Pokrewne
- Strona Główna
- Crichton Michael Norton N22 (SCAN dal 739)
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Norton N22 Michael Crichton (2)
- Crichton Michael Norton
- Pilipiuk Andrzej Czarownik Iwanow (SCAN dal 747)
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 2 (2)
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 3
- Anne McCaffrey Sen jak smierc (3)
- Von Daniken Erich Czy sie mylilem
- Philip K. Dick Kosmiczne Marionetki (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- anndan.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uderzyła ją fala ciśnienia, Imrie nagle zamknęła oczy.Prastary, pomyślała, nie skrzywdzę cię.Potrzebuję twojej pomocy przeciwko wielkiemu Złu.Błagam cię, Prastary, pozwól się zabrać.Ciśnienie na chwilę osłabło; w tym momencie Imrie całkowicie przykryła kamień płaszczem i poleciała do przodu, przez nagle lekkie powietrze, ciągnąc za sobą magika.Krzyknęła; zielone światło zniknęło, zostali sami w ciemności.— Udało się! —krzyknął magik i ku jej wielkiemu zdziwieniu objął ją wolnym ramieniem i pocałował w policzek.Chwilę później przybiegli pozostali, niemal tańcząc z podekscytowania.Otaczało ich słabe światło pochodni Valona.— To przyniesie skutek — powiedział Ryle.— Na Wieczny Płomień, Imrie, chyba się uda!— Mam nadzieję — wydyszała.Czuła się, jakby biegła, bez przystanku, od Colmery do morza.Żebra ją bolały.— Nie sądzę, żebym mogła zrobić to jeszcze raz.— Miejmy nadzieję, że nie będziesz musiała — rzekł Valon.— Nie mamy zbyt wiele czasu: zaczynają się ruszać o wschodzie słońca.Magik uwolnił rękę i wstał, otrzepując ubranie.Ryle podał Imrie swój pasek, którym przewiązała zawinięty w płaszcz kamień.— Trzymaj amulet na szyi — nakazał magik.— Będziesz musiała nieść kamień sama: później stanie się jeszcze potrzebna moja siła, nie chcę za bardzo osłabnąć.Imrie otworzyła usta, ale przemyślała sprawę i zamknęła je z powrotem.Podniosła kamień.— Jeśli poczujesz coś dziwnego — dodał magik — zawołaj mnie.Wszedł do tunelu i czekał, zwrócony do reszty plecami.Imrie z ulgą stwierdziła, że kamień jest lekki, ale kiedy go trzymała, przeszywało j ą dziwne uczucie, jakby głaz prosił ją o ochronę i troskę, jak dziecko.Śpij, Prastary, pomyślała.Będę cię pilnować, śpij.Wrażenie niemej prośby zniknęło.— Dobrze — zwróciła się do Valona.— Ruszajmy.Spojrzał na nią z powątpiewaniem, potem pokiwał głową i odszedł.Imrie mocno chwyciła kamień, wzięła głęboki wdech i wyszła za kapitanem z groty.Uderzyła o coś stopą, spojrzała w dół i w przyćmionym świetle pochodni zobaczyła toczącą się po ziemi czaszkę.Ryle, idący za nią, zadrżał.— To było bardzo odważne z twojej strony — stwierdził.Nie odpowiedziała.— Przepraszam, że byłem dla ciebie szorstki, wtedy, kiedy naśmiewałem się, że nie widziałaś nic w grocie.Czy to bardzo ciężkie? Możesz się na mnie oprzeć, jeśli chcesz.— Dobrze — zgodziła się, próbując złapać dech.Nie jest taki zły, pomyślała.Przed nimi migała pochodnia, pospieszyli za pozostałymi.Księżyc zaszedł, pozostawiając jedynie lekką poświatę gwiazd.Ryle już dawno zgasił to, co zostało z pochodni.Imrie opierała się na jego ramieniu.— Jeszcze tylko kawałek — szepnął.— Usiądź.Kapitan wyprzedził ich chwilę wcześniej, żeby sprawdzić drogę do przełęczy na szlaku do Doliny Norris.Imrie z wdzięcznością opadła na ziemię.Byli wysoko nad linią drzew; czuła się tak, jakby od wielu dni szła przez granitowe góry, po wybojach wielkich jak domy.Zielony kamień w jej ramionach ciążył coraz bardziej.Położyła go na kolanach i oparła się o skałę.Zamknęła oczy.Ułożyli plan ataku — nie, jak powiedział z żalem Valon, najlepszy na świecie i bardzo niebezpieczny, ale jedyny możliwy do zrealizowania.Kiedy połowa sił wroga przejdzie przez przełęcz, ustawią zielony kamień na drodze w nadziei, że efekt będzie dość szybki i silny, żeby zasiać panikę wśród żołnierzy.Nie ustalili jeszcze, gdzie ustawić kamień; Valon poszedł poszukać miejsca przy drodze, gdzie mogliby bezpiecznie ukryć się przed wrogiem, zanim nadejdzie czas ataku.Imrie nie chciała myśleć o długich godzinach oczekiwania na morskie potwory i żołnierzy.Skoncentrowała się na niesieniu kamienia.Obok siebie słyszała szepty.— Nie powinna być taka zmęczona — mówił zatroskany Ryle.Nie zaszliśmy aż tak daleko.— To przez kamień — odpowiedział magik.— Dziewczyna ma więcej Mocy niż myślałem, bo nie byłaby w stanie dotknąć kamienia.Ale mimo wszystko jej Moc z ledwością wystarcza.Kamień ją wyczerpuje.— Więc spraw, żeby przestał.— Głos Ryle’a był gniewny i przerażony zarazem.— Czy nie może na chwilę go odłożyć? Czy to by nie pomogło?— Z pewnością by pomogło — odrzekł magik.— Ale co z nami?Tylko dziewczyna powstrzymuje kamień od wypełnienia nas obrazami demonów czy innych rzeczy.Czy ty, panie, sądzisz, że masz siłę, by zignorować legion potworów?Ryle milczał.Nogi Imrie były ciężkie, jakby wykute ze skały.Kamień, który trzymała na kolanach, zdawał się wgniatać ją w ziemię.Oczy, usta, język, wszystko miała zdrętwiałe, niemożliwe do poruszenia.Nawet dźwięki, które dochodziły do dziewczyny, brzmiały jak odległe ponure odgłosy.Zamknęła się w wielkiej skupionej ciszy.Słyszę chyba liście szeleszczące w lekkiej bryzie, ale przecież tu nie ma drzew, przypomniała sobie.Słuchała, leniwie zastanawiając się, co to jest.Dźwięk stał się nieco ostrzejszy; rozpoznała głosy magika i jego ucznia, rozmawiających ze sobą.Słyszała wyraźnie tylko parę słów: uciec, amulet, broń i imię kapitana.Ryle pewnie śpi, uświadomiła sobie, znów niemal pogrążając się w ciszy.Są przerażeni, zamierzają uciec.Myśl ta przyszła do niej sama, dziewczyna odebrała ją jak pomysł opowieści, czegoś, co może się rozegrać, ale tak naprawdę wcale nie jest ważne.Zamierzają uciec, zabrać broń, żywność i amulet.Narosło w niej nieprzyjemne uczucie: talizman ciążył jej na piersi.Szepty znów dochodziły do niej wyraźnie.— Tak, możesz — mówił przekonywająco magik.— Jest słaba.Nie ma tyle Mocy, by dobrze się zabezpieczyć.Po prostu go weź, chłopcze, podnieś i weź.Będziesz bezpieczny, obiecuję.Słowa były ostre, wyraźne i groźne.Dziewczyna walczyła z letargiem, wciąż nie mogła się ruszyć.Bez amuletu jej Moc zniknie, a Prastary wywrze swój wpływ nie na wrogów, lecz na nich samych.Prastary, pomyślała, pomóż mi, bo oboje zginiemy.Na wszystko, co jest światłością, pozwól mi się poruszyć.Powoli, z wysiłkiem podniosła rękę do amuletu, wiszącego na jej szyi.Kroki zbliżały się po cichu, były coraz bliżej.Dziewczyna przezwyciężyła letarg, jej mięśnie prawie opanowały skurcze; jakaś skała poruszyła się w przełęczy, kroki się zatrzymały.Po chwili magik szepnął:— Idź, głupcze, pośpiesz się! — ale w tym momencie ręka Imrie znalazła i chwyciła amulet [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Uderzyła ją fala ciśnienia, Imrie nagle zamknęła oczy.Prastary, pomyślała, nie skrzywdzę cię.Potrzebuję twojej pomocy przeciwko wielkiemu Złu.Błagam cię, Prastary, pozwól się zabrać.Ciśnienie na chwilę osłabło; w tym momencie Imrie całkowicie przykryła kamień płaszczem i poleciała do przodu, przez nagle lekkie powietrze, ciągnąc za sobą magika.Krzyknęła; zielone światło zniknęło, zostali sami w ciemności.— Udało się! —krzyknął magik i ku jej wielkiemu zdziwieniu objął ją wolnym ramieniem i pocałował w policzek.Chwilę później przybiegli pozostali, niemal tańcząc z podekscytowania.Otaczało ich słabe światło pochodni Valona.— To przyniesie skutek — powiedział Ryle.— Na Wieczny Płomień, Imrie, chyba się uda!— Mam nadzieję — wydyszała.Czuła się, jakby biegła, bez przystanku, od Colmery do morza.Żebra ją bolały.— Nie sądzę, żebym mogła zrobić to jeszcze raz.— Miejmy nadzieję, że nie będziesz musiała — rzekł Valon.— Nie mamy zbyt wiele czasu: zaczynają się ruszać o wschodzie słońca.Magik uwolnił rękę i wstał, otrzepując ubranie.Ryle podał Imrie swój pasek, którym przewiązała zawinięty w płaszcz kamień.— Trzymaj amulet na szyi — nakazał magik.— Będziesz musiała nieść kamień sama: później stanie się jeszcze potrzebna moja siła, nie chcę za bardzo osłabnąć.Imrie otworzyła usta, ale przemyślała sprawę i zamknęła je z powrotem.Podniosła kamień.— Jeśli poczujesz coś dziwnego — dodał magik — zawołaj mnie.Wszedł do tunelu i czekał, zwrócony do reszty plecami.Imrie z ulgą stwierdziła, że kamień jest lekki, ale kiedy go trzymała, przeszywało j ą dziwne uczucie, jakby głaz prosił ją o ochronę i troskę, jak dziecko.Śpij, Prastary, pomyślała.Będę cię pilnować, śpij.Wrażenie niemej prośby zniknęło.— Dobrze — zwróciła się do Valona.— Ruszajmy.Spojrzał na nią z powątpiewaniem, potem pokiwał głową i odszedł.Imrie mocno chwyciła kamień, wzięła głęboki wdech i wyszła za kapitanem z groty.Uderzyła o coś stopą, spojrzała w dół i w przyćmionym świetle pochodni zobaczyła toczącą się po ziemi czaszkę.Ryle, idący za nią, zadrżał.— To było bardzo odważne z twojej strony — stwierdził.Nie odpowiedziała.— Przepraszam, że byłem dla ciebie szorstki, wtedy, kiedy naśmiewałem się, że nie widziałaś nic w grocie.Czy to bardzo ciężkie? Możesz się na mnie oprzeć, jeśli chcesz.— Dobrze — zgodziła się, próbując złapać dech.Nie jest taki zły, pomyślała.Przed nimi migała pochodnia, pospieszyli za pozostałymi.Księżyc zaszedł, pozostawiając jedynie lekką poświatę gwiazd.Ryle już dawno zgasił to, co zostało z pochodni.Imrie opierała się na jego ramieniu.— Jeszcze tylko kawałek — szepnął.— Usiądź.Kapitan wyprzedził ich chwilę wcześniej, żeby sprawdzić drogę do przełęczy na szlaku do Doliny Norris.Imrie z wdzięcznością opadła na ziemię.Byli wysoko nad linią drzew; czuła się tak, jakby od wielu dni szła przez granitowe góry, po wybojach wielkich jak domy.Zielony kamień w jej ramionach ciążył coraz bardziej.Położyła go na kolanach i oparła się o skałę.Zamknęła oczy.Ułożyli plan ataku — nie, jak powiedział z żalem Valon, najlepszy na świecie i bardzo niebezpieczny, ale jedyny możliwy do zrealizowania.Kiedy połowa sił wroga przejdzie przez przełęcz, ustawią zielony kamień na drodze w nadziei, że efekt będzie dość szybki i silny, żeby zasiać panikę wśród żołnierzy.Nie ustalili jeszcze, gdzie ustawić kamień; Valon poszedł poszukać miejsca przy drodze, gdzie mogliby bezpiecznie ukryć się przed wrogiem, zanim nadejdzie czas ataku.Imrie nie chciała myśleć o długich godzinach oczekiwania na morskie potwory i żołnierzy.Skoncentrowała się na niesieniu kamienia.Obok siebie słyszała szepty.— Nie powinna być taka zmęczona — mówił zatroskany Ryle.Nie zaszliśmy aż tak daleko.— To przez kamień — odpowiedział magik.— Dziewczyna ma więcej Mocy niż myślałem, bo nie byłaby w stanie dotknąć kamienia.Ale mimo wszystko jej Moc z ledwością wystarcza.Kamień ją wyczerpuje.— Więc spraw, żeby przestał.— Głos Ryle’a był gniewny i przerażony zarazem.— Czy nie może na chwilę go odłożyć? Czy to by nie pomogło?— Z pewnością by pomogło — odrzekł magik.— Ale co z nami?Tylko dziewczyna powstrzymuje kamień od wypełnienia nas obrazami demonów czy innych rzeczy.Czy ty, panie, sądzisz, że masz siłę, by zignorować legion potworów?Ryle milczał.Nogi Imrie były ciężkie, jakby wykute ze skały.Kamień, który trzymała na kolanach, zdawał się wgniatać ją w ziemię.Oczy, usta, język, wszystko miała zdrętwiałe, niemożliwe do poruszenia.Nawet dźwięki, które dochodziły do dziewczyny, brzmiały jak odległe ponure odgłosy.Zamknęła się w wielkiej skupionej ciszy.Słyszę chyba liście szeleszczące w lekkiej bryzie, ale przecież tu nie ma drzew, przypomniała sobie.Słuchała, leniwie zastanawiając się, co to jest.Dźwięk stał się nieco ostrzejszy; rozpoznała głosy magika i jego ucznia, rozmawiających ze sobą.Słyszała wyraźnie tylko parę słów: uciec, amulet, broń i imię kapitana.Ryle pewnie śpi, uświadomiła sobie, znów niemal pogrążając się w ciszy.Są przerażeni, zamierzają uciec.Myśl ta przyszła do niej sama, dziewczyna odebrała ją jak pomysł opowieści, czegoś, co może się rozegrać, ale tak naprawdę wcale nie jest ważne.Zamierzają uciec, zabrać broń, żywność i amulet.Narosło w niej nieprzyjemne uczucie: talizman ciążył jej na piersi.Szepty znów dochodziły do niej wyraźnie.— Tak, możesz — mówił przekonywająco magik.— Jest słaba.Nie ma tyle Mocy, by dobrze się zabezpieczyć.Po prostu go weź, chłopcze, podnieś i weź.Będziesz bezpieczny, obiecuję.Słowa były ostre, wyraźne i groźne.Dziewczyna walczyła z letargiem, wciąż nie mogła się ruszyć.Bez amuletu jej Moc zniknie, a Prastary wywrze swój wpływ nie na wrogów, lecz na nich samych.Prastary, pomyślała, pomóż mi, bo oboje zginiemy.Na wszystko, co jest światłością, pozwól mi się poruszyć.Powoli, z wysiłkiem podniosła rękę do amuletu, wiszącego na jej szyi.Kroki zbliżały się po cichu, były coraz bliżej.Dziewczyna przezwyciężyła letarg, jej mięśnie prawie opanowały skurcze; jakaś skała poruszyła się w przełęczy, kroki się zatrzymały.Po chwili magik szepnął:— Idź, głupcze, pośpiesz się! — ale w tym momencie ręka Imrie znalazła i chwyciła amulet [ Pobierz całość w formacie PDF ]