[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cała sylwetka była niesłychanie piękna i czysta.Linia pokładu wznosiła się ztyłu do przodu, lekko do góry, ponieważ  co godne uwagi  obydwa pokłady były uniesione tak,jak stosuje się to przy budowie dżonek.Statek miał w sobie coś egzotycznego i niemal baśnio-wego.Dziób, wyciągnięty chwacko na kształt klipra, ozdobiony został cudownie piękną kobiecągłową z białego marmuru, pod którą, wykonany dużymi, złotymi literami widniał napis  Nin.Na rufie powiewała chińska flaga, słoneczna tarcza na czerwonym tle. Doprawdy unikat!  wykrzyknął zachwycony Wilkens. Robi przynajmniej dwadzieściawęzłów na godzinę! Nigdy czegoś takiego nie widziałem.Połączenie lekkości i ociężałości,szkunera i dżonki, a ta linia, która śpiesznie gna do przodu.Ten jacht to dzieło sztuki! Ale niepojmę, że należy do jakiegoś Chińczyka.Co to znaczy Nin? To tyle co dobro  odrzekłem. To z pewnością imię tej pięknej istoty, której rzezbionagłowa zdobi dziób.Ma chińskie rysy, ale nie do końca.Ten jacht stanowi zagadkę, którą chciał-bym rozwiązać.Szkoda, że pokład osłonięty był przed słońcem, bo nie było nikogo widać, poza stojącym namostku kapitanem, a ten miał na głowie tak szeroki kapelusz, że nie można było rozpoznać rysówjego twarzy, a na dodatek jacht przepływał w sporej odległości od  Coena.Stanowił tak powab-ny, a zarazem pełen mocy widok, że tylko zatwardziały szczur lądowy mógł obserwować go bezrozkoszy.Nie zamierzał zarzucić kotwicy, lecz zwrócił dziób pod wiatr i spuścił na wodę szalupę z jed-nym tylko człowiekiem, a sam odpłynął w stronę portu.Silnika prawie nie było słychać, a z ko-mina nie unosił się dym. Ile milionów może posiadać ten Chińczyk?  westchnął Wilkens. W każdym razie sam niedowodzi tym jachtem.Tak lekkie wykonanie ostrego zwrotu przy jednoczesnym, błyskawicznymspuszczeniu szalupy na wodę, a potem skręt z pełną parą  tego nie zrobi żaden Chińczyk.To77 potrafi tylko ktoś, komu chciałbym uścisnąć dłoń za to, że mogłem to zobaczyć.Pojawił się izniknął tak szybko, że jutro będę myślał, że ta marmurowa Nin tylko mi się przyśniła.Postój  Coena był krótki.Kapitan miał coś do załatwienia na lądzie i poprosił mnie, abymmu towarzyszył.Dlatego byłem zmuszony odłożyć na pózniej dowiedzenie się czegoś o Nin i oszalupie, którą spuściła na wodę.Wilkens załatwił swe sprawy i z jego parowca dano sygnał doodpłynięcia.Musiał się spieszyć, postanowiłem więc nie odprowadzać go na pokład, lecz tylkodo trapu.Potem rikszą pojechałem do hotelu, tam Omar zakomunikował mi nowinę: Sahib, jestem zły, a nawet wściekły.Nie mają w ogóle względów dla ciebie.Chcesz miesz-kać cicho i spokojnie, a właśnie te dwa pokoje nad nami oddano jakimś dwóm Angolom, przy-byłym przed pół godziny.U nas, na dole słychać każde stąpnięcie, a mówią tak głośno, jakby bylijedynymi ludzmi na ziemi.Mam iść do nich i pouczyć jak się mają zachowywać? Nie.Każdy ma prawo mieszkać, gdzie chce.Jeśli będą mi zbytnio dokuczać, poproszę o in-ny pokój; jest ich pod dostatkiem.Wszedłszy do mieszkania usłyszałem rzeczywiście, że ktoś nade mną kaszle.Na dodatek tenktoś chodził bez przerwy tam i z powrotem.Przesuwano stoły i krzesła.Coś się przewróciło zgłośnym hałasem.Dostrzegłem kelnera z naręczem naczyń kuchennych przechodzącego spiesz-nie koło otwartych drzwi mego pokoju.Widocznie przybyli niedawno Anglicy chcieli coś zjeść.Wyszli teraz do przedsionka, aby zrobić obsłudze miejsce i mogłem usłyszeć o czym mówią.Zauważyli stojącego w ogrodzie Sejjida Omara. Co za wspaniały facet!  odezwał się jeden z nich. Niech pan patrzy, sir, co za budowaciała, co za wyraziste rysy! %7ładen rzezbiarz nie mógłby życzyć sobie lepszego modela.To zpewnością jakiś muzułmanin z Himalajów! No!  zabrzmiała krótka i stanowcza odpowiedz. Nie? Myślę, że znam Indie i ich mieszkańców.Tylko w górach można znalezć takie idealnepostacie. No!Gdy za drugim razem usłyszałem no, zacząłem słuchać uważniej.Brzmienie tego stanowczowymówionego słowa miało dla mnie coś znajomego. I znowu sprzeciw!  skarżył się pierwszy mówca. To skąd, pana zdaniem, jest ten czło-wiek? Z Egiptu. Czyżby pan go znał, sir? Nigdy go nie widziałem. A więc myli się pan! Co egipski fellach miałby do roboty na ulicach Malacca? Założymy się? O ile? O pięć funtów, dziesięć funtów, sto funtów! Wszystko jedno! Teraz, gdy doszło do zakładuzyskałem całkowitą pewność.Tak, ten Anglik, mówiący tak zwięzle i stanowczo, dla którego stofuntów miało taką samą wartość jak pięć, gdy tylko miał możliwość założenia się, to był czło-wiek, który chciał się ze mną zakładać nie pięć, i nie sto razy, ale nigdy nie zdołał mnie sprowo-kować.Był to mój serdeczny przyjaciel.Także głos jego towarzysza wydawał mi się znajomy. Niech stanie na pięciu funtach!  zgodził się ten drugi. Wiem, że wygram i nie mogę pananaciągać.Usłyszałem brzęk złota, a potem z góry zawołano do Omara po arabsku: Chod mini, ia Ibn 'arab! Schu beledak? Słuchaj Arabie, skąd jesteś?Zdziwiony Omar spojrzał w górę i odpowiedział: Z Kairu, z Egiptu.78  Well! Chodz tu! Bliżej, bliżej! Sejjid posłusznie wykonał polecenie, Nadstaw połę swojej szaty, chcę ci coś zrzucić.Omar zrobił co mu polecono, do fałdy szaty wpadło pięć funtów. Zarobiłeś to, bo jesteś z Egiptu!Dał się słyszeć podwójny śmiech, zapewne z nieopisanie zdumionej miny Omara.Nie ruszyłsię z miejsca dopóki tamci nie odeszli od balustrady.Potem drgnął i z wolna ruszył w moją stro-nę.Wskazał na połę szaty, w której błyszczało złoto i odezwał się: Słyszałeś, sahib? Pięć angielskich funtów! To prawie tysiąc egipskich plastrów! Prezent, bojestem z Kairu.Z jednej strony napawa mnie to dumą, ale z drugiej złości.Ten Angol ceni Egipt ito mnie cieszy.Ale nie traktuje mnie, jak dobrze sytuowanego służącego mojego sahiba, lecz jakbiedaka, który nadstawia kieszeń.Pójdę na górę i oddam mu te pieniądze. Tak, pójdziesz na górę, ale zatrzymasz pieniądze, Omarze! Ten Angol jest nieskończeniebogaty i nie podarował ci tych pięciu funtów, aby cię obrazić.Zobaczył cię i założył się, że jesteśEgipcjaninem.A ponieważ jesteś, wygrał te pieniądze i dał tobie. Maszallach! A więc to ja jestem tym, który wygrał zakład.Bo gdybym nie był Sejjid Omar zKairu, to on by przegrał.A to co wygrałem jest moje.Ale powiedziałeś, że mam iść na górę? Tak.Teraz jedzą obiad [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl