Pokrewne
- Strona Główna
- Jonathan Kellerman Bomba zegarowa (Alex Delaware 05)
- Wylie Jonathan Słudzy Arki Tom 2 Porodku Kręgu
- Wylie Jonathan Słudzy Arki Tom 1 Pierwszy Nazwany
- Jonathan Nasaw Dziewczyny, których pożšdał
- Carroll Jonathan Kosci ksiezyca (3)
- Carroll Jonathan Kosci ksiezyca (2)
- Carroll Jonathan Kosci ksiezyca
- Stewart Mary Ta przyziemna magia
- Darwin Karol Autobiografia
- Clarke Arthur C, Baxter Stephen Swiatlo minionych dni
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- urodze-zycie.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fault wydał mu się nagle podobny do żaby i kompromitujący go swą obecnością; Everett pragnął odsunąć się od niego, nie chciał być z nim kojarzony.To dziwne pomieszczenie spowodowało to samo, co widok twarzy Cale'a Hotchkissa na taśmie magnetowidowej; przypomniał sobie.A potem do pokoju wszedł Ilford Hotchkiss i Everett zastanowił się, czy naprawdę cokolwiek pamięta.Wyglądał zbyt młodo, aby mógł być ojcem mężczyzny z nagrania wideo.Był dokładnie wzrostu Everetta, ale tak wyprostowany i stanowczy, o oczach jak błyszczące, marmurowe kamienie, że zdawał się ogromny; sprawiał wrażenie, że jest częścią pokoju, która oderwała się od reszty, aby wymienić z przybyłym uścisk dłoni.Jednocześnie promieniował wystudiowaną uprzejmością, co sprawiało, iż zmniejszał się niczym zegarmistrzowski mechanizm -jak ten złoty zegar na stole albo stojące na obramowaniu kominka drzewka bonsai.Włosy na skroniach mu siwiały, ale siwizna ta zdawała się tylko delikatnym dotknięciem, zwodniczą pułapką.Podobnie jak pokój, wyglądał lepiej niż ktokolwiek, kogo Everett - czy Chaos - kiedykolwiek widział.Uderzająco też przypominał swego syna.Everett był prawie pewien, że jest to człowiek z nagrania na taśmie, ucharakteryzowany na własnego ojca, i niemal już krzyknął: Cale!, kiedy mężczyzna podszedł i ujął jego dłoń.- Billy - odezwał się Ilford, patrząc Everettowi prosto w oczy.- Może zrobiłbyś nam po drinku? Szkocka, co?Everett skinął obojętnie głową i Fault popędził za bar.Ilford poprowadził go do fotela, a sam usiadł na kanapie po drugiej stronie ławy ze szklanym blatem i skrzącym się zegarem.Fault wręczył im drinki w prostopadłościennych, kanciastych szklaneczIcach, co stanowiło ostry kontrast z butelką piwa z odzysku, z którą dopiero co się rozstał.Szklanka okazała się niespodziewanie ciężka, jakby magnetyczną siłą przyciągana do podłogi, a alkohol pachniał tak intensywnie, że pomyślał, iż wcale nie musi go pić.- To niezwykłe móc cię widzieć, Everett.Uśmiech Ilforda był blady, a wzrok świdrował badawczo oczy rozmówcy - w poszukiwaniu czegoś? Poznania? Wspólnoty? Patrząc w szklankę, Everett pociągnął łyk whisky.- Słyszałem, że byłeś w Vacaville - powiedział jakby od niechcenia Ilford.- Tak.- To dopiero dziwowisko.- Tak.- Co przez to rozumiesz?- To co powiedziałeś: dziwowisko - Everett zapragnął chwycić tego faceta i wrzasnąć: Kim jesteś? Gdzie jest Cale? Gdzie jest Gwen?- No cóż, w porównaniu z tamtym miejscem mamy się tu całkiem dobrze.- Masz na myśli San Francisco?- Szczególnie No Alley.To bardzo miejscowe zjawisko.Jestem pewien, że zauważyłeś, jak lokalnymi stają się dzisiaj rzeczy i sytuacje.- Nie macie.- Everett pomachał dłonią, pragnąc być zrozumianym bez potrzeby precyzowania tego, o co mu chodzi.- Nie macie tutaj żadnej władzy? Wiesz, co mam na myśli?Ilford roześmiał się, nie otwierając ust, a potem powiedział:- Nie tego rodzaju.Wrócił Fault ze swoim drinkiem, brązowy alkohol wypełniał szklankę niemal po brzegi.- Everetta nie trzeba przekonywać - powiedział, szczerząc w uśmiechu spróchniałe pieńki.- Przejechał prawie połowę tego pieprzonego kraju, żeby nas znaleźć.Everett pociągnął kolejny łyk whisky, a potem podniósł wzrok i ponownie zastanowił się nad mężczyzną siedzącym po drugiej stronie stolika.Ilford Hotchkiss zdawał się tracić i odzyskiwać ostrość, jak w obiektywie rozregulowanego aparatu, ale kiedy napotykał wzrok Everetta, przybierał ponownie swój wymuszony uśmiech, wokół którego tężała reszta jego ciała.Upiłem się?, zastanowił się Everett.Z głośnym trzaskiem odstawił swoje naczynie na stolik i zamykając oczy, rozparł się wygodniej w fotelu.Pragnął zdusić migotanie tego pokoju, te zbyt precyzyjne detale obrazów na ścianach, te drzewka bonsai i zmieszaną twarz Ilforda, ale one pozostawały wytrawione w jego pamięci, jakby miał je wydrukowane po wewnętrznej stronie powiek.I nie potrafił nie słyszeć tykania zegara.- Coś się stało? - spytał Ilford.- Ma dosyć - odparł Billy.Fault i Hotchkiss, ci dwaj siedzący obok niego, byli absurdalni i straszni.Byli gargulcami na obrzeżach pustki, pustki składającej się z braku Cale'a i Gwen.To Cale i Gwen stanowili jego prawdziwe przeznaczenie; wabik, który przywiódł go tu i trzymał.Ale zamiast na tamtych wpadł na Billy'ego i Ilforda.Jaki rodzaj targu został ubity w tym domu?Poczuł się nagle rozpaczliwie słaby.Od sprzeczki Chaosa z Edie poprzedniej nocy do whisky poprawiającej piwo Faulta biegła zbyt prosta linia.To przekraczało jego możliwości; był zbyt wieloma ludźmi, było go co najmniej o jednego za dużo.A jeszcze istniał Ilford Hotchkiss.Następnego dnia kiedy obudził się wcześnie rano, padało.W domu panowała cisza.Został położony do łóżka w skromnymczystym pokoju, o którego okno uderzały miękko liście stojącego tuż przy murze eukaliptusa.Wyśliznął się spod przykrycia, włożył na siebie nowe ubranie z szafy i na palcach zszedł na dół.Deszcz nie przepędził mgły; dom nadal był przez nią odizolowany od świata niczym figurka w mlecznej, szklanej kuli.Wyszedł boso na zewnątrz i stał w chłodnym, wilgotnym wietrze, oddychając porannym powietrzem.Z okapu spadały krople, tworząc równą linię na płytach, które prowadziły za róg domu i do mieszkania w piwnicy.Wrócił, wciąż na palcach, do swego pokoju, aby ubrać buty, a potem zszedł po stopniach do przyziemia.Wnędzy, która niegdyś stanowiła mieszkanie Cale'a, siedział Fault, zagłębiony w stojącym pod oknem fotelu i patrzący na deszcz.Odwrócił się i uśmiechnął niewyraźnie do Everetta.- Wcześnie wstałeś - zauważył.Everett czuł się tak, jakby mu odjęło mowę albo jakby wyszedł z łóżka, lunatykując.- Siadaj - Billy machnął niedbale dłonią.Everett siadł tam, gdzie stał, na wolnym krześle, nie przysuwając go do Faulta.- Nie mów Ilfordowi - powiedział Billy ostrzegawczo.- Nie mówić czego?- Że Cale jest tutaj.- Nie powinno być z tym problemu, Billy, bo Cale'a nie ma.- Och, jest tutaj.- Co masz na myśli?- Kiedy pada, odwiedzamy się z Cale'em każdego ranka.Jeszcze niedawno padało codziennie.Fault zwariował, zrozumiał wreszcie Everett.Ale skąd w takim razie wzięło się nagranie wideo?- To znaczy, nie ma go teraz - Billy zeskoczył z fotela, nagle ożywiony.- Zniknął tuż przed twoim przyjściem.Ale jest go więcej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Fault wydał mu się nagle podobny do żaby i kompromitujący go swą obecnością; Everett pragnął odsunąć się od niego, nie chciał być z nim kojarzony.To dziwne pomieszczenie spowodowało to samo, co widok twarzy Cale'a Hotchkissa na taśmie magnetowidowej; przypomniał sobie.A potem do pokoju wszedł Ilford Hotchkiss i Everett zastanowił się, czy naprawdę cokolwiek pamięta.Wyglądał zbyt młodo, aby mógł być ojcem mężczyzny z nagrania wideo.Był dokładnie wzrostu Everetta, ale tak wyprostowany i stanowczy, o oczach jak błyszczące, marmurowe kamienie, że zdawał się ogromny; sprawiał wrażenie, że jest częścią pokoju, która oderwała się od reszty, aby wymienić z przybyłym uścisk dłoni.Jednocześnie promieniował wystudiowaną uprzejmością, co sprawiało, iż zmniejszał się niczym zegarmistrzowski mechanizm -jak ten złoty zegar na stole albo stojące na obramowaniu kominka drzewka bonsai.Włosy na skroniach mu siwiały, ale siwizna ta zdawała się tylko delikatnym dotknięciem, zwodniczą pułapką.Podobnie jak pokój, wyglądał lepiej niż ktokolwiek, kogo Everett - czy Chaos - kiedykolwiek widział.Uderzająco też przypominał swego syna.Everett był prawie pewien, że jest to człowiek z nagrania na taśmie, ucharakteryzowany na własnego ojca, i niemal już krzyknął: Cale!, kiedy mężczyzna podszedł i ujął jego dłoń.- Billy - odezwał się Ilford, patrząc Everettowi prosto w oczy.- Może zrobiłbyś nam po drinku? Szkocka, co?Everett skinął obojętnie głową i Fault popędził za bar.Ilford poprowadził go do fotela, a sam usiadł na kanapie po drugiej stronie ławy ze szklanym blatem i skrzącym się zegarem.Fault wręczył im drinki w prostopadłościennych, kanciastych szklaneczIcach, co stanowiło ostry kontrast z butelką piwa z odzysku, z którą dopiero co się rozstał.Szklanka okazała się niespodziewanie ciężka, jakby magnetyczną siłą przyciągana do podłogi, a alkohol pachniał tak intensywnie, że pomyślał, iż wcale nie musi go pić.- To niezwykłe móc cię widzieć, Everett.Uśmiech Ilforda był blady, a wzrok świdrował badawczo oczy rozmówcy - w poszukiwaniu czegoś? Poznania? Wspólnoty? Patrząc w szklankę, Everett pociągnął łyk whisky.- Słyszałem, że byłeś w Vacaville - powiedział jakby od niechcenia Ilford.- Tak.- To dopiero dziwowisko.- Tak.- Co przez to rozumiesz?- To co powiedziałeś: dziwowisko - Everett zapragnął chwycić tego faceta i wrzasnąć: Kim jesteś? Gdzie jest Cale? Gdzie jest Gwen?- No cóż, w porównaniu z tamtym miejscem mamy się tu całkiem dobrze.- Masz na myśli San Francisco?- Szczególnie No Alley.To bardzo miejscowe zjawisko.Jestem pewien, że zauważyłeś, jak lokalnymi stają się dzisiaj rzeczy i sytuacje.- Nie macie.- Everett pomachał dłonią, pragnąc być zrozumianym bez potrzeby precyzowania tego, o co mu chodzi.- Nie macie tutaj żadnej władzy? Wiesz, co mam na myśli?Ilford roześmiał się, nie otwierając ust, a potem powiedział:- Nie tego rodzaju.Wrócił Fault ze swoim drinkiem, brązowy alkohol wypełniał szklankę niemal po brzegi.- Everetta nie trzeba przekonywać - powiedział, szczerząc w uśmiechu spróchniałe pieńki.- Przejechał prawie połowę tego pieprzonego kraju, żeby nas znaleźć.Everett pociągnął kolejny łyk whisky, a potem podniósł wzrok i ponownie zastanowił się nad mężczyzną siedzącym po drugiej stronie stolika.Ilford Hotchkiss zdawał się tracić i odzyskiwać ostrość, jak w obiektywie rozregulowanego aparatu, ale kiedy napotykał wzrok Everetta, przybierał ponownie swój wymuszony uśmiech, wokół którego tężała reszta jego ciała.Upiłem się?, zastanowił się Everett.Z głośnym trzaskiem odstawił swoje naczynie na stolik i zamykając oczy, rozparł się wygodniej w fotelu.Pragnął zdusić migotanie tego pokoju, te zbyt precyzyjne detale obrazów na ścianach, te drzewka bonsai i zmieszaną twarz Ilforda, ale one pozostawały wytrawione w jego pamięci, jakby miał je wydrukowane po wewnętrznej stronie powiek.I nie potrafił nie słyszeć tykania zegara.- Coś się stało? - spytał Ilford.- Ma dosyć - odparł Billy.Fault i Hotchkiss, ci dwaj siedzący obok niego, byli absurdalni i straszni.Byli gargulcami na obrzeżach pustki, pustki składającej się z braku Cale'a i Gwen.To Cale i Gwen stanowili jego prawdziwe przeznaczenie; wabik, który przywiódł go tu i trzymał.Ale zamiast na tamtych wpadł na Billy'ego i Ilforda.Jaki rodzaj targu został ubity w tym domu?Poczuł się nagle rozpaczliwie słaby.Od sprzeczki Chaosa z Edie poprzedniej nocy do whisky poprawiającej piwo Faulta biegła zbyt prosta linia.To przekraczało jego możliwości; był zbyt wieloma ludźmi, było go co najmniej o jednego za dużo.A jeszcze istniał Ilford Hotchkiss.Następnego dnia kiedy obudził się wcześnie rano, padało.W domu panowała cisza.Został położony do łóżka w skromnymczystym pokoju, o którego okno uderzały miękko liście stojącego tuż przy murze eukaliptusa.Wyśliznął się spod przykrycia, włożył na siebie nowe ubranie z szafy i na palcach zszedł na dół.Deszcz nie przepędził mgły; dom nadal był przez nią odizolowany od świata niczym figurka w mlecznej, szklanej kuli.Wyszedł boso na zewnątrz i stał w chłodnym, wilgotnym wietrze, oddychając porannym powietrzem.Z okapu spadały krople, tworząc równą linię na płytach, które prowadziły za róg domu i do mieszkania w piwnicy.Wrócił, wciąż na palcach, do swego pokoju, aby ubrać buty, a potem zszedł po stopniach do przyziemia.Wnędzy, która niegdyś stanowiła mieszkanie Cale'a, siedział Fault, zagłębiony w stojącym pod oknem fotelu i patrzący na deszcz.Odwrócił się i uśmiechnął niewyraźnie do Everetta.- Wcześnie wstałeś - zauważył.Everett czuł się tak, jakby mu odjęło mowę albo jakby wyszedł z łóżka, lunatykując.- Siadaj - Billy machnął niedbale dłonią.Everett siadł tam, gdzie stał, na wolnym krześle, nie przysuwając go do Faulta.- Nie mów Ilfordowi - powiedział Billy ostrzegawczo.- Nie mówić czego?- Że Cale jest tutaj.- Nie powinno być z tym problemu, Billy, bo Cale'a nie ma.- Och, jest tutaj.- Co masz na myśli?- Kiedy pada, odwiedzamy się z Cale'em każdego ranka.Jeszcze niedawno padało codziennie.Fault zwariował, zrozumiał wreszcie Everett.Ale skąd w takim razie wzięło się nagranie wideo?- To znaczy, nie ma go teraz - Billy zeskoczył z fotela, nagle ożywiony.- Zniknął tuż przed twoim przyjściem.Ale jest go więcej [ Pobierz całość w formacie PDF ]