[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stern poczuł na nogach pęd powietrza.- A gdy już wymienicie powietrze? Co dalej?- Naprawimy wszystkie uszkodzenia i będziemy spokojnie czekali na powrót wyprawy - odparł Gordon.- Dokładnie tak, jak planowaliśmy.- Co będzie, jeśli spróbują wrócić, zanim skończycie przygotowania?- To najmniejszy problem, Davidzie.Po prostu maszyny nie wrócą, cofną się do punktu startowego i zaczekają na dogodny moment.- Zatem ludzie staną się rozbitkami?- Na jakiś czas.Tak czy inaczej, na razie nie możemy im pomóc.36.13.17Chris dopadł krawędzi urwiska i skoczył.Spadał, wymachując rękoma i nogami.Ujrzał skąpaną w słońcu Dordogne, leniwie wijącą się w zielonej dolinie.Była strasznie daleko, a dobrze wiedział, że nurt jest za płytki.Śmierć zajrzała mu w oczy.Spostrzegł, że klif nie opada gładką pionową ścianą, a kilka metrów niżej znajduje się wysunięta ponad rzekę półka.Pochylona ku dolinie, prawie naga skała, miejscami tylko była porośnięta kępami trawy i karłowatymi drzewkami.Spadł na nią.Grzmotnął ramieniem o skałę, aż zabrakło mu tchu.Natychmiast zaczął się staczać po pochyłości.Próbował się czegoś przytrzymać, wbijał palce w cienką warstwę darni, lecz trawa wyślizgiwała mu się z rąk.Zauważył wyciągniętą dłoń chłopaka, ale nie zdążył jej chwycić.Zsuwał się bezradnie, świat wirował mu przed oczyma.Wyrostek poderwał się na nogi, miał przerażoną minę.Chris domyślił się, że jest już blisko krawędzi i zaraz spadnie.Zatrzymało go rosnące nad przepaścią drzewko.Huknął brzuchem o jego pień, aż całe ciało przeszył dotkliwy ból.Przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje.Był zamroczony, widok przed oczyma rozmywał się w białe i zielone plamy.Powoli odzyskiwał przytomność.Próbował zaczerpnąć głęboko powietrza.Czuł ból w piersiach, który nie ustawał, ale plamy przed oczyma nabrały ostrości.Mógł popatrzeć na swoje nogi dyndające nad przepaścią.Mógł nimi poruszyć.Ale osunął się jeszcze trochę.Spojrzał na wątły pień rachitycznej sosenki, który wyginał się pod jego ciężarem.Czuł, że zsuwa się dalej.I nie mógł tego powstrzymać.Zacisnął kurczowo palce na niepewnej podporze.Przestał się osuwać.Spróbował dźwignąć się nieco i wpełznąć wyżej na skalną półkę.Ku swemu przerażeniu ujrzał, że wątłe korzenie sosenki zaczynają wyłazić z podłoża.Najpierw jeden, potem drugi pękł z trzaskiem, w słońcu zajaśniała ich biała tkanka.Lada moment całe drzewko mogło wraz z nim runąć w dolinę.Poczuł czyjś dotyk na karku.Wykręcił szyję i spojrzał na pochylającego się nad nim wyrostka, który ciągnął go za kołnierz.Krzywił się z wysiłku.- Puszczaj! - syknął.- Jezu - mruknął Chris.Odepchnął się od pnia i wylądował płasko brzuchem na skale, dysząc ciężko.- Muszę chwileczkę.Koło ucha świsnęła mu strzała.Poczuł impet powietrza na twarzy.Zaskoczony, a jednocześnie przerażony poderwał się na nogi i zgięty wpół pobiegł pod osłonę klifu, przeskakując między drzewkami.Druga strzała przeleciała między gałęziami na wysokości jego ramienia.Zerknął w górę.Jeźdźcy patrzyli na niego z krawędzi urwiska.- Głupcze! - wrzasnął czarny rycerz i otwartą dłonią zdzielił strzelca po głowie, aż łuk wyleciał mu z rąk.Zresztą kołczan był już pusty.Chłopak chwycił Chrisa za rękę i pociągnął w bok.Wyglądało na to, że ma jakiś plan.Jeźdźcy zniknęli im z oczu, najwyraźniej zawrócili do lasu.Szeroka wystająca skała przechodziła w wąziutką półeczkę, która ciągnęła się do załomu klifu.Poniżej gładka wapienna ściana opadała pionowo do rzeki.Chris zapatrzył się w nurt, ale chłopak chwycił go pod brodę, uniósł mu głowę i rzekł:- Nie patrz w dół.Chodź.Przywierając brzuchem do skały i zaciskając palce na drobnych wypukłościach, zaczął się przesuwać po półce.Hughes ruszył za nim, nadal ciężko dysząc z wysiłku.Wiedział, że jeśli się zawaha, strach nie pozwoli mu zrobić nawet jednego kroku.Lekki wiatr zaledwie poruszał połami jego kaftana, lecz jemu się zdawało, że chce go oderwać od skały.Niemal wodził policzkiem po nagrzanym słońcem wapieniu, zaciskając palce na nierównościach skały i próbując opanować narastający lęk.Chłopak zniknął za załomem klifu.Chris ostrożnie posuwał się za nim.Narożnik był ostry, a w dodatku na pewnym odcinku półka całkiem znikała, trzeba było przejść nad otchłanią.Zrobił duży krok, prześliznął się na drugą stronę załomu i odetchnął z ulgą.Przed nimi było ziemne osuwisko, dość strome, ale porośnięte drzewami.Opadało aż do samej rzeki.Wyrostek ponaglał go ruchem ręki.Hughes pokonał ostatnie metry półki i stanął przy nim.- Teraz będzie łatwiej - powiedział chłopak i ruszył w dół.Chris skoczył za nim.Szybko się zorientował, że osuwisko jest znacznie bardziej strome, niż mu się początkowo wydawało.Pod drzewami panował mrok, grunt był rozmiękły.Chłopak ześlizgnął się zwinnie po błocie i zniknął w gęstwinie.Hughes uważnie wypatrywał pewniejszego oparcia dla stóp, przytrzymując się gałęzi, ale i on zaczął zjeżdżać.Po chwili usiadł z impetem w błocie, które poniosło go w dół.W głowie kołatała mu się myśl: Jestem absolwentem uniwersytetu Yale, historykiem specjalizującym się w zakresie rozwoju techniki.Mimowolnie próbował jakoś się odnaleźć w tym świecie, w którym zaczynał już tracić własną tożsamość.Zjeżdżając w błotnej strudze, raz i drugi uderzył o pień drzewa; gałęzie chłostały go po twarzy, nie widział jednak żadnego sposobu na wyhamowanie.Ześlizgiwał się coraz niżej i niżej.* * *Marek westchnął głośno.Dokładnie przeszukali zwłoki Gomez, ale nie znaleźli rezerwowego markera.Kate w zamyśleniu przygryzła wargi.- Jestem pewna, że go miała.Musiała gdzieś ukryć.- Gdzie? - zapytał zrezygnowany.Kate podrapała się po głowie.Syknęła z bólu, gdy peruka przesunęła się po świeżej ranie.- Ta cholerna pe.- Urwała i popatrzyła na Marka.Zawróciła i odeszła parę metrów.Zaczęła się rozglądać w trawie przy ścieżce.- Gdzie ona jest?- Co?- Jej głowa.Znalazła ją po kilku chwilach.To dziwne, jak mała wydaje się ludzka głowa oderwana od reszty ciała, przemknęło jej przez myśl.Spojrzała na poszarpane i zakrwawione tkanki szyi.Walcząc z nudnościami, kucnęła i przekręciła głowę.Miała przed sobą poszarzałą twarz o pustych, szklistych oczach.Wokół rozwartych ust kręciły się już muchy.Zerwała perukę i od razu zauważyła biały ceramiczny marker.Był przyklejony taśmą do osnowy po wewnętrznej stronie.Oderwała go.- Mam - powiedziała.Obróciła kostkę w dłoni i popatrzyła na maleńki przycisk.Obok niego świeciła miniaturowa dioda.Klawisz był tak wąski, że dało się go wcisnąć jedynie paznokciem kciuka.Marek podszedł bliżej i przyjrzał się markerowi.- Tak, o to chodziło - mruknął.- Teraz możemy wrócić, kiedy nam się spodoba - odparła.- A chcesz już wracać?Przygryzła wargi.- Przybyliśmy tu po profesora, więc powinniśmy go poszukać.Uśmiechnął się.Od szczytu wzniesienia doleciał tętent koni.Oboje skoczyli w pobliskie zarośla [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl