Pokrewne
- Strona Główna
- Dicker Joel Prawda o sprawie Harry'ego Queberta
- Harrison Harry Stover Leon Stonehenge (SCAN dal 950)
- Harrison Harry Rebelia w czasie (SCAN dal 701)
- Harrison Harry Zlote lata Stalowego Szczura
- Harry Eric L Strzec i bronic (SCAN dal 714)
- Harry Harrison Stalowy Szczur idzie do wojska
- Harry Harrison Stalowy Szczur Spiewa Bluesa
- Harrison Harry Wojna z robotami (SCAN dal 1139
- Lee Child 2003 Siła perswazji
- Keane M., D. Chase Dieta w chorobach nowotworowych
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- radioclubhit.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili poczuli, że teren opada, choć drzewa nadalrosły tak samo gęsto jak uprzednio.Nagle Kieł zaszczekał głośno, tak że podskoczyli ze strachu, a szczekanieodbiło się dalekim echem. Co jest? wydyszał Ron, rozglądając się nerwowo i ściskając Harry egoza łokieć. Tam się coś rusza odpowiedział Harry zduszonym szeptem. Posłu-chaj.Chyba coś dużego.Nasłuchiwali.Gdzieś na prawo coś wielkiego łamało gałęzie, przedzierającsię przez las. O nieee jęknął Ron. O nie, nie, nie. Zamknij się warknął Harry. Usłyszy cię. Usłyszy mnie? zapytał Ron nienaturalnie wysokim głosem. Już usły-szało.Cicho, Kieł!Ciemność zdawała się wciskać im gałki oczu do wnętrza czaszek, kiedy takstali, zmartwiali z przerażenia.Coś dziwnie zadudniło i zrobiło się cicho. Jak myślisz, co ono teraz robi? zapytał Harry. Myślę, że przygotowuje się do skoku odpowiedział Ron.Nasłuchiwali, nie śmiejąc się poruszyć. M-myślisz, że sobie poszło? szepnął Harry. Nie wiem.A potem z prawej strony buchnęło białe światło, tak przerazliwie jaskrawew tej ciemności, że obaj zasłonili oczy rękami.Kieł zaskomlał i rzucił się doucieczki, ale uwiązł w jakimś kolczastym krzaku i skomlał jeszcze głośniej. Harry! krzyknął Ron, a głos załamał mu się nagłą ulgą. Harry, tonasz samochód! Co? Chodz!Harry poszedł za nim ku światłu, potykając się i przewracając, i w chwilępózniej wyszli z lasu na polanę.Auto pana Weasleya stało pośrodku polanki, tak małej, że gęste gałęzie drzewtworzyły nad nim dach.Reflektory tryskały światłem, a w środku nie było nikogo,177lecz nagle auto ruszyło samo ku Ronowi, jak wielki, turkusowy pies witającyswojego pana. Było tutaj przez cały czas! zawołał uradowany Ron, obchodząc samo-chód. Popatrz.Zupełnie zdziczało w tym lesie.Skrzydła bagażnika były podrapane i umazane błotem: najwidoczniej samo-chód sam próbował wydostać się z puszczy.Kieł nie był zachwycony nowymtowarzystwem, trzymał się tuż przy Harrym, który czuł, jak pies drży ze strachu.Harry powoli odzyskał oddech i schował różdżkę do kieszeni szaty. A myśmy się bali, że się na nas rzuci! zawołał Ron, pochylając się nadmaską i klepiąc ją pieszczotliwie. Nieraz sobie myślałem, co z nim się stało!Harry rozglądał się po jasno oświetlonej ziemi w poszukiwaniu pająków, alewszystkie pouciekały przed blaskiem reflektorów. Straciliśmy ślad powiedział. Chodz, musimy je odnalezć.Ron milczał.Nie poruszał się.Oczy miał utkwione w jakiś punkt znajdują-cy się z dziesięć stóp nad ziemią, tuż za Harrym.Na jego twarzy zastygł wyrazprzerażenia.Harry nie zdążył nawet się obrócić.Rozległ się dziwny klekot i nagle poczuł,że coś długiego i włochatego chwyta go za pas i unosi, tak że zawisł głową w dół.Zaczął się wyrywać i wierzgać, ogarnięty śmiertelnym strachem, znowu usłyszałzłowieszcze klikanie i zobaczył, jak nogi Rona również odrywają się od ziemi.W następnej chwili coś pociągnęło go w ciemność między drzewami.Kieł za-skomlał i zaszczekał rozpaczliwie.Wisząc głową w dół, Harry spostrzegł, że to, co go wlokło w mroczny gąszcz,posuwało się na sześciu niezwykle długich, włochatych nogach, z których dwieprzednie trzymały go mocno pod parą lśniących czarnych szczypców.Za sobąsłyszał przedzierające się przez krzaki podobne stworzenie, niewątpliwie taszczą-ce Rona.Potwory kierowały się ku samemu sercu lasu.Harry słyszał Kła, któryusiłował się uwolnić z uścisku trzeciego potwora, warcząc i skamląc, ale sam niebył w stanie nawet pisnąć, bo wszystko wskazywało, że głos zostawił przy samo-chodzie na polance.Nie miał pojęcia, jak długo znajdował się w uścisku włochatych odnóży.Wie-dział tylko, że nagle ciemność nieco zbladła i że zasłane zeschłymi liśćmi podłożelasu roi się od pająków.Wyciągając szyję to tu, to tam, zobaczył, że są na skrajuolbrzymiej zapadliny wolnej od drzew.Wkrótce gwiazdy oświetliły najstraszniej-szą scenę, jaką kiedykolwiek widział w życiu.Pająki.Nie małe pajączki, jak te, które mrowiły się po liściach.Pająki wielko-ści koni pociągowych, z ośmioma ślepiami, ośmioma nogami, czarne, włochate,gigantyczne.Ten, który go niósł, wlazł do jaru i pomknął w dół zbocza, ku po-łyskującej mglisto tulei utkanej z pajęczyny.Zewsząd zbiegały się inne potwory,klekocąc szczypcami na widok jego zdobyczy.Pająk puścił go i Harry wylądował na czworakach.Ron i Kieł upadli koło178niego.Kieł już nie skamlał, skulił się tam, gdzie upadł.Ron wyglądał dokładnietak, jak Harry się czuł.Usta miał otwarte, jakby krzyczał, a oczy wyłaziły muz orbit.Harry zdał sobie nagle sprawę, że pająk, który go tu przyniósł, coś mówi.Trudno go było zrozumieć, bo po każdym słowie klekotał szczypcami. Aragog! zawołał. Aragog!Z tulejowatej mglistej sieci wyłonił się powoli pająk wielkości młodego słonia.Włosy na tułowiu i nogach przyprószone miał siwizną, a oczy mlecznobiałe.Byłślepy. Co to jest? zapytał, klikając szybko szczypcami. Ludzie odklekotał pająk, który przy wlókł Harry ego. Czy to Hagrid? zapytał Aragog, zbliżając się i przewracając mlecznymioczami. Obcy odklikał pająk, który przyniósł Rona. Zabijcie ich powiedział Aragog, wyraznie rozdrażniony. Spałem. Jesteśmy przyjaciółmi Hagrida! krzyknął Harry.Serce uwięzło mu w gardle i tłukło się tam, jakby chciało odzyskać wolność.Klik, klik, klik, zaklekotały szczypce pająków zgromadzonych na dnie dziury. Hagrid nigdy nie przysyłał nam tu ludzi powiedział wolno Aragog. Hagrid ma kłopoty rzekł Harry, z trudem łapiąc oddech. Właśniedlatego przyszliśmy. Kłopoty? powtórzył sędziwy pająk i Harry dosłyszał troskę w klekociejego szczypców. Ale dlaczego przysłał was?Harry pomyślał, że dobrze byłoby wstać, ale uznał, że lepiej nie próbować, bonogi mogą odmówić mu posłuszeństwa.Przemówił więc z ziemi, tak spokojnie,jak potrafił: Tam, w szkole, myślą, że Hagrid wypuścił.e.e.coś na uczniów.Zabrali go do Azkabanu.Aragog zaklikał wściekle szczypcami, co podchwyciły wszystkie pająki zgro-madzone na dnie jamy; zabrzmiało to jak aplauz, tyle że aplauz zwykle nie spra-wiał, że Harry emu robiło się niedobrze ze strachu. Ale to było przed wieloma laty powiedział Aragog. Wiele lat temu.Dobrze to pamiętam.Dlatego wyrzucili go ze szkoły.Myśleli, że to ja jestempotworem mieszkającym w lochu, który nazywają Komnatą Tajemnic [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Po chwili poczuli, że teren opada, choć drzewa nadalrosły tak samo gęsto jak uprzednio.Nagle Kieł zaszczekał głośno, tak że podskoczyli ze strachu, a szczekanieodbiło się dalekim echem. Co jest? wydyszał Ron, rozglądając się nerwowo i ściskając Harry egoza łokieć. Tam się coś rusza odpowiedział Harry zduszonym szeptem. Posłu-chaj.Chyba coś dużego.Nasłuchiwali.Gdzieś na prawo coś wielkiego łamało gałęzie, przedzierającsię przez las. O nieee jęknął Ron. O nie, nie, nie. Zamknij się warknął Harry. Usłyszy cię. Usłyszy mnie? zapytał Ron nienaturalnie wysokim głosem. Już usły-szało.Cicho, Kieł!Ciemność zdawała się wciskać im gałki oczu do wnętrza czaszek, kiedy takstali, zmartwiali z przerażenia.Coś dziwnie zadudniło i zrobiło się cicho. Jak myślisz, co ono teraz robi? zapytał Harry. Myślę, że przygotowuje się do skoku odpowiedział Ron.Nasłuchiwali, nie śmiejąc się poruszyć. M-myślisz, że sobie poszło? szepnął Harry. Nie wiem.A potem z prawej strony buchnęło białe światło, tak przerazliwie jaskrawew tej ciemności, że obaj zasłonili oczy rękami.Kieł zaskomlał i rzucił się doucieczki, ale uwiązł w jakimś kolczastym krzaku i skomlał jeszcze głośniej. Harry! krzyknął Ron, a głos załamał mu się nagłą ulgą. Harry, tonasz samochód! Co? Chodz!Harry poszedł za nim ku światłu, potykając się i przewracając, i w chwilępózniej wyszli z lasu na polanę.Auto pana Weasleya stało pośrodku polanki, tak małej, że gęste gałęzie drzewtworzyły nad nim dach.Reflektory tryskały światłem, a w środku nie było nikogo,177lecz nagle auto ruszyło samo ku Ronowi, jak wielki, turkusowy pies witającyswojego pana. Było tutaj przez cały czas! zawołał uradowany Ron, obchodząc samo-chód. Popatrz.Zupełnie zdziczało w tym lesie.Skrzydła bagażnika były podrapane i umazane błotem: najwidoczniej samo-chód sam próbował wydostać się z puszczy.Kieł nie był zachwycony nowymtowarzystwem, trzymał się tuż przy Harrym, który czuł, jak pies drży ze strachu.Harry powoli odzyskał oddech i schował różdżkę do kieszeni szaty. A myśmy się bali, że się na nas rzuci! zawołał Ron, pochylając się nadmaską i klepiąc ją pieszczotliwie. Nieraz sobie myślałem, co z nim się stało!Harry rozglądał się po jasno oświetlonej ziemi w poszukiwaniu pająków, alewszystkie pouciekały przed blaskiem reflektorów. Straciliśmy ślad powiedział. Chodz, musimy je odnalezć.Ron milczał.Nie poruszał się.Oczy miał utkwione w jakiś punkt znajdują-cy się z dziesięć stóp nad ziemią, tuż za Harrym.Na jego twarzy zastygł wyrazprzerażenia.Harry nie zdążył nawet się obrócić.Rozległ się dziwny klekot i nagle poczuł,że coś długiego i włochatego chwyta go za pas i unosi, tak że zawisł głową w dół.Zaczął się wyrywać i wierzgać, ogarnięty śmiertelnym strachem, znowu usłyszałzłowieszcze klikanie i zobaczył, jak nogi Rona również odrywają się od ziemi.W następnej chwili coś pociągnęło go w ciemność między drzewami.Kieł za-skomlał i zaszczekał rozpaczliwie.Wisząc głową w dół, Harry spostrzegł, że to, co go wlokło w mroczny gąszcz,posuwało się na sześciu niezwykle długich, włochatych nogach, z których dwieprzednie trzymały go mocno pod parą lśniących czarnych szczypców.Za sobąsłyszał przedzierające się przez krzaki podobne stworzenie, niewątpliwie taszczą-ce Rona.Potwory kierowały się ku samemu sercu lasu.Harry słyszał Kła, któryusiłował się uwolnić z uścisku trzeciego potwora, warcząc i skamląc, ale sam niebył w stanie nawet pisnąć, bo wszystko wskazywało, że głos zostawił przy samo-chodzie na polance.Nie miał pojęcia, jak długo znajdował się w uścisku włochatych odnóży.Wie-dział tylko, że nagle ciemność nieco zbladła i że zasłane zeschłymi liśćmi podłożelasu roi się od pająków.Wyciągając szyję to tu, to tam, zobaczył, że są na skrajuolbrzymiej zapadliny wolnej od drzew.Wkrótce gwiazdy oświetliły najstraszniej-szą scenę, jaką kiedykolwiek widział w życiu.Pająki.Nie małe pajączki, jak te, które mrowiły się po liściach.Pająki wielko-ści koni pociągowych, z ośmioma ślepiami, ośmioma nogami, czarne, włochate,gigantyczne.Ten, który go niósł, wlazł do jaru i pomknął w dół zbocza, ku po-łyskującej mglisto tulei utkanej z pajęczyny.Zewsząd zbiegały się inne potwory,klekocąc szczypcami na widok jego zdobyczy.Pająk puścił go i Harry wylądował na czworakach.Ron i Kieł upadli koło178niego.Kieł już nie skamlał, skulił się tam, gdzie upadł.Ron wyglądał dokładnietak, jak Harry się czuł.Usta miał otwarte, jakby krzyczał, a oczy wyłaziły muz orbit.Harry zdał sobie nagle sprawę, że pająk, który go tu przyniósł, coś mówi.Trudno go było zrozumieć, bo po każdym słowie klekotał szczypcami. Aragog! zawołał. Aragog!Z tulejowatej mglistej sieci wyłonił się powoli pająk wielkości młodego słonia.Włosy na tułowiu i nogach przyprószone miał siwizną, a oczy mlecznobiałe.Byłślepy. Co to jest? zapytał, klikając szybko szczypcami. Ludzie odklekotał pająk, który przy wlókł Harry ego. Czy to Hagrid? zapytał Aragog, zbliżając się i przewracając mlecznymioczami. Obcy odklikał pająk, który przyniósł Rona. Zabijcie ich powiedział Aragog, wyraznie rozdrażniony. Spałem. Jesteśmy przyjaciółmi Hagrida! krzyknął Harry.Serce uwięzło mu w gardle i tłukło się tam, jakby chciało odzyskać wolność.Klik, klik, klik, zaklekotały szczypce pająków zgromadzonych na dnie dziury. Hagrid nigdy nie przysyłał nam tu ludzi powiedział wolno Aragog. Hagrid ma kłopoty rzekł Harry, z trudem łapiąc oddech. Właśniedlatego przyszliśmy. Kłopoty? powtórzył sędziwy pająk i Harry dosłyszał troskę w klekociejego szczypców. Ale dlaczego przysłał was?Harry pomyślał, że dobrze byłoby wstać, ale uznał, że lepiej nie próbować, bonogi mogą odmówić mu posłuszeństwa.Przemówił więc z ziemi, tak spokojnie,jak potrafił: Tam, w szkole, myślą, że Hagrid wypuścił.e.e.coś na uczniów.Zabrali go do Azkabanu.Aragog zaklikał wściekle szczypcami, co podchwyciły wszystkie pająki zgro-madzone na dnie jamy; zabrzmiało to jak aplauz, tyle że aplauz zwykle nie spra-wiał, że Harry emu robiło się niedobrze ze strachu. Ale to było przed wieloma laty powiedział Aragog. Wiele lat temu.Dobrze to pamiętam.Dlatego wyrzucili go ze szkoły.Myśleli, że to ja jestempotworem mieszkającym w lochu, który nazywają Komnatą Tajemnic [ Pobierz całość w formacie PDF ]