[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjechać również mu się nie udało,chyba że kradł już z paszportem w kieszeni.Podsunęłam myśl, żeby w biurzepaszportowym zgłosić donos na wszystkich trzech potencjalnych sprawców.W raziegdyby któryś wyjeżdżał, niech go sprawdzą na granicy.Marcin wzruszył ramionami.- Mógł się z tym liczyć i dać do przewiezienia byle komu.Ja bym się liczył.Skończ z tym niesmacznym optymizmem, sytuacja jest cholernie głupia.Na mojepytanie o owych znajomych, którzy sprowadzili mu do domu kanciarzy, Marcinspojrzał jakoś dziwnie i odpowiedział milczeniem.Następnie wymógł na mnieprzysięgę, że nikomu nie pisnę ani słowa, po czym zabronił kontynuować temat,dopóki sam do niego nie wróci.Inaczej mógłby go trafić szlag, co, zważywszyzaplanowaną działalność, byłoby nader niewskazane.Całą historią zdenerwowałamsię niewymownie, przy czym w największą irytację wprawiała mnie własnabezsilność.Nie miałam tu kompletnie nic do gadania.Przez kilka dni oczekiwałamdalszych wiadomości, Marcin milczał jak głaz, w końcu z wściekłości doznałamprzypływu wigoru i rzuciłam się na fizyków jądrowych.Powieść science-fictionopętała mnie bez reszty i straszna historia znaczkowa usunęła się na dalekimargines.Wkrótce potem moja przyjaciółka, Janka, zadała mi idiotyczne pytanie.- Aha, słuchaj, żebym nie zapomniała - powiedziała nerwowo, kiedy odwiedziłam jąw miejscu pracy.- Nie wiesz przypadkiem od kogo można by kupić tysiąc dolarów?- Przypuszczam, że od handlarzy - odparłam, zdumiona nie tyle treścią pytania,ile tym, że zadaje je Janka.Nigdy w życiu nie interesował jej nawetnajmarniejszy cent i nigdy jej to nie było potrzebne.- Po co ci tysiąc dolarów?- Ależ coś ty, to nie ja.Jedni znajomi potrzebują.Nie wiem na co, niezwróciłam uwagi.Od handlarzy nie chcą.Wzruszyłam ramionami, obojętnietraktując fanaberie tych jakichś jej znajomych i powstrzymując się od udzielaniaporad.Zaraz następnego dnia zadzwoniła do mnie późnym wieczorem.- Słuchaj, czyty nie znasz przypadkiem kogoś, kto by sprzedał tysiąc dolarów? - spytałaznękanym głosem.- Na litość boską, już mnie o to pytałaś! - zniecierpliwiłamsię.- Mówiłam ci, że nie znam! - A.! Rzeczywiście.Zupełnie zapomniałam.OBoże, nic mi nie przychodzi do głowy, a oni się nas czepiają i czepiają, żeby imznaleźć kogoś, kto sprzeda tysiąc dolarów.Powiedzieli, że bardzo dobrzezapłacą.Naprawdę nikogo takiego nie znasz? - Jeśli mnie o to spytasz czwartyraz, uduszę i ciebie, i tych twoich znajomych - zagroziłam.- Co cię napadło, dolicha ciężkiego, powiedz im, że nic nie wiesz, i koniec! - Kiedy okropnie trują.Bez przerwy zawracają głowę Denatowi, a on mnie.Nie mam już do nich siły.- Jateż nie mam.Jestem zajęta.Szukam takiego małego, które by miało dno.- Jakiedno? - Odporne na promienie kosmiczne.Żeby je łapało i odbijało.- Zwariowałaś- powiedziała Janka z niesmakiem i rozłączyła się.Rozmowa z nią i tysiącdolarów wyleciały mi z pamięci natychmiast i nie poświęciłam im ani odrobinyuwagi.A kto wie, może należało.? O okradzeniu niejakich państwa Lenarczykówpowiadomił mnie mój starszy syn.Państwa Lenarczyków znałam wyłącznie zesłyszenia, ale interesowałam się nimi nieco, ponieważ prezentowali dość osobliwystosunek do kwestii zabezpieczania mienia.Żywili mianowicie głęboką awersję dowszelkiego rodzaju zamków i lekceważąco traktowali drzwi, za którymi spoczywałich majątek.- Nie ma na świecie takich zamków, których porządny złodziej niepotrafi otworzyć i nie ma takiej kryjówki, której nie potrafi znaleźć - mawiałpodobno pan Bartłomiej Lenarczyk.- A im więcej zamków, tym więcej podejrzeń, żeza nimi jest co kraść.Po co nasuwać ludziom podejrzenia? Za drzwiami państwaLenarczyków niewątpliwie było co kraść, chociaż stanowiło to ledwie mizernącząstkę majątku.Podstawę ich dóbr stanowiły dwa elementy.Jednym z nich byłyliczne warsztaty samochodowe, rozsiane po całym kraju i firmowane nazwiskamiróżnych uczynnych ludzi, drugim zaś posag pani Lenarczykowej.Świętej pamięcitatuś pani Lenarczykowej już przed wojną posiadał milionowy majątek w postaciracjonalnie uprawianych hektarów, którymi to hektarami we właściwej chwiliobdzielił całą rodzinę, wszystkich krewnych, powinowatych, znajomych iprzyjaciół, dzięki czemu de facto nadal pozostał ich właścicielem.Jego trzycórki otrzymały w spadku kilometry kwadratowe sadów, puszczonych w dzierżawę iprzynoszących imponujący dochód.Ani sadów, ani warsztatów samochodowych niktnie zdołałby panu Lenarczykowi ukraść, jego beztroska zatem wydawała się dośćuzasadniona.Zaraził nią nie tylko domowników, ale nawet psa, który nie czyniłżadnych różnic między osobami obcymi i znajomymi, do wszystkich odnosząc sięjednakowo życzliwie i przyjaźnie.Polityka pana Bartłomieja przez długi czasdawała znakomite rezultaty.Nie wiadomo, jak wylęgła się i ugruntowała opinia,że Lenarczykowie pieniądze trzymają w banku, biżuterię w jakimś tajemniczym iniedostępnym miejscu, w domu zaś same bezwartościowe śmieci.Budynek, do któregoo każdej porze dnia i nocy można było wejść nie zwracając na siebie uwagi, poprostu nie mógł nadawać się do okradzenia i cały świat przestępczy zezdumiewającą konsekwencją omijał obszerną i stojącą otworem willę na SaskiejKępie.Do tego wszystkiego jeszcze dorastający syn państwa Lenarczyków,posługujący się jednym z rodzinnych samochodów, po raz trzeci zgubił klucz odgarażu, po czym, zniecierpliwiony, definitywnie zlikwidował zamek we wrotachpomieszczenia.Nowa metoda ich otwierania polegała na wetknięciu ręki w szparęmiędzy skrzydłami i podniesieniu żelaznej wajchy.Z garażu prowadziłobezpośrednie wejście do mieszkalnej części budynku, przy czym wejście to nieposiadało nie tylko zamka, ale nawet skrzydła drzwiowego.Zwyczajnie, stanowiłodziurę w ścianie.W ten sposób, można powiedzieć, państwo Lenarczykowiemieszkali sobie otwarci na przestrzał.O wszystkich tych szczegółach byłamdoskonale poinformowana, syn państwa Lenarczyków bowiem zaliczał się do gronabliskich przyjaciół mojego syna.Od niego też dowiedziałam się o wydarzeniu,które wahałabym się zaliczyć do nieszczęść.- Słuchaj, matka, okradliLenarczyków! - zawołał z ożywieniem, wkraczając wieczorem w progi domu.-Wiedziałem, że tak będzie! - Co ty powiesz? - zdziwiłam się, bo w kwestii zamkówpodzielałam pogląd pana Bartłomieja.- Myślałam, że ich jednak ominie.Ciekawe,komu to przyszło do głowy.- Nie wiadomo.Wszyscy mówią to samo, a oni też siędziwią.Nie wiedzą, dlaczego ich okradli akurat teraz.Ściśle biorąc, niewiadomo dokładnie kiedy, ale wyczyścili ich do zera.Zainteresowała mnie tadziwna informacja.- Co to znaczy nie wiadomo kiedy? To kiedy ich okradli?- Nie wiadomo.- Jak to?- Tak zwyczajnie.Dokładnie nie wiadomo.- A co im rąbnęli.- Też nie wiadomo dokładnie.Zaniepokoiłam się, czy mu coś nie zaszkodziło.-Dziecko moje, czy ty dostałeś pomieszania zmysłów, czy Lenarczykowie? Co toznaczy, to co mówisz? - Właściwie to ja nie mam z tego żadnej satysfakcji -wyznał z lekkim żalem mój syn.- Wszyscy to przepowiadali, nie tylko ja jeden [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl