[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.“Wiemy teraz dobrze, jakim kursem mamy płynąć" - powiedziała.- “Zerwij kontakt.Nie odzywaj się znów, chyba że będzie to konieczne".“Konieczne" - powtórzył w myślach.Po chwili zdał sobie sprawę, że równomierna wibracja silników przycichła, jakby statek zmniejszał szybkość.Czy dopłynęli już do portu?Simon usiadł na koi twarzą do drzwi.Czy znów sparali­żują go niewidzialne więzy? Nie miał przy sobie żadnej broni, choć znał się trochę na sztuce samoobrony.Nie przypuszczał jednak, że Kolderczycy będą z nim walczyć wręcz.Nie mylił się.Gdy tylko otwarły się drzwi kajuty, utracił władzę nad swoim ciałem.Posłuszny kierującej nim obcej woli wyszedł na wąski korytarz.Czekało tam na niego dwóch mężczyzn.Kiedy spojrzał im w oczy, przeszył go dreszcz zgrozy: tamci byli “opętanymi", żywymi trupami, których Kolderczycy używali do wykonywania niezbyt skomplikowanych zadań.Jeden z “opętanych", wysoki jasnowłosy mężczyzna, był niegdyś Sulkarczykiem, drugi pochodził z tej samej ciemnoskórej rasy co oficer, który przyprowadził Simona na pokład łodzi podwodnej.Nie dotknęli Simona, po prostu czekali, utkwiwszy w nim puste, pozbawione wyrazu spojrzenie.Potem jeden odwrócił się i począł iść w głąb korytarza.Drugi przylgnął do ściany, aby Simon mógł przejść, po czym ruszył za nim.I tak, pomiędzy nimi dwoma, Simon wspiął się po metalo­wej drabince i wyszedł na pokład łodzi podwodnej.W górze rozpościerało się kamienne sklepienie, w dole u nabrzeża pluskała woda.Simon dostrzegł wyraźne podo­bieństwo do podziemnego portu w Sipparze.Zapewne był to styl powszechnie przyjęty u wrogów Estcarpu.Nadal kierowany obcą wolą, zszedł po wąskim trapie na brzeg.Na wąskim nabrzeżu panował ożywiony ruch.Ekipy “opętanych" przesuwały skrzynie, oczyszczały teren.Praco­wali równomiernie, wytrwale, jakby każdy dobrze wiedział, co ma robić i w jaki sposób najszybciej wykonać pracę.“Opętani" pracowali w zupełnej ciszy.Nikt nie odzywał się nawet słowem.Nikt też nie zwrócił uwagi na Simona ani na eskortujących go strażników.Przy długim nabrzeżu Simon zauważył jeszcze dwie łodzie podwodne; “opętani" wyładowywali z nich jakieś skrzynie.Czy oznaczało to, że Kolderczycy opuszczali inne posterunki?Stanęli przed budynkiem, w którym znajdowały się dwa wejścia, tunel, a z lewej strony — schody.Tam właśnie skierował się przewodnik.Pięć stopni i weszli do windy.Jazda nie trwała długo.Drzwi otworzyły się i stanęli na korytarzu o gładkich szarych ścianach z metalicznym połyskiem.Na ścianach wyraźnie rysowały się kontury zamkniętych drzwi.Po troje z każdej strony.Dotarli do otwartych drzwi na końcu korytarza.Simon był w centrum dyspozycyjnym w Sipparze i pod­świadomie oczekiwał, że i tutaj zobaczy dowódcę w meta­lowym kasku na głowie oraz siedzących przed nieznanymi urządzeniami Kolderczyków, kontrolujących systemy obronne bazy.Ten pokój był znacznie mniejszy, oświetlony jaskrawym światłem umieszczonych na suficie podłużnych lamp, które tworzyły skomplikowany wzór geometryczny.Nie miał ochoty przyjrzeć mu się bliżej.Podłoga uginała się lekko, tłumiąc odgłosy kroków.Z trzech krzeseł tylko środkowe było zajęte przez prawdziwego Kolderczyka.Strażnicy Simona pozostali przed drzwiami.Niewidzial­ny impuls nakazał mu podejść do kolderskiego oficera.Kolderczyk ubrany był w kombinezon o takiej samej szarej barwie jak krzesło, na którym siedział, ściany i podłoga.Na głowie miał ciasno przylegającą czapkę i, o ile Simon mógł dojrzeć, był łysy.Od wszechobecnej szarości wyraźnie odcinała się biała jak papier twarz oficera.- Jesteś nareszcie - wymamrotał Kolderczyk, a Simon w jakiś sposób zrozumiał sens słów wypowiedzianych w nieznanym języku.Wypowiedź Kolderczyka zaskoczyła go nieco.Tamten przemówił nie jak zwycięski wróg do wziętego do niewoli jeńca, lecz jakby byli równorzędnymi partnerami, którzy zawarli jakąś umowę i musieli tylko ustalić ostateczne warunki.Milczał jednak przezornie - Kolderczyk powinien pierwszy odkryć karty.- Czy przysłał cię Thurhu? - Kolderczyk nadal przy­glądał mu się uważnie i Simonowi wydało się, że uchwycił w tym pytaniu cień powątpiewania.- Ależ ty nie jesteś jednym z obrońców! - Wątpliwości zamieniły się w otwar­tą wrogość.- Kim jesteś?- Jestem Simon Tregarth - powiedział ostrożnie.Kolderczyk mierzył go badawczym spojrzeniem przez jakiś czas, po czym stwierdził:- Nie jesteś jednym z tubylców.- Nie jestem - potwierdził zwięźle Simon.- Przybyłeś więc z zewnątrz.Ale nie jesteś jednym z obrońców i z pewnością nie należysz do czystej rasy.Pytam cię więc - kim jesteś?- Człowiekiem z innego świata, a może również i z in­nej epoki - Simon nie widział żadnego powodu, aby mówić całą prawdę.Może fakt, że stanowił dla Kolderczyka zagadkę, zapewni mu przewagę.- Jakiego świata? Jakiej epoki? - zapytał chrapliwym głosem Kolderczyk.Simon nie mógł ani potrząsnąć głową, ani wzruszyć ramionami.Wyraził więc swoją niewiedzę w słowach: - Z mojego własnego świata i mojej epoki.Nie wiem, jakie związki łączą go z tym światem.Znalazłem tam otwartą drogę i przeszedłem przez nią.- Dlaczego odbyłeś taką podróż? - pytał dalej kolderski oficer.- Aby uciec przed wrogami.“Tak jak uczyniłeś ty i twoi rodacy" - dodał w myśli Simon.- Czy w twoim świecie toczyła się wojna?- Tak, ale dawno się skończyła - wyjaśnił Simon.- Byłem żołnierzem, lecz w czasie pokoju przestałem być potrzebny.Miałem osobistych wrogów.- Byłeś żołnierzem.- powtórzył kolderski oficer, nadal taksując go tym nieruchomym spojrzeniem.- A te­raz walczysz dla tych czarownic?- Jestem zawodowym żołnierzem.Tak, przyjąłem u nich służbę - odparł Simon, siląc się na obojętność.- A przecież ci tubylcy są barbarzyńcami, a ty jesteś cywilizowanym człowiekiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl