Pokrewne
- Strona Główna
- Makuszynski Kornel Dziewiec kochanek kawalera Dorn
- Makuszynski Kornel List z tamtego swiata (SCAN dal
- Makuszynski Kornel Panna z mokra glowa (SCAN dal 9
- Makuszynski Kornel Bardzo dziwne bajki (SCAN dal 1
- Makuszynski Kornel O dwoch takich co ukradli ksiez (2)
- Makuszynski Kornel List z tamtego swiata (2)
- Makuszynski Kornel Kartki z kalendarza (SCAN dal 1
- Makuszynski Kornel Skrzydlaty chlopiec (SCAN dal 1
- Francoise Sagan Witaj smutku
- Clarke Arthur C Ogrod ramy (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- opowiastki.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwa cienie wędrowały za nią niezmordowanie i czaiły się na jej drodze; jeden po lewej, drugi po prawej stronie ulicy.Udawała, że ich nie widzi, ponieważ jednak nie można było przejść obojętnie wobec tak niezmiernej miłości moknącej na deszczu i wytrwale prażącej się na słońcu, czasem - bardzo rzadko! - ofiarowała zagadkowe spojrzenie lewym okiem geniuszowi od dzwonków, a prawym geniuszowi od pisania wierszy.Takie łaskawe spojrzenie zostało na wieki wieków zasuszone w poemacie Zygmunta, z którego szczątek zaledwie dotarł do nas:Uśmiechnęła się do mnie - o serce, ratunku!Bowiem cóż to jest uśmiech? To pół pocałunku!Ponieważ na znak obłędnej zgoła radości z tego samego powodu trudno było Juliuszowi naprawić wszystkie dzwonki w mieście, nieszczęśliwy ten człowiek, którego serce było młotkiem Neffa (zobacz w podręczniku fizyki) - postanowił oblec w krwawiące ciało wszystkie swoje groźby.Szczegóły ponurej tej sprawy wyszły na jaw za pośrednictwem kuzynki Juliusza.Opowiedziała ona zrozpaczonym szeptem całej szkole o serdecznej męce naprawiacza dzwonków, który dnia jednego, chmurny jak noc i Achilles w pierwszej pieśni Iliady, uderzył z mocą ręką o stół i zakrzyknął słowami Mickiewicza: “Trzeba tę rzecz skończyć! Bóg nas czy diabeł złączył, trzeba się rozłączyć!” Za czym posłał sekundantów Zygmuntowi.Przyszło ich dwóch, a chociaż dzień był słoneczny, poecie uczyniło się czarno w oczach.Sekundanci tacy byli mroczni jak dwa postne dni, a tak od nich wiało śmiercią, jak zapach kiszonej kapusty wionie ze starej beczki.- Wiesz, o co idzie.Szkoda marnować słów, zresztą Julek zabronił nam wymawiać imię jednej osoby, które jest dla niego święte.Stanąłeś na jego drodze, więc jeden z was musi zginąć.- W takim razie on zginie! - krzyknął poeta nawet dość potężnie, niewątpliwą jest jednak prawdą, że to nie on krzyknął, lecz strach, który w nim mieszkał.- To się jeszcze pokaże - zaśmiał się jeden z sekundantów i zmierzył poetę uważnym wzrokiem, jak gdyby zdejmował na oko miarę na trumnę.- Raz kozie śmierć! - oświadczył drugi.Nie wiadomo dobrze, co w tej śmiertelnej sprawie miała koza do roboty.Ponure to oświadczenie brzmiało na pozór bez sensu, lecz groźny poseł, z obojętnością potraktowawszy kozę, z takim naciskiem wymówił słowo “śmierć”, że wykrzyknik po nim przybrał widomy kształt cyprysu, smutnego drzewa rosnącego nad grobem.O to szło!Cała sprawa toczyła się w największej tajemnicy, dlatego tylko jeden z kolegów o niej nie wiedział, bo na swoje nieszczęście był chory.Wlokła się ona przez dwa tygodnie.Naradzano się nad wyborem broni uśmiercającej całkowicie i bez nadziei ratunku.Co dnia któryś z dobrych towarzyszów podsuwał inny sposób zakatrupienia przeciwnika.Jednym z najznakomitszych, lecz, niestety, niewykonalnym był pomysł, aby do pudełka włożyć jadowitą kobrę, za czym obaj śmiertelni wrogowie mieli na pięć minut wrazić równocześnie ręce w straszne pudełko.Kogo wybierze żmija, to sprawa jej i sprawa losu.Nie można było też urządzić przeciwnikowi kęsim z pomocą broni ani siecznej, ani palnej, gdyż nie było sposobu jej wydostania.Odpadł doskonały pomysł, aby obaj wrogowie zanurzyli równocześnie głowy pod wodą; wygrałby ten, który by miał dłuższy oddech.Taki pojedynek wyborny w lecie, był dość ryzykowny w listopadzie.Z miłości można umrzeć, rzecz jasna, ale po co się zaziębić? Głucha wieść zaczęła wałęsać się po szkole: Skończone! Będzie amerykański pojedynek.Straszny pojedynek.Już nie czterech, po dwóch z każdej strony, ale trzydziestu sześciu sekundantów, po osiemnastu na głowę, wymyśliło jeden z najokropniejszych pojedynków, jaki zanotowano w awanturniczych dziejach świata.Obaj rywale złożyli ponurą przysięgę, że od dnia 13 - trzynastego! - listopada, od godziny dziewiątej rano przestaną przyjmować pokarmy.Nie wolno im wziąć do ust niczego prócz wody.Wszystkie możliwe szachrajstwa zostały przewidziane.Woda musi być wprost z kranu i nie wolno w niej przemycać chytrze żadnych pożywnych rozpuszczalnych dodatków.Kto zginie, ten zginie.Trudno.Kto wytrzyma, będzie zwycięzcą.Każdemu z przeciwników przysługuje prawo kapitulacji [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Dwa cienie wędrowały za nią niezmordowanie i czaiły się na jej drodze; jeden po lewej, drugi po prawej stronie ulicy.Udawała, że ich nie widzi, ponieważ jednak nie można było przejść obojętnie wobec tak niezmiernej miłości moknącej na deszczu i wytrwale prażącej się na słońcu, czasem - bardzo rzadko! - ofiarowała zagadkowe spojrzenie lewym okiem geniuszowi od dzwonków, a prawym geniuszowi od pisania wierszy.Takie łaskawe spojrzenie zostało na wieki wieków zasuszone w poemacie Zygmunta, z którego szczątek zaledwie dotarł do nas:Uśmiechnęła się do mnie - o serce, ratunku!Bowiem cóż to jest uśmiech? To pół pocałunku!Ponieważ na znak obłędnej zgoła radości z tego samego powodu trudno było Juliuszowi naprawić wszystkie dzwonki w mieście, nieszczęśliwy ten człowiek, którego serce było młotkiem Neffa (zobacz w podręczniku fizyki) - postanowił oblec w krwawiące ciało wszystkie swoje groźby.Szczegóły ponurej tej sprawy wyszły na jaw za pośrednictwem kuzynki Juliusza.Opowiedziała ona zrozpaczonym szeptem całej szkole o serdecznej męce naprawiacza dzwonków, który dnia jednego, chmurny jak noc i Achilles w pierwszej pieśni Iliady, uderzył z mocą ręką o stół i zakrzyknął słowami Mickiewicza: “Trzeba tę rzecz skończyć! Bóg nas czy diabeł złączył, trzeba się rozłączyć!” Za czym posłał sekundantów Zygmuntowi.Przyszło ich dwóch, a chociaż dzień był słoneczny, poecie uczyniło się czarno w oczach.Sekundanci tacy byli mroczni jak dwa postne dni, a tak od nich wiało śmiercią, jak zapach kiszonej kapusty wionie ze starej beczki.- Wiesz, o co idzie.Szkoda marnować słów, zresztą Julek zabronił nam wymawiać imię jednej osoby, które jest dla niego święte.Stanąłeś na jego drodze, więc jeden z was musi zginąć.- W takim razie on zginie! - krzyknął poeta nawet dość potężnie, niewątpliwą jest jednak prawdą, że to nie on krzyknął, lecz strach, który w nim mieszkał.- To się jeszcze pokaże - zaśmiał się jeden z sekundantów i zmierzył poetę uważnym wzrokiem, jak gdyby zdejmował na oko miarę na trumnę.- Raz kozie śmierć! - oświadczył drugi.Nie wiadomo dobrze, co w tej śmiertelnej sprawie miała koza do roboty.Ponure to oświadczenie brzmiało na pozór bez sensu, lecz groźny poseł, z obojętnością potraktowawszy kozę, z takim naciskiem wymówił słowo “śmierć”, że wykrzyknik po nim przybrał widomy kształt cyprysu, smutnego drzewa rosnącego nad grobem.O to szło!Cała sprawa toczyła się w największej tajemnicy, dlatego tylko jeden z kolegów o niej nie wiedział, bo na swoje nieszczęście był chory.Wlokła się ona przez dwa tygodnie.Naradzano się nad wyborem broni uśmiercającej całkowicie i bez nadziei ratunku.Co dnia któryś z dobrych towarzyszów podsuwał inny sposób zakatrupienia przeciwnika.Jednym z najznakomitszych, lecz, niestety, niewykonalnym był pomysł, aby do pudełka włożyć jadowitą kobrę, za czym obaj śmiertelni wrogowie mieli na pięć minut wrazić równocześnie ręce w straszne pudełko.Kogo wybierze żmija, to sprawa jej i sprawa losu.Nie można było też urządzić przeciwnikowi kęsim z pomocą broni ani siecznej, ani palnej, gdyż nie było sposobu jej wydostania.Odpadł doskonały pomysł, aby obaj wrogowie zanurzyli równocześnie głowy pod wodą; wygrałby ten, który by miał dłuższy oddech.Taki pojedynek wyborny w lecie, był dość ryzykowny w listopadzie.Z miłości można umrzeć, rzecz jasna, ale po co się zaziębić? Głucha wieść zaczęła wałęsać się po szkole: Skończone! Będzie amerykański pojedynek.Straszny pojedynek.Już nie czterech, po dwóch z każdej strony, ale trzydziestu sześciu sekundantów, po osiemnastu na głowę, wymyśliło jeden z najokropniejszych pojedynków, jaki zanotowano w awanturniczych dziejach świata.Obaj rywale złożyli ponurą przysięgę, że od dnia 13 - trzynastego! - listopada, od godziny dziewiątej rano przestaną przyjmować pokarmy.Nie wolno im wziąć do ust niczego prócz wody.Wszystkie możliwe szachrajstwa zostały przewidziane.Woda musi być wprost z kranu i nie wolno w niej przemycać chytrze żadnych pożywnych rozpuszczalnych dodatków.Kto zginie, ten zginie.Trudno.Kto wytrzyma, będzie zwycięzcą.Każdemu z przeciwników przysługuje prawo kapitulacji [ Pobierz całość w formacie PDF ]