[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli jednak dalej burze stracą na gwałtowności, to będzie to już duże ułatwienie.Siedział tak dłuższy czas, czując na twarzy chłodną, wilgotną bryzę.Gdy wrócił w końcu do samo­chodu i zapuścił silnik, deszcz niemal już ustał.Wycofując się na wstecznym biegu ze stodoły, zauważył, że Greg jest ciągle nieprzytomny.To nie wróżyło nic dobrego.Prowadząc jedną ręką zażył tabletkę pobudzającą, aby odpędzić sen i zjadł kilka racji żywnościo­wych.Deszcz ciągle padał, nie był już jednak tak rzęsisty.Siąpiło z zasnutego chmurami nieba przez całą drogę przez Ohio.Granice Zachodniej Wirginii przekroczył w miejscowości zwanej Parkersburg, po czym skręcił nieco na północ.Szary dzień ustąpił miejsca czarnej nocy.Nie miał już kłopotów z nietoperzami.Nie było ich tutaj.Mijał jednak trochę więcej kraterów i poziom promieniowania wskazywany przez licznik wzrósł.Przez pewien czas, wyjąc i ujadając, ścigała go sfora ogromnych, zdziczałych psów.Biegły po obu stronach samochodu, starając się złapać zębami za opony, ale w końcu zostały z tyłu.Mijając kolejną, wznoszącą się po lewej stronie górę, która wyrzucała ze swego wnętrza kłęby jasnego dymu, słyszał niski, jednostajny pomruk i czuł pod kołami drżenie gruntu.Z nieba opadały popioły.Wjechał na tereny nawiedzone powodzią.Silnik krztusił się i gasł dwa razy, za każdym jednak razem zapalał go ponownie i parł dalej.Wzburzona woda z pluskiem omywała burty samochodu.Dotarł wreszcie do wyżej położonych, suchszych okolic.Tam znowu próbowali zagrodzić mu drogę ludzie uzbrojeni w karabiny.Ostrzelał ich z broni maszynowej, cisnął granat i wyminął blo­kadę.Kiedy wzeszedł zamglony księżyc i rozproszył nieco panujące ciemności, zaatakowały go czarne ptaki, które krążąc w powietrzu raz po raz nurkowały na samochód.Zignorował je i po pewnym czasie i one pozostały daleko w tyle.Prowadził dopóki nie poczuł się znowu zmęczony.Posilił się wtedy i zażył tabletkę pobudzającą.Był już w Pensylwanii i czuł, że jeśli tylko Greg przyjdzie do siebie, uwolni go i odda mu kierownice.Zatrzymali się po raz drugi, żeby odwiedzić latrynę, pociągnął silnie za złoty kolczyk wpięty w lewe ucho, wysmarkał nos, podrapał się po brodzie, potem zjadł jeszcze kilka racji żywnościowych i ruszył w dal­szą drogę.We wszystkich mięśniach zaczął narastać ból i miał wielką ochotę zatrzymać się i odpocząć, obawiał się jednak tego, co może go spotkać jeśli to uczyni.Gdy przejeżdżał przez następne wymarłe miasto, zaczęło znowu padać.Nie był to rzęsisty deszcz - po prostu drobny kapuśniaczek wywołujący uczucie chłodu i przygnębienia.Zatrzymał wóz pośrodku rogi przed czymś, w co omal nie wjechał i patrzył ze zgrozą.Z początku myślał, że to czarne linie na niebie.Stanął tylko dlatego, że ich pojawienie wydało mu się zbyt nagłe.To była sieć pajęcza o pasmach grubszych niż jego ramie, rozpostarta pomiędzy dwoma chylącymi się ku upadkowi budynkami.Włączył przedni miotacz i zaczął ją przepalać.Gdy płomienie zgasły, dostrzegł spuszczający się gdzieś z wysoka ciemny kształt.To był pająk, większy od człowieka, spieszący sprawdzić przyczynę zaburzenia.Tanner uniósł w górę wyrzutnie rakiet i celując starannie ugodził potwora rozżarzonym do białości pociskiem.Pająk zwisł na drgającej sieci i kopał w agonii kosmatymi kończynami.Tanner włączył znowu miotacz ognia i grzał z niego przez pełne dziesięć sekund.Gdy płomień za­marł.droga przed nim stała otworem.Przejechał na pełnym gazie, całkiem już rozbudzony i czujny.Zapomniał o bólu w mięśniach.Gnał jak mógł najszybciej, starając się otrząsnąć z obrzydzenia i walcząc z ogarniającą go falą mdłości.Przed nim, po prawej, dymiła kolejna góra.nie dostrzegł jednak płomieni i gdy ją mijał, stwierdziła ulgą, że opad popiołu jest niewielki.Zaparzył sobie kawy i wypił kubek.Wkrótce zaczęło świtać i wpadł w pełnym pędzie w budzący się dzień.XIUgrzązł w błocie gdzieś we wschodniej Pensylwanii i klął na czym świat stoi.Greg był bardzo blady.Słońce zbliżało się do zenitu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl