Pokrewne
- Strona Główna
- Smith Lisa Jane Pamiętniki Wampirów 06 Dusze cieni (bez korekty)
- Smith Scott Prosty Plan (SCAN dal 924)
- Smith Lisa Jane Wizje w mroku Opętany
- Smith Scott Prosty Plan
- Smith Scott Prosty Plan (2)
- Smith Wilbur Katanga (SCAN dal 875)
- Wilbur Smith Gdy Poluje Lew
- Ziemia obiecana Reymont
- Allen C. Guelzo Abraham Lincoln as a Man of Ideas (2009)
- Thorp Roderick Szklana pulapka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- metta16.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Generale Buller - powiedział cicho Lyttelton, ale z przyganą, która poruszyła nawet zszokowanego Bullera.- Niech mi pan przynajmniej pozwoli spróbować odzyskać działa.Nie możemy ich tak zostawić.Proszę mi pozwolić zebrać ochotników.- Ja pójdę, sir.Proszę mi pozwolić.- Młodszy oficer odepchnął w pośpiechu Garry'ego.Garry znał tego człowieka, wszyscy go znali.Był to nie tylko jeden z najbardziej obiecujących oficerów w sztabie Bullera, ale także jedyny syn sławnego lorda Robertsa.Wsparłszy się na ramieniu adiutanta, Buller schował się w cieniu drzewa mimozy i z ulgą usiadł, opierając się plecami o pień.Spojrzał znudzonym wzrokiem na Robertsa, nie wykazując większego zainteresowania.- W porządku, Bobbie.Lyttelton da ci swoich ludzi.Możesz iść.- Wydał spokojnie wyrok śmierci na niego.Roberts roześmiał się wesoło jak dziecko i pobiegł po konia.- Sądzę, że wszyscy potrzebujemy się trochę wzmocnić.Czy przyłączycie się do mnie, żeby zjeść po kanapce i napić się po kieliszku szampana? - Buller skinął na adiutanta, który poszedł przynieść sakwy z prowiantem.Dwadzieścia jardów od nich rozerwał się pocisk, obsypując wszystkich grudkami ziemi.Buller zdjął źdźbło suchej trawy z wąsów i wybrał kanapkę z wędzonym łososiem.17.Sean pełzł rowem w stronę rzeki.Na krawędzi rowu rozerwał się pocisk i zasypał mu plecy ziemią.Zatrzymał się, żeby strzepnąć trawę z wąsów i ruszył dalej do miejsca, gdzie pułkownik Acheson przykucnął obok kapitana fizylierów.- Hej, pułkowniku, chyba mnie już pan nie będzie potrzebował, co? - Kapitan spojrzał zaskoczony sposobem, w jaki Sean zwrócił się do przełożonego, jednak Acheson uśmiechnął się tylko.- Właśnie przybiegł do nas posłaniec.Dostaliśmy rozkaz wycofania się.- Co za szkoda! - Sean mruknął z sarkazmem.- I to właśnie, gdy już dobieraliśmy się do naszych braci Burów.- Wszyscy trzej schylili jednocześnie głowy, gdy pociski z karabinu maszynowego wyrwały ziemię z rowu nad ich głowami.Sean podjął rozmowę w tym samym miejscu, w którym została przerwana.- W takim razie pozwolę sobie pożegnać pana.- Dokąd idziesz? - spytał podejrzliwie kapitan.- Na pewno nie przez most.- Sean wyjął niedopałek cygara z ust i wskazał nim na zbryzgana krwią szarą konstrukcję.- Mam ze sobą rannego.Nie uda mu się przejść o własnych siłach.Macie zapałki?Kapitan wyjął pudełko zapałek z kieszeni na piersiach.- Dziękuję.Mam zamiar przepłynąć z nim w dół rzeki i znaleźć lepsze miejsce do przeprawy.- Sean zapalił cygaro, dmuchnął gęstym dymem i oddał zapałki oficerowi.- Miło było pana poznać, pułkowniku.- Courteney, ma pan moje pozwolenie na oddalenie się od oddziału.- Patrzyli sobie przez chwilę w oczy i Sean poczuł ochotę uściśnięcia temu człowiekowi dłoni, ale zamiast tego odwrócił się i ruszył w stronę, z której przyszedł.- Courteney! - Sean zatrzymał się i spojrzał przez ramię.- Jak się nazywa ten drugi zwiadowca?- Friedman.Saul Friedman.Acheson zapisał nazwisko w notatniku i schował go do kieszeni.- Usłyszysz jeszcze o dzisiejszym dniu.Powodzenia.- Powodzenia, sir.Sean obciął bagnetem dużą zieloną gałąź z drzewa, którego konary zwisały nad zbrunatniałą Tugelą.- Chodź.- Saul ześliznął się po nadbrzeżnej glinie i wpadł po pas do wody tuż obok Seana.- Zostaw karabin.- Saul posłusznie upuścił broń do rzeki.- Po co ci ta gałąź?- Żeby zakryć nasze głowy.- Na co czekamy?- Aż Acheson ściągnie na siebie uwagę, gdy będzie przedzierał się z ludźmi przez most.W tej samej chwili na brzegu rozległ się przenikliwy gwizdek.Niemal natychmiast rozpoczął się ostrzał mający na celu przyduszenie Burów do ziemi i grupa żołnierzy w mundurach koloru khaki wbiegła na most.- Teraz - zakomenderował Sean.Zanurzyli się w ciepłej wodzie wystawiając na powierzchnię jedynie głowy ukryte pod liśćmi.Gdy Sean odepchnął się od brzegu, natychmiast porwał ich wartki nurt.Żaden z nich nie oglądał się na rzeź, która odbywała się na moście za ich plecami.Dwadzieścia minut później, kiedy przepłynęli pół mili w dół rzeki, Sean zaczął kierować się ku pozostałościom mostu kolejowego, którego fragmenty sięgały wody niczym spuszczony most zwodzony.Jego resztki pozwalały na bezpieczną przeprawę w wodzie na drugi brzeg, a wysoki nasyp zapewniał im osłonę w czasie ucieczki przez równinę.Sean wyczuł nogami muliste dno i po chwili znaleźli się pod roztrzaskaną konstrukcją niczym dwa kurczaki pod skrzydłami kury.Puścił gałąź i przeciągnął Saula pomiędzy metalowymi przęsłami.- Pięć minut odpoczynku - powiedział rannemu i usiadł za nim, żeby poprawić bandaż, który spadł Saulowi na uszy.Z ubrań ciekła brudna woda.Sean z żalem przypomniał sobie o cygarach w kieszeni marynarki.Za wysokim żwirowym nasypem kolejki biegł rów.Idąc w kucki wzdłuż rowu Sean popychał przed sobą Saula, gromiąc go za każdym razem, gdy ten usiłował wyprostować się i rozluźnić sztywne mięśnie karku.Znajdujący się na wzgórzu snajper musiał ich wypatrzyć, gdyż w pewnej chwili koło głowy Seana świsnęła kula i wbiła się w żwir nasypu.Sean zaklął szpetnie, niemal dotykając nosem kolan.Saul nawet tego nie spostrzegł.Zachwiał się na zmęczonych nogach, potknął i w końcu wylądował na dnie rowu, bezwładnie jak szmaciana lalka.Sean kopnął go.- Wstawaj, do cholery!- Nie, Ruth.Nie budź mnie.Przecież to niedziela.Nie muszę dzisiaj iść do pracy.- Mówiąc rozsądnie, przekonującym głosem Saul z prośbą spojrzał na Seana.Jego oczy były matowe, a źrenice zwęziły się do wielkości dwóch czarnych punktów.- Wstawaj! Wstawaj, psiakrew! - Imię Ruth rozwścieczyło Seana.Złapał Saula za ramię i potrząsał nim z całej siły.Głowa rannego latała nieprzytomnie na wszystkie strony, a spod bandaża zaczęła wyciekać krew.Nagle wystraszony Sean ułożył go delikatnie na ziemi.- Saul, proszę.Musisz spróbować.Jeszcze tylko kawałek.- Fałszywy blask - wyszeptał Saul.- Nie ma połysku.Nie chcę tego.- Zamknął oczy, jego usta rozchyliły się lekko i zaczął się wydobywać z nich chrapliwy oddech i ślina.Seana opanowała dławiąca rozpacz, gdy przyglądał się nieprzytomnej twarzy.Oczy zapadły się głęboko w ciemne jamy, a blada skóra naciągnęła się na policzkach i chudym nosie.Wcale nie dlatego, że niemal go zabiłem.Nie dlatego, że jestem mu coś dłużny.Więc dlaczego - dlaczego? Jak można wyrazić swoje uczucia do innego mężczyzny? Można tylko powiedzieć, że robię to, bo jest moim przyjacielem.Ponieważ jest moim przyjacielem, nie mogę go tu zostawić.Kucnąwszy przy nim, Sean posadził wiotkie ciało na ziemi, zarzucił sobie rękę Saula na ramiona i wstał.Saul wisiał na jego plecach, głowa opadła mu na piersi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.- Generale Buller - powiedział cicho Lyttelton, ale z przyganą, która poruszyła nawet zszokowanego Bullera.- Niech mi pan przynajmniej pozwoli spróbować odzyskać działa.Nie możemy ich tak zostawić.Proszę mi pozwolić zebrać ochotników.- Ja pójdę, sir.Proszę mi pozwolić.- Młodszy oficer odepchnął w pośpiechu Garry'ego.Garry znał tego człowieka, wszyscy go znali.Był to nie tylko jeden z najbardziej obiecujących oficerów w sztabie Bullera, ale także jedyny syn sławnego lorda Robertsa.Wsparłszy się na ramieniu adiutanta, Buller schował się w cieniu drzewa mimozy i z ulgą usiadł, opierając się plecami o pień.Spojrzał znudzonym wzrokiem na Robertsa, nie wykazując większego zainteresowania.- W porządku, Bobbie.Lyttelton da ci swoich ludzi.Możesz iść.- Wydał spokojnie wyrok śmierci na niego.Roberts roześmiał się wesoło jak dziecko i pobiegł po konia.- Sądzę, że wszyscy potrzebujemy się trochę wzmocnić.Czy przyłączycie się do mnie, żeby zjeść po kanapce i napić się po kieliszku szampana? - Buller skinął na adiutanta, który poszedł przynieść sakwy z prowiantem.Dwadzieścia jardów od nich rozerwał się pocisk, obsypując wszystkich grudkami ziemi.Buller zdjął źdźbło suchej trawy z wąsów i wybrał kanapkę z wędzonym łososiem.17.Sean pełzł rowem w stronę rzeki.Na krawędzi rowu rozerwał się pocisk i zasypał mu plecy ziemią.Zatrzymał się, żeby strzepnąć trawę z wąsów i ruszył dalej do miejsca, gdzie pułkownik Acheson przykucnął obok kapitana fizylierów.- Hej, pułkowniku, chyba mnie już pan nie będzie potrzebował, co? - Kapitan spojrzał zaskoczony sposobem, w jaki Sean zwrócił się do przełożonego, jednak Acheson uśmiechnął się tylko.- Właśnie przybiegł do nas posłaniec.Dostaliśmy rozkaz wycofania się.- Co za szkoda! - Sean mruknął z sarkazmem.- I to właśnie, gdy już dobieraliśmy się do naszych braci Burów.- Wszyscy trzej schylili jednocześnie głowy, gdy pociski z karabinu maszynowego wyrwały ziemię z rowu nad ich głowami.Sean podjął rozmowę w tym samym miejscu, w którym została przerwana.- W takim razie pozwolę sobie pożegnać pana.- Dokąd idziesz? - spytał podejrzliwie kapitan.- Na pewno nie przez most.- Sean wyjął niedopałek cygara z ust i wskazał nim na zbryzgana krwią szarą konstrukcję.- Mam ze sobą rannego.Nie uda mu się przejść o własnych siłach.Macie zapałki?Kapitan wyjął pudełko zapałek z kieszeni na piersiach.- Dziękuję.Mam zamiar przepłynąć z nim w dół rzeki i znaleźć lepsze miejsce do przeprawy.- Sean zapalił cygaro, dmuchnął gęstym dymem i oddał zapałki oficerowi.- Miło było pana poznać, pułkowniku.- Courteney, ma pan moje pozwolenie na oddalenie się od oddziału.- Patrzyli sobie przez chwilę w oczy i Sean poczuł ochotę uściśnięcia temu człowiekowi dłoni, ale zamiast tego odwrócił się i ruszył w stronę, z której przyszedł.- Courteney! - Sean zatrzymał się i spojrzał przez ramię.- Jak się nazywa ten drugi zwiadowca?- Friedman.Saul Friedman.Acheson zapisał nazwisko w notatniku i schował go do kieszeni.- Usłyszysz jeszcze o dzisiejszym dniu.Powodzenia.- Powodzenia, sir.Sean obciął bagnetem dużą zieloną gałąź z drzewa, którego konary zwisały nad zbrunatniałą Tugelą.- Chodź.- Saul ześliznął się po nadbrzeżnej glinie i wpadł po pas do wody tuż obok Seana.- Zostaw karabin.- Saul posłusznie upuścił broń do rzeki.- Po co ci ta gałąź?- Żeby zakryć nasze głowy.- Na co czekamy?- Aż Acheson ściągnie na siebie uwagę, gdy będzie przedzierał się z ludźmi przez most.W tej samej chwili na brzegu rozległ się przenikliwy gwizdek.Niemal natychmiast rozpoczął się ostrzał mający na celu przyduszenie Burów do ziemi i grupa żołnierzy w mundurach koloru khaki wbiegła na most.- Teraz - zakomenderował Sean.Zanurzyli się w ciepłej wodzie wystawiając na powierzchnię jedynie głowy ukryte pod liśćmi.Gdy Sean odepchnął się od brzegu, natychmiast porwał ich wartki nurt.Żaden z nich nie oglądał się na rzeź, która odbywała się na moście za ich plecami.Dwadzieścia minut później, kiedy przepłynęli pół mili w dół rzeki, Sean zaczął kierować się ku pozostałościom mostu kolejowego, którego fragmenty sięgały wody niczym spuszczony most zwodzony.Jego resztki pozwalały na bezpieczną przeprawę w wodzie na drugi brzeg, a wysoki nasyp zapewniał im osłonę w czasie ucieczki przez równinę.Sean wyczuł nogami muliste dno i po chwili znaleźli się pod roztrzaskaną konstrukcją niczym dwa kurczaki pod skrzydłami kury.Puścił gałąź i przeciągnął Saula pomiędzy metalowymi przęsłami.- Pięć minut odpoczynku - powiedział rannemu i usiadł za nim, żeby poprawić bandaż, który spadł Saulowi na uszy.Z ubrań ciekła brudna woda.Sean z żalem przypomniał sobie o cygarach w kieszeni marynarki.Za wysokim żwirowym nasypem kolejki biegł rów.Idąc w kucki wzdłuż rowu Sean popychał przed sobą Saula, gromiąc go za każdym razem, gdy ten usiłował wyprostować się i rozluźnić sztywne mięśnie karku.Znajdujący się na wzgórzu snajper musiał ich wypatrzyć, gdyż w pewnej chwili koło głowy Seana świsnęła kula i wbiła się w żwir nasypu.Sean zaklął szpetnie, niemal dotykając nosem kolan.Saul nawet tego nie spostrzegł.Zachwiał się na zmęczonych nogach, potknął i w końcu wylądował na dnie rowu, bezwładnie jak szmaciana lalka.Sean kopnął go.- Wstawaj, do cholery!- Nie, Ruth.Nie budź mnie.Przecież to niedziela.Nie muszę dzisiaj iść do pracy.- Mówiąc rozsądnie, przekonującym głosem Saul z prośbą spojrzał na Seana.Jego oczy były matowe, a źrenice zwęziły się do wielkości dwóch czarnych punktów.- Wstawaj! Wstawaj, psiakrew! - Imię Ruth rozwścieczyło Seana.Złapał Saula za ramię i potrząsał nim z całej siły.Głowa rannego latała nieprzytomnie na wszystkie strony, a spod bandaża zaczęła wyciekać krew.Nagle wystraszony Sean ułożył go delikatnie na ziemi.- Saul, proszę.Musisz spróbować.Jeszcze tylko kawałek.- Fałszywy blask - wyszeptał Saul.- Nie ma połysku.Nie chcę tego.- Zamknął oczy, jego usta rozchyliły się lekko i zaczął się wydobywać z nich chrapliwy oddech i ślina.Seana opanowała dławiąca rozpacz, gdy przyglądał się nieprzytomnej twarzy.Oczy zapadły się głęboko w ciemne jamy, a blada skóra naciągnęła się na policzkach i chudym nosie.Wcale nie dlatego, że niemal go zabiłem.Nie dlatego, że jestem mu coś dłużny.Więc dlaczego - dlaczego? Jak można wyrazić swoje uczucia do innego mężczyzny? Można tylko powiedzieć, że robię to, bo jest moim przyjacielem.Ponieważ jest moim przyjacielem, nie mogę go tu zostawić.Kucnąwszy przy nim, Sean posadził wiotkie ciało na ziemi, zarzucił sobie rękę Saula na ramiona i wstał.Saul wisiał na jego plecach, głowa opadła mu na piersi [ Pobierz całość w formacie PDF ]