[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wykonałem swego zadania.Wzięły nas przez zaskoczenie.Jesteśmy zgubieni.— Nie widzę żadnych potworów — stwierdził d'Averc.— Twoi pobratymcy walczą między sobą.— Tak, właśnie w ten sposób Charki nas wyniszczają.Emitują promieniowanie, jakiegoś rodzaju fale mózgowe, które przywodzą nas do szaleństwa, powodują, że najbliższych przyjaciół i braci bierzemy za wrogów.Gdy my zajęci jesteśmy walką, one przenikają do kamppów.Wkrótce tu będą!— Co to za niebieski dym? — dopytywał się Francuz.— On nie ma nic wspólnego z Charkami.Pochodzi z naszych spalonych generatorów.Nie dysponujemy już energią, nawet gdybyśmy potrafili się opanować, nic by to nie dało.Gdzieś w górze rozległy się straszliwe uderzenia i tąp­nięcia, wstrząsające całym pomieszczeniem.— To Charki — mruknął Zhenak-Teng.— Niedługo ich fale dosięgną i mnie, nawet mnie.— Dlaczego ty nie uległeś dotychczas ich oddziaływa­niu? — wtrącił Hawkmoon.— Niektórzy z nas są nieco bardziej odporni.Wygląda na to, że na was te fale w ogóle nie działają.Inni ulegają im natychmiast.— Czy nie możemy stąd uciec? — Książę Dorian rozglądał się po pokoju.— Kula, którą tu przybyliśmy.— Za późno.Już za późno.D'Averc chwycił Zhenak-Tenga za ramię.— Chodźże, człowieku.Może zdołamy uciec, jeśli się pospieszymy.Tylko ty umiesz kierować kulą!— Muszę umrzeć wraz z całą rodziną, do której znisz­czenia zresztą sam się przyczyniłem.— W Zhenak-Tengu trudno było rozpoznać cywilizowanego, pewnego siebie mężczyznę, z którym rozmawiali poprzedniego dnia.Cał­kowicie upadł na duchu.Jego oczy zaczynały błyszczeć i Hawkmoon odniósł wrażenie, że już za chwilę ulegnie on straszliwej mocy Charek.Błyskawicznie podjął decyzję, uniósł miecz i uderzył.Trafił rękojeścią w nasadę czaszki Zhenak-Tenga i ten padł bez zmysłów.— Chodźmy, d'Avercu — rzekł posępnym tonem.— Zabierajmy go do wnętrza kuli.Szybko!Krztusząc się coraz gęściejszym niebieskim dymem, wyśliznęli się z pokoju i powędrowali korytarzami, wlokąc między sobą bezwładne ciało.Hawkmoon pamiętał drogę do komory, w której zostawili kulę, i teraz prowadził d'Averca.Nagle całym korytarzem wstrząsnęły gwałtowne uderze­nia, tak że zmuszeni zostali do oparcia się o ścianę, by nie stracić równowagi.Jednocześnie.— Ściana kruszy się! — krzyknął d'Averc, odskakując do tyłu.— Szybko poszukajmy innej drogi!— Musimy dostać się do kuli! — zawołał Hawkmoon.— Ruszajmy dalej!W dół posypały się kawałki stropu, a przez powstałą szczelinę do wnętrza korytarza przeniknęła szara, jakby wyciosana z kamienia macka.Na jej końcu widniałaprzyssawka, podobna do tej, jakie pokrywają odnóża ośmiornicy, która rozchylała się niczym usta do pocałunku.Hawkmoon wzdrygnął się i ukłuł czubkiem miecza wypustkę; cofnęła się i wydęła nieco, jak gdyby dotyk ostrej stali potraktowała jako chęć nawiązania przyjaźni, po czym opadła z powrotem.Tym razem ciął z całej siły, a gdzieś z tyłu za nimi rozległ się pomruk i głośny syk.Stworzenie musiało być zaskoczone faktem, że ktoś stawia mu opór.Hawkmoon przerzucił nieprzytomnego Zhenak-Tenga przez ramię, jeszcze raz ciął mackę mieczem, po czym przeskoczył ją i pobiegł osypującym się korytarzem.— Szybciej, d'Avercu! Do kuli!Francuz także przeskoczył mackę i popędził za nim.Ściana rozpadła się nagle, ukazując kłębowisko drgających odnóży, pulsującą głowę oraz twarz, będącą karykaturą rysów człowieka, rozpromienioną idiotycznym uśmiechem.— Chce, żebyśmy go zabawili! — zawołał d'Averc z wisielczym humorem, robiąc unik przed sięgającą ku niemu macką.— Czy musisz aż tak bardzo ranić jego uczucia, Hawkmoonie?Lecz książę Dorian zajęty był odryglowywaniem drzwi, wiodących do komory mieszczącej kulę.Zhenak-Teng, spoczywający na podłodze obok niego, jęknął i objął rękoma głowę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl