[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzech budrysów („trzej jesteście i macie trzy drogi!” - zawołał w tej chwili z niebiosów Mickiewicz) przepasało biodra i powlokło się zawiłą ścieżką w stronę miasteczka.Nie bardzo byli objuczeni, gdyż za potężne pieniądze Ralfa wszystkiego mogli dostać po drodze, a jedynym godnym uwagi ciężarem była ponura troska dwóch braci.Obeszli wzgórze, którego koroną był piękny klasztor, i po niedługim czasie wkroczyli na rynek „nie bardzo podłego” miasteczka, tak podobnego do innych miasteczek, jak jedna koza podobna jest do drugiej.(W porównaniu tym dlatego została użyta koza, że mnóstwo ich wałęsało się po każdym zaułku).W jednej stronie wspaniałego rynku rozlała się błotnista sadzawka, plaża licznych gęsi i wiecznie gadających kaczek.Kilka potwornie malowanych wywieszek oznajmiało całemu światu, że w okolicznych sklepikach można kupić w dostatecznej ilości rarytasów tak niesłychanych, jak śledzie i szproty, albo tak użytecznych.jak igły , nici, nawet kalosze - słowem, czego dusza zapragnie i o czym zamarzy.- Poszukajmy najpierw golibrody! - radził Ralf.- Figaro wie zawsze o wszystkim i umie wyciągnąć z dna duszy wiadomości od tego, którego goli, gdyż może mu w razie oporu każdej chwili zagrozić poderżnięciem gardła.- O, tam wiszą dwa mosiężne talerze! zawołał Jan.Golibroda spłonął z nadmiaru szczęścia, ujrzawszy aż trzech od razu gości, zagasnął jednakże natychmiast, skoro się przekonał, że nie posiadają ani śladu wąsów, ani brody i że są już ostrzyżeni.Bystrooki Ralf spostrzegł od razu burzę uczuć w namydlonej duszy tego człowieka, więc rzekł wdzięcznie:- Kochany panie, co będzie kosztowało ogolenie nas wszystkich?Tamten wzruszył ramionami.- Co może kosztować? Co ja będę golił, kiedy nic nie ma?- Ale ja pytam, co by kosztowało, gdyby było?- Po co pan pyta? Powiedzmy… dwa złote…- Masz pan dwa złote, ale golić nas pan nie będzie.- To czemu pan płaci?- Jest to odszkodowanie za czas.Chcę pana o coś zapytać!- Zapytać? - rzekł golibroda podejrzliwie.- To może kosztować więcej!- Zobaczymy.Zwracam jednak pańską uwagę, że mogę o to samo zapytać byle kogo za tańsze pieniądze.- No to pan pytaj!- Chcemy się dowiedzieć, czy pan nie słyszał przypadkiem o kimś lub czy pan nie zna w najbliższej okolicy kogoś, co się nazywa Żubrowski?„Cyrulik sewilski” przymknął jedno oko i począł się drapać w głowę, usiłując w ten sposób wygrzebać coś z przepastnej pamięci.- Kto to ma być?- Nie wiem… Pewnie jakiś dziedzic…- Dziedzic? Ja znam ich wszystkich.A może to pan Niedźwiedzki?- Żaden Niedźwiedzki, tylko Żubrowski!- A nie mógłby być pan Mościrzecki?- Jeżeli pan tak goli, jak pan gada, to niech pan przyjmie moje serdeczne powinszowania.Powiadam panu.że ma być Żubrowski.- Czekaj pan! Mam, już mam! Nie!… Myślałem, że to ten, ale to nie ten, bo się nazywa Dunin.- Żegnam pana! - wrzasnął Ralf.- Jeżeli pańskie brzytwy są tak ostre, jak pański rozum, krew nie popłynie w tym domu.Chodźmy dalej, przyjaciele!Golibroda stał na progu nieruchomy i wciąż się jeszcze drapał w imitację głowy.- Czegoście tak posmutnieli? - mruczał Ralf.- Nie wie ten, może wiedzieć kto inny.- Do kogo teraz pójdziemy?- Byliśmy u idioty cyrulika.chodźmy do mądrego lekarza - odrzekł Ralf.- Ale lekarzowi nie będziemy mogli płacić za wiadomości.- Na wszystko można znaleźć sposób.Przepraszam pana! - zwrócił się nagle do przechodzącego jegomościa, na oko sądząc, rzeźnika.- Do mnie się mówi: „panie burmistrzu”! rzekł jegomość z godnością.- Ach, nie wiedziałem, najuprzejmiej przepraszam pana burmistrza.- O co idzie? - spytał tamten łagodniej.- Szukamy lekarza, a nie wiemy, gdzie Czy pan burmistrz byłby łaskaw…- A panowie skąd?- Z Warszawy.- I tutaj przyjechaliście do lekarza? - zapytał burmistrz z nieopisanym zdumieniem… Który z was jest chory?- Ja! - odrzekł szybko Ralf.- No, no… Szuka pan maści na piegi?- Jakby pan zgadł! - zawołał Ralf pogodnie.- A słyszałem, że doktór w tym mieście (chytry lis nie powiedział w miasteczku!) jest nadzwyczajny!- A któż panu o tym opowiadał? - pytał burmistrz z powątpiewaniem.- Czy jaki jego nieboszczyk?Wzruszył ramionami i wskazał ręką mały domek.- Traficie tam łatwo.bo jeżeli w tej chwili wyrywa komu ząb, to na dwie mile słychać, jak pacjent wyje.Podziękowali mu uprzejmie i skierowali kroki ku siedzibie lekarza, w której panowała cisza, więc w tej chwili nie wyrywano tam zębów.Pan doktór sam im otworzył i cokolwiek się zdumiał, ujrzawszy aż trzech od razu chorych, co było zdarzeniem w tym miasteczku historycznym.- Proszę, proszę… - mówił.- Bardzo wprawdzie jestem zajęty, ale za chwilę przyjmę panów po kolei.- Tylko mnie jednego - odrzekł Ralf z niskim ukłonem.- Ci dwaj to tylko moja asysta.- Aha! - zasmęcił się doktór.- Trudno…Był to stary człowiek z mądrymi oczami, w których wiele było doświadczenia.Wprowadziwszy Ralfa do gabinetu, przyjrzał mu się bystrze.- Pan nietutejszy?- Nie, ale chwilowo mieszkam w pobliskim majątku.- Chory pan jest?- Nie wiem, ale coś mi dolega… Czasem czuję taki ucisk na duszy…- Dusza pana boli? To ciekawe!Przyjrzał mu się jeszcze pilniej.- Niech się pan rozbierze!Ralf stropił się cokolwiek, ale ponieważ zabrnął, więc brnął dalej w gęstą wodę łgarstwa.Lekarz począł pukać w jego chudą pierś jak dzięcioł, uprzejmie pytający, czy bobaski są w domu, po czym nasłuchiwał, o czym szemrze rozmiłowane serce dryblasa.Kazał mu pokazać język i zajrzał w zęby jak koniowi.- Możesz się odziać, młodzieńcze! - rzekł sucho.- Dziesięć złotych za badanie włoży pan tu do tej puszki na dobry cel.A teraz napiszę panu adres…- Adres? Nie receptę?- Napiszę panu adres tego doktora w Warszawie, co leczy wariatów.Jest pan zdrów jak dwa konie i trzy ryby.A teraz gadać mi natychmiast, co znaczy ta komedia! Przede wszystkim, jak się pan nazywa?Ralf zawahał się, a przez szkło powiększające można było dojrzeć, że się zarumienił.- Nazywam się Mościrzecki.- Ho, ho! A tamci dwaj?- Też Mościrzeccy… Bliscy krewni…- Jesteście z Przypłocia? Czy ten gruby to wasz stryj?- Coś jakby dziadek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl