[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widzi pan, dobra wola a rzeczywistość…— A jej zdrowie fizyczne? — spytał Adam.— Też typowe.Wada serca, słaby wzrok, marny system oddechowy, chroniczny katar… Myślę, że będzie chłonąć wszystkie infekcje, jak odkurzacz.Przy doskonałej opiece będzie żyła zapewne dłużej.Trzydzieści kilka lat? Może więcej? Znam pięćdziesięcioletnich ludzi z DS… Przypominają stare, dobre dzieci.Adam znieruchomiał.Pięćdziesięcioletnia Myszka? Zatem rozsądek — najzwyklejszy, choć obcy Ewie rozsądek — nakazywał oddać córkę do specjalnego zakładu.Jeśli komuś z nich coś się stanie, dorosła Myszka będzie pozbawiona opieki.A skoro wcześniej czy później trzeba oddać ją do zakładu — lepiej zrobić to jak najszybciej, gdyż rozstanie z matką i domem będzie dla niej czymś straszliwym.— Z drugiej strony — ciągnął beznamiętnie lekarz — większość dzieci z najcięższą postacią downa nie żyje długo.I jeszcze ta mała ciemna plamka… Wiele zachowań pana córki wskazuje na to, że ta plamka ma większe znaczenie, niż przypuszczamy.Dzieci z downem osiągają większe postępy adaptacyjne niż pana córka.Osobiście wróżę temu dziecku krótkie życie…Adam wiedział, że lekarz szuka w jego twarzy śladów ulgi.I Adam poczuł tę ulgę, lecz jego nieruchoma twarz nie zdradziła żadnych uczuć.Był dumny z tej powściągliwej reakcji — i dopiero gdy wyszedł, uświadomił sobie, że nie okazał także żalu lub trwogi na myśl o przedwczesnej śmierci córki.„Tak czy owak, zdradziłem się”, pomyślał gniewnie.Zastanowił się, co odczułaby Ewa, gdyby wiedziała, że Myszka rzeczywiście będzie żyła krótko: żal czy ulgę? A może jedno i drugie?„Ileż takie dziecko wyzwala emocji i uczuć, jaką walkę człowiek musi stoczyć sam z sobą i jakież to szalone kłębowisko myśli”, stwierdził gniewnie, a ten gniew jak zwykle skierował ku córce.*Myszka przypomniała sobie o strychu dopiero wówczas, gdy przyśnił się jej kolejny sen o wspinaniu na górę.Wcześniej miała tyle uciążliwych zajęć i ciekawych rozrywek, że o nim nie myślała.Mama zaczęła prowadzić ją do pani, która cierpliwie ćwiczyła z nią wymowę.Nie wiadomo po co.Myszka w środku mówiła dobrze; a środkowy głos był chyba ważniejszy? Jednak mama chciała, żeby dziewczynka umiała powiedzieć choćby jedno całe zdanie równie poprawnie jak inne dzieci, właściwie akcentując wyrazy, to łącząc je, to oddzielając.To było męczące.W dodatku zdanie, które z mozołem ćwiczyły, nie podobało się Myszce i powtarzając w kółko, szybko je znienawidziła.Za każdym razem wyrazy same dzieliły się nie tak, jak powinny, a sylaby uciekały przed nią i nie sposób je było dogonić.— Maa naiiii…emaaaaa.siaa… Koa ta…koa maaa…— Mam na imię Marysia… mam na imię Marysia — powtarzała cierpliwie pani, ale głosem tak znudzonym, że dziewczynka zaczynała ziewać.Nie miała na imię Marysia, tylko Myszka.Następne zdanie też nie było prawdziwe:— Kocham tatę i mamę — ciągnęła pani tym samym głosem, a jej „ę” i „ą” jęczało, zawieszone w przestrzeni pokoju do ćwiczeń, i marzyło o tym, by ktoś je uwolnił.Ale Myszka wciąż gubiła kolejne sylaby, „ę” i „ą” były zaś dźwiękami nieosiągalnymi.I już nie wiedziała, kogo kocha, a kogo nie.— Powiesz to zdanie tacie na urodziny — powtarzała mama, a dziewczynka denerwowała się już na samą myśl, że cokolwiek ma powiedzieć tacie, a zwłaszcza zdanie, które wydawało się jej bez sensu.Zawsze gdy mówiła do taty — nawet tak krótkie słowa jak „dzie doooo” — widziała w jego oczach szczególny rodzaj lęku.Bał się jej.Wydawało się to niemożliwe, a jednak jej się bał.Dlatego uciekał.Nigdy nie szedł normalnym krokiem, lecz prawie biegł przez hol, jak pan z reklamy.I unikał patrzenia w jej oczy.I zagryzał wargi, gdy Myszka coś mówiła, wprawdzie na zewnątrz bełkotliwie, lecz w środku doskonale.Ale tata na pewno nie słyszał tego, co było w środku.Mamie niekiedy to się udawało.Myszka zauważyła tatę, gdy stał, zaczajony, i obserwował ją przez szparę w drzwiach.Myślał, że ona go nie widzi, że jej skośne, opuchnięte oczy są równie ułomne jak całe ciało — a przecież te oczy widziały więcej, niż sądził.Jej myśli wprawdzie biegły w różne dziwne strony, jak gnane wiatrem nasionka, lecz zawsze jakaś, jedna czy druga, spadała na miękką glebę jej umysłu — i rozkwitała.Czy on tego nie czuł?Tata właśnie stał w cieniu stelaża z kwiatami i patrzył na nią.Robił to często.Niezwykle często.Myszka nigdy w życiu nie powiedziałaby mu: „Maaa nai…emaa‑aa… I kooa ta…”, ale pomyślała sobie, że dla niego zatańczy.„Jeśli zatańczę, nie będzie uciekać.Musi stać i patrzyć”, pomyślała.Myszka wierzyła, że taniec wyraża wszystko to, czego słowa nie potrafią.Widywała w telewizorze tańce kobiet z mężczyznami, które mówiły o tym, że ich ciała chcą być ze sobą blisko, jak najbliżej.Zdarzało się jej oglądać programy geograficzne, w których ciemnoskórzy ludzie, półnadzy, przepasani przez biodra strzępem materiału, tańcem wyrażali swoją radość z powodu deszczu, upolowania zwierzyny, zebrania plonów.W jednym z tych filmów widziała przebranego w skóry szamana, z groźną maską na twarzy, i wiedziała, że czarownik wzywa tańcem groźne moce, których nie jest w stanie pokazać żaden telewizor.I czuła, że one przyjdą na jego wezwanie.Miała świadomość, że taniec umie prosić, przepraszać, wołać, przyzywać, wyrażać radość i miłość, agresję i nienawiść.Czuła, że taniec ma samospełniającą się moc.Większą niż słowa.Postanowiła udać, że nie widzi oczu taty w szparze drzwi, i zatańczyć dla niego, prosząc tańcem, by nie biegł tak szybko, żeby czasem przystanął.Blisko niej.Choćby na chwilę.Myszka wiedziała, co jej przeszkadza w tańcu.Nie tylko ciało.(Ciało mamy, choć większe, wydawało się lżejsze, a nogi i ręce najwyraźniej słuchały jej poleceń; mama niewątpliwie umiałaby zatańczyć, lecz nie wiedziała o tym lub nie chciała wiedzieć).W tańcu przeszkadzało ubranie.Nie należało do ciała i krępowało je.Było czymś obcym.Niektóre ubrania były mniej obce, inne bardziej, i właśnie to obce ubranie, tak zwane „wyjściowe”, jak mówiła mama, Myszka miała na sobie.Żeby zatańczyć, musiała je zdjąć.Czując na sobie uważne spojrzenie taty, zaczęła się rozbierać.To była trudna sztuka.Czasy, gdy dziewczynka cierpliwie uczyła się sznurować buciki, należały już do przeszłości.Niedawno nauczyła się samodzielnie wkładać i zdejmować sweterek, spodnie, majtki.Najtrudniejsze było wyplątywanie się z rękawów, co zawsze trwało długo, bo sweterek lub bluzka okręcały się wokół twarzy, dusiły, były złowrogo nieprzyjazne, przerażały — ale po pewnym czasie Myszka także i tę sztukę opanowała.Była z tego dumna i chciała się przed tatą pochwalić.Powoli zaczęła zdejmować ubranie.Ku swojej radości stwierdziła, że idzie jej wyjątkowo sprawnie.Nawet mama byłaby zadowolona, patrząc teraz na Myszkę… …golutka i szczęśliwa stanęła na wyprostowanych nogach i wyciągnęła do góry rączki.Podskoczyła.Czuła, że jest teraz wiotka i lekka jak łodyga kwiatu i że naprawdę odrywa się od podłogi.Wprawdzie wiedziała, że odrywa się tylko w środku, lecz była przekonana, że tata to dostrzeże.Powoli, powolutku zaczęła tańczyć.Unosiła nogi i wyrzucała je w bok, wznosiła rączki coraz wyżej i wyżej, przeginała ciało, naśladując trawę na wietrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl