[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To was trzeba winić.Za istnienie.Spójrzcie w głąb siebie, a zobaczycie prawdę.Przyjrzyjcie się skałom na pustyni! Nie przymierają głodem, nie mają myśli ani pragnień.Żadne żywe stworzenie nie może się równać z doskonałą strukturą kryształu.Ja.Nie mówcie mi o świętości życia czy o jego zdolnościach adaptacyjnych.Bowiem każda adaptacja jest nową, ciemną odpowiedzią, której echa gruchoczą swego nosiciela.Błogosławiony jest jedynie bezruch i spokój.Brak słuchu wywołuje mistyczne dźwięki.Ja.Bogowie zbłądzili, wyrzucając swe nieudane dzieła na śmietnik.Ale to was należy winić za istnienie.Ta część wszechświata jest zbrukana.Z boskiego śmietniska wylęgła się choroba, zwana życiem.To wasza świętość! Gwarancja bytu pomiędzy jedną ciemnością a drugą.A wszystko, co żyje, jest chorobą dla pozostałych rzeczy.Jesteśmy pokarmem dla samych siebie i przeminiemy! Wkrótce.Ja.Bracia! Podziwiajcie kamienie! One nie cierpią! Cieszcie się nieskażoną wodą, powietrzem i skałą! Podziwiajcie kryształy.Wkrótce staniemy się jak one, perfekcyjne, nieruchome.Nie proście o przebaczenie, lecz uwierzcie w nieuchronność tego, co ma nadejść, byście mogli dostąpić łaski powrotu błogosławionego pokoju! Ja.Módlcie się, płaczcie, radujcie.To wszystko.Ja odchodzę.Odchodzę".Przewinął taśmę na początek i zamyślił się.Czuł niesprecyzowane bliżej uczucie niepokoju, które mogło zostać spowodowane muzyką Wagnera, którą wyciszył do minimum.Może jeszcze raz.- Jak to ma nam pomóc?.- zaczął, a potem niespodziewanie uśmiechnął się.Nie pomogło.Sprawiło jednak, że poczuł się lepiej.Moment wytchnienia.Heidel von Hymack posuwał się krętym szlakiem, który piął się w górę szerokiego masywu skalnego.Znalazłszy się w najwyższym punkcie, zatrzymał się i obejrzał do tyłu.Miejsce, z którego nadszedł, skrywała mgła.Zamrugał oczyma i pogłaskał się po brodzie.Dziwne uczucie nierealności, które nie opuszczało go już od dłuższego czasu, w tej chwili wzmogło się znacznie.Coś było nie tak.Oparł się plecami o śliską skałę i zacisnął dłonie na lasce.Tak, było to trudne do sprecyzowania, ale coś w otaczającym go świecie zmieniło się.I było to zdecydowanie coś więcej niż wyczuwalne w powietrzu napięcie przed burzą.Zupełnie, jakby był szukany przez kogoś, kto nie jest jeszcze dostatecznie gotowy do takiego spotkania."Czyżby próbowała mi coś powiedzieć? Może powinienem się przenieść i dowiedzieć, co się stało? Ale to pochłonęłoby sporo czasu, a ja czuję, że muszę posuwać się do przodu.Wydostać się stąd, nim rozpęta się burza.I dlaczego bez przerwy oglądam się do tyłu? Przecież."Przesunął palcami po zmierzwionych włosach.Na moment pokrywa chmur rozstąpiła się i światło słońca roziskrzyło otaczającą go mgłę tysiącami tańczących kolorów.Przez chwilę wpatrywał się w nie ze zmarszczonym czołem, a potem odwrócił się.- Niech cię diabli porwą! - warknął.- Kimkolwiek jesteś.Z wściekłością uderzył laską o skałę i ruszył w dół.Przysiadł na kamieniu i sięgając umysłem dalej i dalej, polował.W końcu wstał i ruszył przed siebie, pokonując równiny i skaliste, otulone mgłą wzgórza.Czasami widywał przelatujące w górze ptaki, wyłaniające się i ponownie znikające za mlecznobiałą kurtyną.Pokonując kamieniste zbocze, natknął się na wąski występ skalny.Usiadł, sięgnął po cygaro i po odgryzieniu jednego końca zapalił.Powiew wiatru podniósł na chwilę mgłę i odsłonił leżącą poniżej równinę, nagą i ponurą.Na występ, na którym właśnie siedział, wspięła się nagle smukła jaszczurka.Skóra jej grzbietu opalizowała barwami, przywodząc na myśl mydlaną bańkę.Spoglądając mu prosto w twarz żółtymi oczyma, wysuwała i chowała rozwidlony język.Przysunęła się bliżej, więc pogłaskał ją.- I co o tym myślisz? - powiedział po kilku minutach.- Na całym tym obszarze nie natknąłem się jeszcze na ani jedno gorącokrwiste stworzenie czy umysł.Palił, a tymczasem mgła ponownie objęła w swe władanie dolinę.W końcu westchnął, wstał i rozpoczął schodzenie w dół.Jaszczurka przysunęła się na brzeg występu i śledziła go, dopóki nie zniknął.Gdy przeszedł kolejną milę, zyskał towarzystwo pary podobnych do łasic drapieżników.Szły tuż obok niego, sycząc cicho i poszczekując.Ignorowały przelatujące nad głowami ptaki i nawet kolejnego stwora, który wypełzł ze swej jamy i podążał za nimi, dopóki jego niezgrabny sposób chodzenia nie pozostawił go daleko w tyle.Minąwszy spory otoczak, zatrzymał się, by zapolować umysłem; zwierzęta znieruchomiały także.W pobliżu przepływał lodowaty, ciemny strumień, na powierzchni którego unosiły się kwiaty o połyskujących diamentowo liściach.Wpatrywał się w wodę niewidzącymi oczyma, żuł cygaro i szukał.- Nie - powiedział po chwili.A zwracając się do swych towarzyszy, dodał: - Dlaczego nie wracacie do domu? Cofnęły się, nie spuszczając z niego ciemnych ślepi.Długo jeszcze stały nieruchomo, obserwując, jak odchodził.Przekroczył strumień i kontynuował wędrówkę bez mapy i kompasu, kierując się na zachód, lecz po wykryciu grupy poszukiwaczy skręcił na wschód.Nagle odrzucił cygaro i zaczął przeklinać.Przyspieszył kroku.W oddali przetoczył się grzmot.Potem jeszcze jeden.Po chwili stopiły się w jeden łoskot, wstrząsający niebem i ziemią.Ze wschodu zerwał się wiatr, by wspomóc nadciągającą burzę.Skręcił na południowy zachód, idąc przez jakiś czas równolegle z burzą, a potem pozostawiając ją w tyle.Po południu dostrzegł błysk czegoś, co zmusiło go do ponownego nadłożenia drogi.- Ciekawy jestem, kto to taki? - rzucił pod adresem swego cienia.- Wydaje się znajomy, lecz wciąż jest zbyt daleko.Muszę być bardzo ostrożny.Nadciągająca nowa fala mgły wchłonęła go i stłumiła echo jego kroków.Opatulony w grube poncho, Morwin wkroczył na pięćdziesięciostopowy obszar względnej widoczności.Chociaż zabezpieczony przed wilgocią panującą na zewnątrz, był skąpany we własnym pocie.Także dłoń, którą zaciskał co chwila na kolbie rewolweru, była śliska i wilgotna.Przez moment rozmyślał o Malacarze i dziewczynie, którzy od jaskini, w której ukryli Perseusza, posuwali się łatwiejszym szlakiem.Nagle przypomniał sobie osuwisko skalne, które spowodowali, by zamaskować wylot jaskini.Gdy będą chcieli ją opuścić, może to nastręczyć sporo trudności.- Znalazłeś coś, Shind? - zapytał.- Jeżeli kogoś zlokalizuję, będziesz pierwszym, który się o tym dowie.- Co z Jackarą i Malacarem?- Opuszczają właśnie obszar, na którym szaleje burza.Kontroluję rozmowy prowadzone pomiędzy grupami poszukiwawczymi, a także pomiędzy nimi a Pelsem.Wygląda na to, że do tej pory tubylcy nie znaleźli nic, za wyjątkiem złej pogody.Bez przerwy na nią narzekają.- Czy któraś z tych grup jest dostatecznie blisko, byś mógł coś odczytać?- Nie.Otrzymuję te informacje bezpośrednio z umysłu Ma - lacara.Sądzę, że poszukiwacze znajdują się jakieś cztery mile na północ od nas, a na południe jeszcze dalej.- Ten Pels, o którym wspomniałeś.Czy to jest ten sam dr Pels?- Tak mi się wydaje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl