[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko jeden Pańszczyk chyba nie ma, ale on czyta wciąż książki i pewnie one są jegoprzyjaciółmi.No i oczywiście Burczyk nie ma żadnego przyjaciela, chociaż bardzo bychciał, ale z Burczykiem prosta sprawa, Burczyk jest złośliwy i nikt z nim długo niewytrzyma.Burczyk od razu zaczyna robić sobie z każdego zabawę, ośmiesza, szpilewbija.Nie, szkoda marzyć, bym znalazł jeszcze kogoś takiego jak Witek.Mama nie rozumie, że co innego koledzy, a co innego prawdziwy przyjaciel.Z kole-gą można zagrać, zabawić się, ponudzić nawet, ale czy można na nim polegać? O, wła-śnie miałem dzisiaj nową nauczkę ze Stefkiem Stefankiem.Czy można mu o wszystkimpowiedzieć, co chodzi mi po głowie, i mieć pewność, że zrozumie, że mnie nie wyśmie-je?585 Z nikim już tak nie będę się rozumiał jak z Witkiem.Mieliśmy swoje własne słowai swój szyfr, a często wystarczał nam tylko uśmiech lub mrugnięcie oka i już wiedzieli-śmy, o co chodzi.Pogrążony w tych ponurych refleksjach wpadłem na samego Kwasa, który stał narogu korytarza, rozmawiając z panem Frędzlą i panią Szycką. Stop! To ty, Majta?  Kwas ujął mnie za ramię i odsunął na bok. Co się z tobądzieje? Chyba znów będziemy mieli z sobą pogawędkę, specu.Kiedy kto się czymś naraził Kwasowi, od razu otrzymywał przydomek.Mnie Kwasochrzcił, nie wiem dlaczego,  specem. Przepraszam.nie chciałem. wyjąknąłem. Boże, jaki on zamyślony  westchnęła pani Szycka. Coraz więcej snuje sięmelancholików. To jesień tak nastraja  uśmiechnął się złośliwie Kwas. Obawiam się, że to nie tyle wpływ jesieni, co nieczystego sumienia  wycedziłapani Szycka i zajrzała mi w oczy. Przyznaj się, Zbyszku, znów szyba poleciała? To nie ja  mruknąłem posępnie.586  Prawda, to nie twój tydzień.W tym tygodniu tłucze Beksiński. Wy tak na zmianę, specu, co?  zmarszczył czoło pan Kwaskowski. Umowęmacie? Ja z Beksą?! On dla mnie nie istnieje.to powietrze dla mnie, proszę pana. Dziwne  mruknął Kwas  jesteście tak podobni.Bardzo dziwne, że działa-cie każdy na własną rękę. Ja nie działam.Słowo daję.już cały tydzień nie działam, proszę pana. Tak, on nie działa i w ogóle zrobił się apatyczny  wtrącił pan Frędzla, którydotąd przyglądał mi się uważnie w milczeniu  obserwuję go od dwu dni i widzę, żejakoś przygasł i kaszle.To chyba jesienne załamanie organizmu.Anemia, awitaminozai krztusiec.Powiem żonie, żeby cię zbadała, coś mi się zdaje, że powiększysz zastępyEskimosów.%7łona pana Frędzli była lekarką szkolną.Baliśmy się do niej chodzić, ponieważ każ-demu z reguły zapisywała tran.Nie wierząc, iż będziemy go sobie posłusznie aplikowaćw domu, polecała zgłaszać się na dużej przerwie z własną łyżką do gabinetu i sama z po-święceniem wlewała nam tłustą ciecz w gardła.Nazywała to karmieniem Eskimosów.587 Nie chcąc powiększyć szeregów Eskimosów, zaprzeczyłem gwałtownie: Nic mi nie jest, słowo daję, zamyśliłem się tylko.Ja zawsze, jak się zamyślam,to blednę, już taki jestem.od małego, proszę pana. Zwłaszcza kiedy coś knujesz, specu, prawda?  uśmiechnął się zgryzliwieKwas, a obracając się do pana Frędzli, dodał:  Pan ma jeszcze małe doświadczenie,kolego.Zamyślony spec to zły znak.Zobaczy pan, że stanie się coś strasznego.Po czym pogroził mi chudym, krogulczym palcem i błysnął złowrogo okularami. Pamiętaj, Majta, że cię uprzedzałem oraz ostrzegałem.Wiłem się pod jego wzrokiem i uciekałem z oczyma.Wiedziałem, że czeka mnieteraz pięć minut nauk moralnych i upomnień.Strasznie nie lubiłem takich sytuacji.Naszczęście z opresji wybawił mnie nieoczekiwanie pan Kargul.Zbliżał się do nas, sapiącciężko, obładowany jak muł.W jednej ręce trzymał duże pudło, w drugiej wypchaneptaszysko oraz kołyszący się na pałąku niebieski, emaliowany czajnik pokaznych roz-miarów.Na głowie miał słomiany kapelusz z szerokim rondem.Nauczyciele patrzyli na niego ze zdumieniem.Zwłaszcza na ten kapelusz typu som-brero, dziwnie nie licujący z jesienną aurą.588 Zauważywszy te raczej osłupiałe spojrzenia nauczycieli pan Kargul zmieszał sięi uznał za stosowne usprawiedliwić. Bardzo przepraszam, że nie zdejmuję kapelusza.Z pewnością daję zły przykładmłodzieży, ale nie mam wolnej ręki.Przyniosłem losy oraz resztę fantów na loterię. Pomogę panu!  zawołałem ochoczo i podbiegłem do pana Kargula. Dziękuję ci, kolego  Kargul do wszystkich uczniów zwracał się per kolego wez ten czajnik i to pudło.Są tam losy.A tu fanty.Ostatni fant w postaci kapeluszamam na głowie. Co to za ptak, proszę pana?  zapytałem, żeby odwrócić uwagę Kwasa. To cietrzew  odparł pan Kargul  dostałem go od babci Rekszy.To cennyokaz z myśliwskich trofeów jej ojca.Otrzymał go od swojego stryja, który był łowczymmargrabiego Wielopolskiego. Okaz cenny nie tylko ze względów przyrodniczych, ale i historycznych chrząknął pan Frędzla. Tak, sądzę, że to będzie ozdoba loterii.Kwas patrzył z wyraznym wstrętem na dziwne i niepokojące kształty ptaszyska.589  Czy jest pan pewien, że to cietrzew, a nie odkurzacz? Odkurzacz?  nastroszył się pan Kargul. To znaczy zwichnięta miotełka z piór  zmieszał się Kwaskowski  względniepióropusz Siuksów? To jest cietrzew  chrząknął urażony pan Kargul. Ale dlaczego taki zagmatwany.to znaczy, chciałem powiedzieć.to znaczy,chciałem powiedzieć, w dziwnej pozycji.skręcony? Gdzie tu szyja, gdzie kończyna? Bo to jest cietrzew zacietrzewiony  odparł pan Kargul. Gorąco tu.zasapał.Zdjął kapelusz i począł się nim wachlować.Profesorowie umilkli i spojrzeli dziw-nym wzrokiem na jego głowę.Powędrowałem za ich spojrzeniem i oniemiałem.Na gło-wie pana Kargula znajdował się jeszcze jeden kapelusz, tym razem w postaci czarnegomelonika. Czy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl