[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uciekł ziębickim siepaczom, uciekł panu Bibersteinowi z zamku Stolz.Mojeuznanie.Spójrz jeno, Samsonie, cóż za zdolny młodzieniec.Jest ze mną dwieniedziele zaledwie, a ile się już nauczył! Sprytny się zrobił, mać jego, jak domi-nikanin! Jedzie ku Ziębicom  zauważył Samson, pozornie chłodno, ale w jegogłosie też brzmiało wzruszenie. A to świadczy wybitnie na niekorzyść sprytu.I rozumu.Jak to jest, Reinmarze? Sprawę ziębicką  rzekł Reynevan, zaciskając zęby  uważam za zakoń-czoną.I niebyłą.Nic mnie już nie łączy z.z Ziębicami.Nic mnie już nie łączyz przeszłością.Ale bałem się, że was tam schwytali. Oni? Nas? Wolne żarty! Rad jestem was widzieć.Naprawdę się cieszę. Uśmiejesz się.My też.Deszcz przybrał na sile, wiatr targał konarami drzew. Szarleju  rzekł Samson. Myślę, że nie ma co jechać dalej tropem.To, cośmy zamierzyli, nie ma już ni celu, ni sensu.Reinmar jest wolny, nic gonie łączy, dajmy tedy koniom ostrogi i hajda, ku Opawie, ku węgierskiej grani-cy.Zostawmy, sugeruję, za plecami Zląsk i wszystko, co śląskie.W tym i naszedesperackie plany. Jakie plany?  zaciekawił się Reynevan. Nieważne.Szarleju? Co powiesz? Ja radzę zamiary porzucić.Zerwać umo-wę. Nie rozumiem, o czym mówicie. Pózniej, Reinmarze.Szarleju?Demeryt chrząknął głośno. Zerwać umowę?  powtórzył za Samsonem. Zerwać.Szarlej, widać to było, bił się z myślami. Noc zapada  rzekł wreszcie. A noc przynosi radę.La notte, jak ma-wiają w Italii, porta la consiglia.Warunkiem jest, dodam już od siebie, aby byłato noc przespana w miejscu suchym, ciepłym i bezpiecznym.Na koń, chłopcy.I za mną. Dokąd? Zobaczycie.275 * * *Było już zupełnie niemal ciemno, gdy zamajaczyły przed nimi płoty i budynki.Rozszczekały się psy. Co to jest?  spytał Samson z niepokojem w głosie. Czy aby. To jest Dębowiec  przerwał Szarlej. Grangia należąca do klaszto-ru cystersów w Kamieńcu.Gdy siedziałem u demerytów, kazali mi tu, bywało,pracować.W ramach kary, jak słusznie podejrzewacie.Stąd wiem, że to miejscesuche i ciepłe, jakby stworzone do tego, by się dobrze wyspać.A rano da się i cośdo żarcia zorganizować. Rozumiem  rzekł Samson  że cystersi cię znają.%7łe poprosimy o go-ścinę. Tak dobrze nie ma  uciął znowu demeryt. Pętajcie konie.Zostawimyje tu, w lesie.A sami za mną.Na paluszkach.Cysterskie psy uspokoiły się, szczekały już ciszej i od niechcenia, gdy Szarlejzręcznie wyłamywał deskę w ścianie stodoły.Po chwili byli już w ciemnym, su-chym, ciepłym wnętrzu, miło pachnącym słomą i sianem.Po chwili, wlazłszy podrabinie na strop, już się w siano zagrzebywali. Zpijmy  zamruczał Szarlej, szeleszcząc. Szkoda, że na głodno, alez jedzeniem proponuję wstrzymać się do rana, wtedy z pewnością da się ukraśćjakiejś spyży, choćby jabłek.Ale jeśli mus, mogę pójść zaraz.Jeśli ktoś do rananie strzyma.Co, Reinmarze? Ciebie głównie miałem na myśli jako osobę mającątrudności z opanowywaniem prymitywnych popędów.Reinmarze?Reynevan spał. Rozdział 22w którym okazuje się, że nasi bohaterowie bardzo pechowo wybrali miejscena nocleg.Potwierdza się też  choć rzecz ujawni się dużo pózniej  znanaprawda, że w historycznych czasach najdrobniejsze nawet zdarzenie możeokazać się brzemienne w historyczne skutki.Reynevan, mimo zmęczenia, spał zle i niespokojnie.Przed zaśnięciem ciskałsię w kłującym, pełnym ostów sianie i wiercił między Szarlejem a Samsonem, za-rabiając na kilka przekleństw i kuksańców.Potem jęczał przez sen, widząc krewpłynącą z ust przeszywanego mieczami Peterlina.Wzdychał, widząc nagą Adelęde Stercza, siedzącą okrakiem na księciu Janie Ziębickim, pojękiwał, widząc, jakksiążę bawi się jej tańczącymi rytmicznie piersiami, głaszcząc je i ściskając.Po-tem, ku jego zgrozie i rozpaczy, miejsce zwolnione przez Adelę zajęła na księciuNikoletta Jasnowłosa, czyli Katarzyna Biberstein, ujeżdżając niezmordowanegoPiasta z nie mniejszymi niż Adela energią i entuzjazmem.I z nie mniejszą w finalesatysfakcją.Potem były półgołe dziewczyny z rozwianym włosem, lecące na miotłachprzez podświetlone łunami niebo, wśród stad kraczących wron.Był pełznący pościanie pomurnik, bezgłośnie rozwierający dziób.Był oddział cwałujących wśródpól zakapturzonych rycerzy, krzyczących niezrozumiale.Była turris fulgurata,trafiona piorunem, rozsypująca się wieża, był spadający z niej człowiek.Był czło-wiek biegnący po śniegu, palący się, cały w płomieniach.Potem była bitwa, hukdział, palba samostrzałów, łomot kopyt, rżenie koni, szczęk oręża, krzyki.Obudził go łomot kopyt, rżenie koni, szczęk oręża, krzyki.Samson Miodekw samą porę zakrył mu usta dłonią.Podwórzec grangii roił się od pieszych i konnych. Aleśmy wpadli  mruknął Szarlej, obserwujący majdan przez szparę mię-dzy belkami. Zaprawdę, jak jeż w gówno. Czy to pościg? Z Ziębic? Za mną?277  Gorzej.To jakiś, cholera, zjazd.Cały tłum ludzi.Widzę wielmożów.I ry-cerzy.Psiakrew, akurat tutaj? Na tym odludziu? Zwiewajmy póki czas. Niestety  Samson wskazał głową w stronę owczarni  czas minął.Zbroj-ni gęsto otoczyli cały teren.Wygląda, że po to, by nikogo tu nie dopuścić.Alewątpię, by zechcieli kogoś wypuścić.Zbyt pózno się zbudziliśmy.Aż dziw, że niewyrwał nas ze snu aromat, mięso pieką od świtu.Faktycznie, od strony podwórca dolatywał coraz silniejszy zapach pieczeni. Ci zbrojni  Reynevan znalazł i dla siebie dziurę do patrzenia  nosząbiskupią barwę.To może być Inkwizycja [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl