Pokrewne
- Strona Główna
- Andrzej Mencwel Wiedza o kulturze Cz. I Antropologia kultury
- Wierciński Andrzej Magia i religia. Szkice z antropologii religii
- Andrzej Ziemiański Pomnik Cesarzowej Achai t2
- Bednarz Andrzej Medytacja teoria i praktyka (SC
- Brzeziecki Andrzej Lekcje historii PRL w rozmowach
- Zimniak Andrzej Stalo sie jut Zbior 31
- Pilipiuk Andrzej Czarownik Iwanow (SCAN dal 747)
- Andrzej.Ziemiański Nostalgia.za.Sluag.Side.(PDF2)
- Koontz Dean Grom (2)
- Opis obyczajow za ponowania... Kitowicz
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- achtenandy.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.William Hopwood zaryczal dziko itriumfalnie, odrzucil garlacz, dobyl noza, dopadl powalonego Indianina w trzech skokach, ucapilza zwiazane w czub wlosy, cial, wciaz ryczac, nad uchem, krew trysnela mu na rece i twarz.Weuforii skalpowania na nóz, który Izmael mial w reku, zwrócil uwage dopiero wówczas, gdyklinga wbila mu sie w brzuch.Indianin mocno szarpnal nóz ku górze, William Hopwoodzaskrzeczal makabrycznie, rzygnal krwia.I upadl.Izmael wstal.Jason Rivet zakrzyczal cienko, kulac sie do ziemi.Indianin obrócil glowe, dziwnieja przekrzywiajac.I dostrzegl go.Jason zakrzyczal znowu.Siekance wybily Izmaelowi jedno oko, rozwalily policzek, urwaly ucho, zamienily bark i tors wkrwawa papranine zwisajacych ochlapów.Mimo tego Indianin stal pewnie na nogach.Niespuszczajac z Jasona jedynego oka schylil sie, chwycil wuja Williama za wlosy.Jason Rivet zawyl ze zgrozy.Izmael Sassamon potrzasnal skalpem.Krzywiac pokaleczona twarzchcial wzniesc okrzyk wojenny Wampanoagów.Nie zdolal.Tuz za plecami Jasona huknelo, apól glowy Indianina zniklo w czerwonej eksplozji.Pastor opadl na schody, dymiaca krócica wysunela mu sie z palców.Caly kolnierz i caly przódkaftana mial juz zupelnie przesiakniety krwia.Jason Rivet popelzl ku niemu.Wsród ogarniajacejgo trwogi i beznadziei widzial na progach domów i werandach kobiety, nieruchome jak posagi,jak kariatydy.Widzial mezczyzn za dlugim stolem, obojetnych, wolno unoszacych lyzki.Czary,myslal goraczkowo, to czarna magia, to sa czarownice, to jednak ja mialem racje, przyjechalismytu na nasza wlasna zgube.- Wielebny.To sa.czarownice.John Maddox zatrzasl sie spazmatycznie i rozkaszlal, opluwajac Jasona krwia.Jego oczy - do tejpory upiornie swiecace samymi bialkami - oprzytomnialy nagle i znormalnialy, staly sie zle iwrogie.Skarci mnie, pomyslal Jason, nawet umierajac mnie skarci.Wielebny zacharczal.- Uciekaj stad.chlopcze - ledwie zrozumiale skarcil Jasona.- Ruszze sie.Nie mitrez.Jason uniósl sie z kolan.Rozejrzal.Otarl twarz, rozmazujac na niej krew pastora.I rzucil sie doucieczki.Miedzy domy, za wychodek, z którego, jak wiedzial, blisko juz bylo do rzeczki, lozy ilasu.Nie zdolal zrobic nawet trzech kroków.Nagle poczul sie tak, jak gdyby u kazdej z nóg mial stufuntowy ciezar, a na plecach kamienmlynski.Ubity grunt przeobrazil sie niespodzianie w grzaski i ciagliwy szlam, w bagnisko, wktóre chlopiec zapadl sie powyzej kolan.I tkwil tak, schwytany, unieruchomiony i bezradny jakowad w lepkim wnetrzu drapieznej orchidei.Strach sparalizowal go tak, ze nie mógl nawet krzyczec.- Brawo - uslyszal glos Dorothy Sutton.- Bardzo dobrze, panno Patience Whitney.Znakomicierzucony czar, panno Ellen Bly.Chwale panny.- Ja zlapalam go pierwsza! - wrzasnela Patience Whitney, ta czarniutka, chwytajac Jasona zarekaw.- Zostaw go, Ellen!- Wcale ze nie! - cienko odwrzasnela Ellen Bly, ta jasniutka, lapiac za drugi rekaw.Chlopieczawisl niemal, rozkrzyzowany miedzy nimi.- To ja zlapalam go pierwsza!- Akurat! Puszczaj!- Sama puszczaj!- Spokój, spokój, moje panny - ostro zmitygowala obie Dorothy Sutton.- Zlosc pieknosciszkodzi.I nie ma co skakac sobie do oczu o zdobycz, bo zdobycz nie wasza.Chlopaka dostaniepani Hypatia Harlow.- Dlaczego? - rozdarla sie Patience Whitney.- Z jakiej racji niby?- Ona juz ma jednego! - zawtórowala piskliwie Ellen Bly.- Ma juz Adriana van Rijssela!Dlaczego wiec Hypatia.- Dlatego - uciela Dorothy Sutton - ze Hypatia ma potrzeby.- My - zawyla Patience Whitney - tez mamy!- Wy z waszymi jeszcze mozecie sie wstrzymac - powiedziala Dorothy sucho.- Albo zaspokoicje w sposób, który wam, smarkulom, jeszcze przystoi, a kobiecie dojrzalej nie.I dosc mi juz otym.Hypatio! Pozwól.Jak mawial zmarly przed chwila pastor Maddox, cytujac Leviticus:bedziecie potrzebowali niewolników, to bedziecie ich brali od narodów, które sa naokolo was.Wiec bierzemy.Wez sobie tego mlodzienca, Hypatio.Darowuje ci go.- Dziekuje, Dorothy.Szczekajacy zebami Jason Rivet poczul zapach mydla, ziól i tytoniu.Obrócil glowe.Zobaczyl tekorpulentna, wesola, te, która palila fajke, gdy razem z ciesla Stoughtonem chodzil po osadzie.Zobaczyl jej pulchna dlon, jej palce siegajace ku jego powiekom.Zacisnal je.Poczul dotyk.Wglowie mu rozblyslo, w uszach zaszumialo.Jego wola pekla, rozleciala sie jak stluczona farfurka,a swiadomosc pograzyla sie w miekkim, cieplym i obojetnym na wszystko niebycie.- Jestes mój - oznajmil wladczy glos.- Chodz.Usluchal rozkazu.Mysl, ze odtad juz zawsze tak bedzie, byla jedna z jego ostatnich w miaretrzezwych mysli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.William Hopwood zaryczal dziko itriumfalnie, odrzucil garlacz, dobyl noza, dopadl powalonego Indianina w trzech skokach, ucapilza zwiazane w czub wlosy, cial, wciaz ryczac, nad uchem, krew trysnela mu na rece i twarz.Weuforii skalpowania na nóz, który Izmael mial w reku, zwrócil uwage dopiero wówczas, gdyklinga wbila mu sie w brzuch.Indianin mocno szarpnal nóz ku górze, William Hopwoodzaskrzeczal makabrycznie, rzygnal krwia.I upadl.Izmael wstal.Jason Rivet zakrzyczal cienko, kulac sie do ziemi.Indianin obrócil glowe, dziwnieja przekrzywiajac.I dostrzegl go.Jason zakrzyczal znowu.Siekance wybily Izmaelowi jedno oko, rozwalily policzek, urwaly ucho, zamienily bark i tors wkrwawa papranine zwisajacych ochlapów.Mimo tego Indianin stal pewnie na nogach.Niespuszczajac z Jasona jedynego oka schylil sie, chwycil wuja Williama za wlosy.Jason Rivet zawyl ze zgrozy.Izmael Sassamon potrzasnal skalpem.Krzywiac pokaleczona twarzchcial wzniesc okrzyk wojenny Wampanoagów.Nie zdolal.Tuz za plecami Jasona huknelo, apól glowy Indianina zniklo w czerwonej eksplozji.Pastor opadl na schody, dymiaca krócica wysunela mu sie z palców.Caly kolnierz i caly przódkaftana mial juz zupelnie przesiakniety krwia.Jason Rivet popelzl ku niemu.Wsród ogarniajacejgo trwogi i beznadziei widzial na progach domów i werandach kobiety, nieruchome jak posagi,jak kariatydy.Widzial mezczyzn za dlugim stolem, obojetnych, wolno unoszacych lyzki.Czary,myslal goraczkowo, to czarna magia, to sa czarownice, to jednak ja mialem racje, przyjechalismytu na nasza wlasna zgube.- Wielebny.To sa.czarownice.John Maddox zatrzasl sie spazmatycznie i rozkaszlal, opluwajac Jasona krwia.Jego oczy - do tejpory upiornie swiecace samymi bialkami - oprzytomnialy nagle i znormalnialy, staly sie zle iwrogie.Skarci mnie, pomyslal Jason, nawet umierajac mnie skarci.Wielebny zacharczal.- Uciekaj stad.chlopcze - ledwie zrozumiale skarcil Jasona.- Ruszze sie.Nie mitrez.Jason uniósl sie z kolan.Rozejrzal.Otarl twarz, rozmazujac na niej krew pastora.I rzucil sie doucieczki.Miedzy domy, za wychodek, z którego, jak wiedzial, blisko juz bylo do rzeczki, lozy ilasu.Nie zdolal zrobic nawet trzech kroków.Nagle poczul sie tak, jak gdyby u kazdej z nóg mial stufuntowy ciezar, a na plecach kamienmlynski.Ubity grunt przeobrazil sie niespodzianie w grzaski i ciagliwy szlam, w bagnisko, wktóre chlopiec zapadl sie powyzej kolan.I tkwil tak, schwytany, unieruchomiony i bezradny jakowad w lepkim wnetrzu drapieznej orchidei.Strach sparalizowal go tak, ze nie mógl nawet krzyczec.- Brawo - uslyszal glos Dorothy Sutton.- Bardzo dobrze, panno Patience Whitney.Znakomicierzucony czar, panno Ellen Bly.Chwale panny.- Ja zlapalam go pierwsza! - wrzasnela Patience Whitney, ta czarniutka, chwytajac Jasona zarekaw.- Zostaw go, Ellen!- Wcale ze nie! - cienko odwrzasnela Ellen Bly, ta jasniutka, lapiac za drugi rekaw.Chlopieczawisl niemal, rozkrzyzowany miedzy nimi.- To ja zlapalam go pierwsza!- Akurat! Puszczaj!- Sama puszczaj!- Spokój, spokój, moje panny - ostro zmitygowala obie Dorothy Sutton.- Zlosc pieknosciszkodzi.I nie ma co skakac sobie do oczu o zdobycz, bo zdobycz nie wasza.Chlopaka dostaniepani Hypatia Harlow.- Dlaczego? - rozdarla sie Patience Whitney.- Z jakiej racji niby?- Ona juz ma jednego! - zawtórowala piskliwie Ellen Bly.- Ma juz Adriana van Rijssela!Dlaczego wiec Hypatia.- Dlatego - uciela Dorothy Sutton - ze Hypatia ma potrzeby.- My - zawyla Patience Whitney - tez mamy!- Wy z waszymi jeszcze mozecie sie wstrzymac - powiedziala Dorothy sucho.- Albo zaspokoicje w sposób, który wam, smarkulom, jeszcze przystoi, a kobiecie dojrzalej nie.I dosc mi juz otym.Hypatio! Pozwól.Jak mawial zmarly przed chwila pastor Maddox, cytujac Leviticus:bedziecie potrzebowali niewolników, to bedziecie ich brali od narodów, które sa naokolo was.Wiec bierzemy.Wez sobie tego mlodzienca, Hypatio.Darowuje ci go.- Dziekuje, Dorothy.Szczekajacy zebami Jason Rivet poczul zapach mydla, ziól i tytoniu.Obrócil glowe.Zobaczyl tekorpulentna, wesola, te, która palila fajke, gdy razem z ciesla Stoughtonem chodzil po osadzie.Zobaczyl jej pulchna dlon, jej palce siegajace ku jego powiekom.Zacisnal je.Poczul dotyk.Wglowie mu rozblyslo, w uszach zaszumialo.Jego wola pekla, rozleciala sie jak stluczona farfurka,a swiadomosc pograzyla sie w miekkim, cieplym i obojetnym na wszystko niebycie.- Jestes mój - oznajmil wladczy glos.- Chodz.Usluchal rozkazu.Mysl, ze odtad juz zawsze tak bedzie, byla jedna z jego ostatnich w miaretrzezwych mysli [ Pobierz całość w formacie PDF ]