[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mieszkał tam z żoną, teściami, starą ciotką i dwoma stwo-rzeniami, które były ni to jego krewniakami, ni to wyjątkowo pokracznymi i groznymizwierzakami domowymi.Z tego, co wiadomo o pukach, mogły być i jednym, i drugim.Conhoon i Scoggery wędrowali w milczeniu.Scoggery ego, człowieka towarzyskiegoi rozmownego, ponura okolica skłaniała do tym większej gadatliwości, ale ilekroćotworzył usta, Conhoon uciszał go spojrzeniem, gestem albo syknięciem.Tego dnianie udało mu się odezwać ani słowem od świtu i aż przebierał nogami z niemożnościulżenia sobie.Kiedy Conhoon przejechał przez mokradło wąską, zdradziecką ścieżką,zsiadł i przywiązał wyraznie zadowolonego wierzchowca do suchego drzewa, Scoggerytrzymał język za zębami, choć aż go skręcało.Kiedy jednak Conhoon zaczął wyciągaćz różnych woreczków i kieszeni przedmioty zdradzające, że zaraz przystąpi do czarów,Scoggery nie mógł dłużej siedzieć cicho. Czy tu mieszka puk? Czy jest w domu?  spytał zdesperowany. Jest w pobliżu  odpowiedział Conhoon.Scoggery oblizał wargi. Jak wygląda puk? Obraza dla oka, zgrzyt dla ucha, wstręt dla nosa; odrażający w dotyku, denerwu-jący w ruchu i groteskowy w spoczynku, a zawsze niebezpieczny i złośliwy; oto, jaki jestpuk  wyrecytował czarownik układając na ziemi dziwny wzór z kamieni.49  Zaiste, okropny stwór  powiedział Scoggery przysuwając się do Conhoonai spoglądając nerwowo ku ponurej, ociekającej wodą ciemności pobliskiego lasu. To prawda.Prosiłbym o ciszę, w czasie kiedy będę pracował nad małym zaklę-ciem dla naszego wspólnego dobra.I odsuń się trochę, bo nie lubię tłoku.Scoggery posłuchał natychmiast, cofając się o kilka kroków w stronę bagna.Conhoonukląkł, ułożył ostatni kamień, wyprostował się, zamruczał pod nosem i wykonał ruchręką.Potem sięgnął do sakwy. Co robisz teraz?  spytał Scoggery. Pokrzepiam się i tobie radzę zrobić to samo.Możemy tu chwilę poczekać. Czy puk jest w drodze?  spytał przestraszony Scoggery. Przyjdzie  powiedział Conhoon wyjmując skórkę chleba oraz kawałek bardzotwardego sera, i sadowiąc się na jednym z głazów. Czy można na nim polegać? Jeżeli jest tak złośliwy, jak mówisz, może się w ogólenie pokazać. Jak ollav dobrze wie, puk Murphy jest mi winien przysługę i swój dług spłaci.Pukisą złośliwe, ale uczciwe. Jaką przysługę wyświadczyłeś pukowi? Nie twoja sprawa.Siadaj i jedz.Scoggery usiadł na zwalonym drzewie obok głazu czarownika.Wypił kilka łykówwody i bez przekonania zabrał się do kromki chleba, ale perspektywa stanięcia twarząw twarz z pukiem wyraznie tłumiła jego apetyt.Po jakimś czasie przysunął się bliżej doConhoona i spytał ostrożnym szeptem: Jak będzie wyglądał puk, kiedy się zjawi? Czy będzie straszny? Jeżeli mu się spodoba, może przyjąć postać tak przerażającą, że padniesz trupemna sam widok  powiedział Conhoon.Scoggery jęknął i ukrył twarz w dłoniach. Niemogę powiedzieć nic pewnego  ciągnął Conhoon. Murphy często przybiera postaćdość zażywnego sześćdziesięciolatka, ale puk może też być ptakiem, niemowlęciem, ku-dłatym kucem, plamą cienia, zmarszczką na wodzie albo czymś jeszcze innym. Czy pojawia się z wielkim rykiem, tak że zdążę zasłonić oczy? Czasami.Ale może też zmaterializować się bez żadnego ostrzeżenia.Z pukiemnigdy nic nie wiadomo.Wiadomość ta nie pocieszyła Scoggery ego, który zdał sobie sprawę, że puk możespaść na nich w każdej chwili albo może już jest wśród nich, nie rozpoznany i nie zapo-wiedziany.Murphy mógł być pniem, na którym siedzi, kałużą przy jego stopach, a na-wet kromką chleba, którą natychmiast odrzucił.Przysuwając się bliżej do czarownikai rzucając na wszystkie strony niespokojnie spojrzenia Scoggery spytał: Jeżeli może być tyloma rzeczami, to dlaczego nazywa się Murphy? Poznałem zestu Murphych i wszyscy byli zwykłymi ludzmi, jak my.Nigdy bym nie pomyślał, że to50 może być nazwisko puka.Conhoon przeżuł kęs, wypluł skórkę z sera i powiedział: Po pierwsze, ja jestem czarownikiem, a nie zwykłym człowiekiem jak ty.Po dru-gie, nazwisko Murphy to kwestia wygody, pozwalająca mu prowadzić interesy z tymi,którzy nie są pukami.Gdyby wymienił na głos swoje prawdziwe nazwisko, każdy, kto byje słyszał, na miejscu ogłuchłby, oniemiał i zwariował. Coś takiego!  powiedział Scoggery zduszonym szeptem.Najchętniej znalazłbysię jak najdalej stąd.%7łałował, że Mirmul miał córkę, że wdał się w awanturę z Fiachą, żespytał o radę swojego ollava i wysłał swojego wiernego Ru Czarnego Paznokcia, aliasScoggery ego z tą straszną misją.Chciałby, żeby to wszystko już się skończyło.Wolałby,żeby się w ogóle nie zaczynało. Mój zacny Conhoonie  odezwał się za jego plecami ochrypły głos tonem ra-dosnego powitania.Scoggery odwrócił się i ujrzał zażywnego mężczyznę około sześć-dziesiątki, stojącego na grząskim gruncie na skraju bagna.Osobnik ten nie zapadał sięwcale, tylko niczym mydlana bańka unosił na powierzchni.Ubrany był w dobrze skro-jone ubranie z drogiego tweedu, które jednak wymagałoby porządnego wyszczotkowa-nia.Zachowywał się jowialnie, jego uśmiech budził zaufanie i tylko w powietrzu unosiłsię jakiś niepokojący smrodek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl