Pokrewne
- Strona Główna
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- Spider i Jeanne Robinson Gwiezdny taniec
- Robinson Spider i Jeanne Gwiezdny taniec
- Robinson Kim Stanley Czerwony Mars
- Robinson Kim Stanley Czerwony Mars (2)
- Defoe D. Przygody Robinsona Kruzoe (2)
- Defoe D. Przygody Robinsona Kruzoe
- Kosinski Jerzy Wystarczy Byc (SCAN dal 995)
- Kratochvil Stanisław Psychoterapia
- Conrad Joseph Tajfun i inne opowiadania (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wpserwis.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powróciłem więc z gniewem do domu i zacząłem rozmyślać, jakim by sposobem można ogieńrozniecić.Byłaby to dla mnie ogromna korzyść.Naprzód chciałem spróbować, czy by mi się nie udałoskrzesać go tylcem mojego noża, ale wszystkie kamienie były za miękkie do wydobycia iskry, akrzemienia nigdzie znalezć nie mogłem.Porzuciłem więc ten zamiar, a wiedząc, iż Murzyni rozniecająogień, trąc dwa kawałki drzewa o siebie, uciąłem stosowne kawałki drzewa i tarłem je bez przestankuprzeszło godzinę.Drzewo rozgrzewało się wprawdzie, lecz właśnie wtenczas zaczynało mi sił brakować,a nim je odzyskałem, to wszystko ostygło, i trzeba było na nowo rozpoczynać.Po kilku daremnychpróbach, namęczywszy się porządnie i widząc, że nic nie dokażę, rzuciłem je z gniewem daleko odsiebie, jakby to z ich winy pochodziło i poszedłem do lasu, ażeby nazbierać większy zapas kukurydzy,gdyż zanosiło się na deszcz, a nie życzyłem sobie wcale cho dzić podczas słoty do lasu.W nocy obudził mnie jakiś szelest.Wprawdzie od czterech blisko tygodni, jak przybyłem na wyspę, niepokazywało się żadne zwierzę, pomimo to dreszcz przeszedł mnie od stóp do głów.Słyszałem wyraznyi nieustanny szelest, który ani zbliżał się, ani oddalał.Wybiegłem ku otworowi jaskini, a gęste kropledeszczu objaśniły mię, skąd ów szmer pochodzi.Powróciłem na posłanie i uspokojony usnąłem.Leczwkrótce inna okoliczność, daleko nieprzyjemniejsza, sen mój przerwała.Skutkiem parogodzinnej ulewywoda nagromadziła się w jaskini i podeszła pod posłanie.Zbudzony niemiłym chłodem, porwałem sięna nogi, szukając po omacku suchszego miejsca, lecz dno jaskini było równe prawie i dlatego wszędziejednakowa wilgoć.Szczęściem trafiłem na kawałek wystającej ściany, tu więc umieściwszy swągodność w najniewygodniejszym położeniu, siedząc skulony, czekałem z niecierpliwością rana.Zaledwie się rozwidniło i deszcz ustał nieco, zacząłem szukać przyczyny nocnej kąpieli.Sądziłembowiem, że skaliste sklepienie nie powinno deszczówki przepuścić, a niepodobna, aby z zewnątrzzalatywała ulewa.Tymczasem z wielkim zmartwieniem ujrzałem w powale groty szeroką szczelinę,którą woda arcywygodnie dostawała się do wielkiej sali mojego zamku.Trzeba było temu zaradzić, alejak? Naprzód, przy pomocy miotły, zrobionej z gałązek drzewnych, usunąłem wodę z mieszkania.Potem wyszedłem na wierzch skały, ażeby otwór bliżej zbadać.Wzdłuż opoki biegła rysa szeroka naćwierć łokcia, a na parę metrów długa; tędy to woda przesiąkała do środka, należało ją więc zaprawić,a raczej zaopatrzyć daszkiem.- Mój Robinsonku, rzekłem do siebie, zdawałeś w przeszłym tygodniu egzamin na majstra murarskiego,spróbuj no teraz ciesiołki.Muszę cię pochwalić, żeś bez młotka i kielni niezle się spisał.Zobaczymy, czyteż bez siekiery i piły dasz sobie radę?Naprzód trzeba było postarać się o rodzaj gontów albo dachówek.Widziałem ja w lesie roślinę na pięćmetrów wysoką, z szerokimi liśćmi.Umyśliłem użyć ich do zrobienia dachu.Skoro więc deszcz ustałzupełnie puściłem się do boru.Jakoż wkrótce znalazła się owa roślina.Miała łodygę grubą, wysoką nasiedem do ośmiu metrów, a od opadniętych liści jakby sęczkami od dołu pokrytą.Za ich pomocąwspiąłem się aż do korony liściastej, rozchodzącej się na wszystkie strony w kształcie palmowegowachlarza.Chcąc naciąć liści, objąłem nogami łodygę, a ręką począłem je naginać, lecz odchyliwszyliście, z podziwem ujrzałem żółtawe owoce, długie na 50 centymetrów, kształtem do ogórków podobne.Zcinając liście, nie zapomniałem i o nich, i kilka na ziemię zrzuciłem.Zszedłszy na dół, spróbowałemowoców i któż moją radość opisze, gdym poczuł w ustach smak słodkawy, przyjemny, orzezwiający.Ucieszyłem się tym więcej, bo mi się już kukurydza zupełnie przejadła.Owoc ten, jak się pózniejdowiedziałem, nazywa się pizang.Znajdował on się obficie na licznych drzewach i mogłem go do zbytkuużywać.Posiliwszy się, natychmiast rozpocząłem zaprawę szczeliny w sklepieniu groty.Nie szło mijednak tak łatwo, jak z początku mniemałem.Szpara była u góry dosyć szeroka i nie dała się samymiliśćmi przykryć.Należało koniecznie wprzódy ułożyć jakieś podpórki, ażeby się na nich mogły oprzeć.Narobiłem z gałązek drzewnych kilkadziesiąt podpórek, ale nie mając gwozdzi, nie mogłem ichumocować w szczelinie.Wtem przyszły mi na myśl liany, znajdujące się obficie w lesie.Naciąłem ich sporo.Następnie,urżnąwszy dwie długie, proste gałęzie, poprzywiązywałem do nich lianami owe drobne podpórki tak, iżsię z tego utworzyła drabina dosyć długa i mocna.Drabinkę tę położyłem wzdłuż na szczelinie, a natym rusztowaniu umieściwszy kilka warstw liści pizangowych, poprzykrywałem kamieniami, ażeby miwiatr zbyt lekkiego dachu nie porwał, boki zaś drabiny przytwierdziłem do ziemi kulkami z gałęzi.Robota ta, tak lekka na pozór, zajęła mi cały dzień i zmęczyła porządnie, tak iż ukończywszy ją póznowieczorem, jak nieżywy ległem na posłaniu.Nazajutrz pierwsza moja myśl była o pizangach.Pobiegłempo nie i sprawiłem sobie pyszne śniadanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Powróciłem więc z gniewem do domu i zacząłem rozmyślać, jakim by sposobem można ogieńrozniecić.Byłaby to dla mnie ogromna korzyść.Naprzód chciałem spróbować, czy by mi się nie udałoskrzesać go tylcem mojego noża, ale wszystkie kamienie były za miękkie do wydobycia iskry, akrzemienia nigdzie znalezć nie mogłem.Porzuciłem więc ten zamiar, a wiedząc, iż Murzyni rozniecająogień, trąc dwa kawałki drzewa o siebie, uciąłem stosowne kawałki drzewa i tarłem je bez przestankuprzeszło godzinę.Drzewo rozgrzewało się wprawdzie, lecz właśnie wtenczas zaczynało mi sił brakować,a nim je odzyskałem, to wszystko ostygło, i trzeba było na nowo rozpoczynać.Po kilku daremnychpróbach, namęczywszy się porządnie i widząc, że nic nie dokażę, rzuciłem je z gniewem daleko odsiebie, jakby to z ich winy pochodziło i poszedłem do lasu, ażeby nazbierać większy zapas kukurydzy,gdyż zanosiło się na deszcz, a nie życzyłem sobie wcale cho dzić podczas słoty do lasu.W nocy obudził mnie jakiś szelest.Wprawdzie od czterech blisko tygodni, jak przybyłem na wyspę, niepokazywało się żadne zwierzę, pomimo to dreszcz przeszedł mnie od stóp do głów.Słyszałem wyraznyi nieustanny szelest, który ani zbliżał się, ani oddalał.Wybiegłem ku otworowi jaskini, a gęste kropledeszczu objaśniły mię, skąd ów szmer pochodzi.Powróciłem na posłanie i uspokojony usnąłem.Leczwkrótce inna okoliczność, daleko nieprzyjemniejsza, sen mój przerwała.Skutkiem parogodzinnej ulewywoda nagromadziła się w jaskini i podeszła pod posłanie.Zbudzony niemiłym chłodem, porwałem sięna nogi, szukając po omacku suchszego miejsca, lecz dno jaskini było równe prawie i dlatego wszędziejednakowa wilgoć.Szczęściem trafiłem na kawałek wystającej ściany, tu więc umieściwszy swągodność w najniewygodniejszym położeniu, siedząc skulony, czekałem z niecierpliwością rana.Zaledwie się rozwidniło i deszcz ustał nieco, zacząłem szukać przyczyny nocnej kąpieli.Sądziłembowiem, że skaliste sklepienie nie powinno deszczówki przepuścić, a niepodobna, aby z zewnątrzzalatywała ulewa.Tymczasem z wielkim zmartwieniem ujrzałem w powale groty szeroką szczelinę,którą woda arcywygodnie dostawała się do wielkiej sali mojego zamku.Trzeba było temu zaradzić, alejak? Naprzód, przy pomocy miotły, zrobionej z gałązek drzewnych, usunąłem wodę z mieszkania.Potem wyszedłem na wierzch skały, ażeby otwór bliżej zbadać.Wzdłuż opoki biegła rysa szeroka naćwierć łokcia, a na parę metrów długa; tędy to woda przesiąkała do środka, należało ją więc zaprawić,a raczej zaopatrzyć daszkiem.- Mój Robinsonku, rzekłem do siebie, zdawałeś w przeszłym tygodniu egzamin na majstra murarskiego,spróbuj no teraz ciesiołki.Muszę cię pochwalić, żeś bez młotka i kielni niezle się spisał.Zobaczymy, czyteż bez siekiery i piły dasz sobie radę?Naprzód trzeba było postarać się o rodzaj gontów albo dachówek.Widziałem ja w lesie roślinę na pięćmetrów wysoką, z szerokimi liśćmi.Umyśliłem użyć ich do zrobienia dachu.Skoro więc deszcz ustałzupełnie puściłem się do boru.Jakoż wkrótce znalazła się owa roślina.Miała łodygę grubą, wysoką nasiedem do ośmiu metrów, a od opadniętych liści jakby sęczkami od dołu pokrytą.Za ich pomocąwspiąłem się aż do korony liściastej, rozchodzącej się na wszystkie strony w kształcie palmowegowachlarza.Chcąc naciąć liści, objąłem nogami łodygę, a ręką począłem je naginać, lecz odchyliwszyliście, z podziwem ujrzałem żółtawe owoce, długie na 50 centymetrów, kształtem do ogórków podobne.Zcinając liście, nie zapomniałem i o nich, i kilka na ziemię zrzuciłem.Zszedłszy na dół, spróbowałemowoców i któż moją radość opisze, gdym poczuł w ustach smak słodkawy, przyjemny, orzezwiający.Ucieszyłem się tym więcej, bo mi się już kukurydza zupełnie przejadła.Owoc ten, jak się pózniejdowiedziałem, nazywa się pizang.Znajdował on się obficie na licznych drzewach i mogłem go do zbytkuużywać.Posiliwszy się, natychmiast rozpocząłem zaprawę szczeliny w sklepieniu groty.Nie szło mijednak tak łatwo, jak z początku mniemałem.Szpara była u góry dosyć szeroka i nie dała się samymiliśćmi przykryć.Należało koniecznie wprzódy ułożyć jakieś podpórki, ażeby się na nich mogły oprzeć.Narobiłem z gałązek drzewnych kilkadziesiąt podpórek, ale nie mając gwozdzi, nie mogłem ichumocować w szczelinie.Wtem przyszły mi na myśl liany, znajdujące się obficie w lesie.Naciąłem ich sporo.Następnie,urżnąwszy dwie długie, proste gałęzie, poprzywiązywałem do nich lianami owe drobne podpórki tak, iżsię z tego utworzyła drabina dosyć długa i mocna.Drabinkę tę położyłem wzdłuż na szczelinie, a natym rusztowaniu umieściwszy kilka warstw liści pizangowych, poprzykrywałem kamieniami, ażeby miwiatr zbyt lekkiego dachu nie porwał, boki zaś drabiny przytwierdziłem do ziemi kulkami z gałęzi.Robota ta, tak lekka na pozór, zajęła mi cały dzień i zmęczyła porządnie, tak iż ukończywszy ją póznowieczorem, jak nieżywy ległem na posłaniu.Nazajutrz pierwsza moja myśl była o pizangach.Pobiegłempo nie i sprawiłem sobie pyszne śniadanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]