacja znów pomogła.Koła wozu obracały się powoli i niechętnie.Piszczały i skrzypiały.Ich stalowe krawędzie gniotły z trzaskiem ciężkie wstęgi falistej blachy.Ale się obracały.Colin okrążył biegiem pick-upa, chwycił Roya i odciągnął go od samochodu.– Ty nieszczęsny głupku!– Roy, nie możesz!– Zostaw mnie!Roy wyrwał się, odepchnął Colina i wrócił do wraka.Pick-up utknął w chwili, gdy chłopcy szarpali się przy samochodzie.Teren nie był na tyle pochyły, by auto samo się potoczyło w stronę krawędzi.Roy znów je rozhuśtał.– Nie możesz zabić tych wszystkich ludzi.– Popatrz tylko.Wóz potrzebował teraz znacznie słabszego bodźca.A może to Roy odnalazł w swym obłędzie jeszcze więcej siły.Po kilku sekundach ford zaczął się toczyć.Colin skoczył na Roya i siłą odciągnął go od pick-upa.Oszalały z wściekłości Roy odwrócił się i uderzył go dwa razy w żołądek.Colin cofnął się gwałtownie.Puścił Roya, zakrztusił się, zgiął w pół, pochylił do ziemi, zatoczył do tyłu i upadł.Miał wrażenie, że pięści Roya przebiły go na wylot, zostawiając w jego ciele dwie wielkie dziury.Nie mógł złapać tchu.Spadły mu okulary.Widział tylko zamazane kontury złomowiska.Kaszląc, dławiąc się i wciąż próbując złapać oddech, szukał po omacku zagubionych szkieł.Roy stękał i mamrotał do siebie, starając się poruszyć pick-upa.Nagle do uszu Colina dotarł jeszcze jeden dźwięk: rytmiczne czuk-czuk-czuk-czuk-czuk-czuk.Pociąg.W pewnej odległości.Ale niezbyt daleko.Coraz bliżej.Colin znalazł okulary i założył je.Zobaczył przez łzy, że pick-up jest wciąż ponad dwadzieścia stóp od krawędzi wzniesienia i że Roy zaczął go dopiero pchać.Colin spróbował wstać.Uniósł się na wysokość kolan, ale jego wnętrzności przeszyła fala porażającego, paraliżującego bólu.Wóz, który dzieliło od krawędzi nie więcej niż dwadzieścia stóp, pokonywał powoli kolejne cale, powoli, ale nieubłaganie.Sądząc po natężeniu hałasu, pociąg dotarł do zakrętu w dolince.Wóz dzieliło od krawędzi osiemnaście stóp.Szesnaście.Czternaście.Dwanaście.I wtedy zjechał ze swego metalowego toru; obręcze kół wbiły się w suchą ziemię.Samochód zatrzymał się.Gdyby pchali z obu stron, a ich siły były równo rozłożone, wóz nie mógłby zboczyć.Ale ponieważ był pchany tylko z lewej strony, musiał skręcić w prawo, tym bardziej że Roy nie obrócił dostatecznie mocno kierownicą, by skorygować tor jazdy.Colin uczepił się klamki zdezelowanego dodge’a, przy którym leżał i podciągnął się do góry.Nogi mu drżały.Noc wypełniła się ogłuszającym hukiem pędzącego pociągu: kakofoniczny grzmot przypominający mechaniczną orkiestrę, która właśnie stroi instrumenty.Roy podbiegł do krawędzi wzgórza.Spojrzał w dół, na pociąg, którego Colin nie mógł widzieć.Po niecałej minucie hałas osłabł.Ostatni wagon pokonywał właśnie zakręt – pociąg pędził w dal, w kierunku San Francisco.Na szczyt wzniesienia zaczęły z wolna docierać odgłosy nadchodzącej nocy.Colin był przez chwilę zbyt ogłuszony, by słyszeć cokolwiek.Stopniowo do jego świadomości powrócił śpiew świerszczy, rechotanie ropuch, szum bryzy w koronach drzew i łomot własnego serca.Roy krzyknął.Spojrzał w dół, na tory, które teraz były puste, wzniósł w górę pięści i zawył jak konające zwierzę.Odwrócił się i ruszył w stronę Colina.Dzieliło ich jedynie trzydzieści stóp odkrytego terenu.– Roy, musiałem to zrobić.– Nienawidzę cię.– Nie mówisz poważnie.– Jesteś taki, jak cała reszta.– Roy, poszedłbyś do więzienia.– Zabiję cię.– Ale Roy.– Ty pieprzony zdrajco!Colin rzucił się do ucieczki.23Wiedział jednak, że nigdy nie prześcignie przyjaciela.Miał chude nogi – Roy muskularne.Zapas jego sił był żałośnie mały – energia i siły Roya wydawały się niespożyte.Colin nie miał odwagi spojrzeć za siebie.Cmentarzysko samochodów było rozległym labiryntem.Biegł nisko pochylony po wijących się, krzyżujących ze sobą ścieżkach, korzystając z osłony, jaką dawały wraki.Skręcił w prawo, pomiędzy wypatroszone karoserie dwóch buicków.Mijał ogromne stosy opon, powyginane i zardzewiałe plymouthy, rozbite i skorodowane fordy, dodge, toyoty, oldsmobile, volkswageny [ Pobierz całość w formacie PDF ]