Pokrewne
- Strona Główna
- Brooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)
- Goodkind Terry Pierwsze prawo magii
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)
- Brooks Terry Kapitan Hak scr
- Brooks Terry Potomkowie Shannary
- Brooks Terry Piesn Shannary
- Brooks Terry Kapitan Hak
- Brooks Terry Kapitan Hak (2)
- Glen Cook Zolnierze zyja
- Japanese Is Possible Lesson 08
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- urodze-zycie.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już zawsze będzie mu o tym przypominać? Nie miał nic przeciwko zabijaniu ludzi, a przynajmniej wydawaniu rozkazów, by kogoś zabić, i przyglądaniu się, jak są wykonywane.Ale zamordowanie krewniaka jakoś kłuło w gardle, czy raczej - przypomniał sobie - w wątrobie.- Rzeczywiście - wykrztusił.- Niestety, żyje tu chyba wiele czarownic i trudno będzie odszukać te trzy, które były wtedy na wrzosowiskach.- To bez znaczenia.- Oczywiście, że nie.- Weź sprawy we własne ręce.- Tak, najdroższa.Weź sprawy we własne ręce.Brał je, bez wątpienia.Kiedy zamykał oczy, widział ciało toczące się po schodach.Czyżby zabrzmiał wtedy, w głębi korytarza, syk wstrzymywanego oddechu? Był pewien, że nie mieli świadków.Sprawy we własnych rękach! Starał się zmyć krew z dłoni.Gdyby ją zmył, powtarzał sobie, tamto by się nie wydarzyło.Szorował i szorował ręce.Szorował, aż zaczynał krzyczeć.***Babcia nie czuła się dobrze w publicznych lokalach.Siedziała sztywno za swoim porto z cytryną, jakby było tarczą przed pokusami świata.Niania Ogg za to entuzjastycznie kończyła trzeciego drinka.Babcia pomyślała niechętnie, że koleżanka podążała już drogą, która prawdopodobnie doprowadzi ją do tańca na stole, z pokazywaniem halek i śpiewem ,Jeża przelecieć się nie da".Cały blat stołu zasypany był miedziakami.Vitoller i jego żona siedzieli naprzeciw siebie i liczyli.Przypominało to rodzaj wyścigu.Babcia przyglądała się pani Vitoller, gdy ta porwała monetę spod palców męża.Kobieta wyglądała na inteligentną i traktowała małżonka niczym pies pasterski ulubioną owcę.Meandry relacji matrymonialnych Babcia znała jedynie z obserwacji, tak jak astronomowi znana jest czasem powierzchnia odległego i obcego świata.Przyszło jej jednak do głowy, że żona Vitollera musi być bardzo szczególną kobietą, o bezdennych rezerwach cierpliwości i zdolnościach organizacyjnych, a także zwinnych palcach.- Pani Vitoller - odezwała się wreszcie.-Jeśli wolno zadać zuchwałe pytanie: czy wasz związek został pobłogosławiony owocem? Oboje małżonkowie spojrzeli w pustkę.- Chodzi jej.- zaczęła Niania Ogg.- Tak, rozumiem - przerwała jej cicho pani Vitoller.- Nie.Mieliśmy kiedyś córeczkę.Niewielka chmura zawisła nad stołem.Przez sekundę czy dwie Vitoller zdawał się człowiekiem zwyczajnych rozmiarów i o wiele starszym.Wpatrywał się w niewielki stosik monet przed sobą.- Bo, widzicie, jest tu pewien chłopiec - wyjaśniła Babcia, wskazując pakunek na rękach Niani Ogg.- Szuka domu.Vitollerowie spojrzeli.Mężczyzna westchnął.- To nie jest życie dla dziecka - stwierdził.- Ciągle w drodze.Ciągle nowe miasta.Nie ma czasu na edukację.Mówią, że to teraz bardzo ważne.Jednak nie odwrócił wzroku.- Dlaczego szuka domu? - zainteresowała się pani Vitoller.- Nie ma swojego - odparła Babcia.- A w każdym razie takiego, gdzie byłby mile widziany.Znowu zapadła cisza.- A wy - odezwała się pani Vitoller - pytacie o to dlatego, że jesteście.- Matkami chrzestnymi - wyjaśniła szybko Niania Ogg.Babcia była nieco poruszona.Coś takiego nigdy nie przyszło-by jej do głowy.Vitoller nieuważnie bawił się monetami.Żona wyciągnęła rękę nad stołem i dotknęła jego dłoni w bezgłośnym porozumieniu.Babcia odwróciła głowę.Była ekspertem w czytaniu z twarzy, jednak czasami wolała tego nie robić.- Pieniędzy, niestety, nigdy nie ma za wiele.- zaczął Vitoller.- Ale wystarczy - dokończyła stanowczo jego żona.- Tak.Chyba wystarczy.Z radością się nim zaopiekujemy.Babcia kiwnęła głową i sięgnęła w najgłębsze zakamarki swego płaszcza.Po chwili wyjęła niewielką skórzaną sakiewkę i wysypała na stół zawartość.Było tam sporo srebra, a nawet kilka małych złotych monet.- To powinno rozwiązać sprawę.- szukała właściwego słowa -.pieluch, ubranek i w ogóle.Wszystkiego.- Ze stukrotnym naddatkiem, jak sądzę - szepnął słabym głosem Vitoller.- Dlaczego nie wspomniałyście o tym wcześniej?- Gdybym musiała was kupić, nie bylibyście warci swojej ceny.- Przecież nic o nas nie wiecie! - przypomniała pani Vitoller.- Nie wiemy, rzeczywiście - zgodziła się spokojnie Babcia.- Naturalnie, chciałybyśmy wiedzieć, co u niego słychać.Moglibyście pisać do nas listy i tak dalej.Ale kiedy już stąd wyjedziecie, lepiej nie rozpowiadajcie o tym naokoło.Dla dobra dziecka.Pani Vitoller przyjrzała się dwóm starszym kobietom.- Kryje się w tym jakaś tajemnica, prawda? - spytała.-Jakaś groźna tajemnica [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Już zawsze będzie mu o tym przypominać? Nie miał nic przeciwko zabijaniu ludzi, a przynajmniej wydawaniu rozkazów, by kogoś zabić, i przyglądaniu się, jak są wykonywane.Ale zamordowanie krewniaka jakoś kłuło w gardle, czy raczej - przypomniał sobie - w wątrobie.- Rzeczywiście - wykrztusił.- Niestety, żyje tu chyba wiele czarownic i trudno będzie odszukać te trzy, które były wtedy na wrzosowiskach.- To bez znaczenia.- Oczywiście, że nie.- Weź sprawy we własne ręce.- Tak, najdroższa.Weź sprawy we własne ręce.Brał je, bez wątpienia.Kiedy zamykał oczy, widział ciało toczące się po schodach.Czyżby zabrzmiał wtedy, w głębi korytarza, syk wstrzymywanego oddechu? Był pewien, że nie mieli świadków.Sprawy we własnych rękach! Starał się zmyć krew z dłoni.Gdyby ją zmył, powtarzał sobie, tamto by się nie wydarzyło.Szorował i szorował ręce.Szorował, aż zaczynał krzyczeć.***Babcia nie czuła się dobrze w publicznych lokalach.Siedziała sztywno za swoim porto z cytryną, jakby było tarczą przed pokusami świata.Niania Ogg za to entuzjastycznie kończyła trzeciego drinka.Babcia pomyślała niechętnie, że koleżanka podążała już drogą, która prawdopodobnie doprowadzi ją do tańca na stole, z pokazywaniem halek i śpiewem ,Jeża przelecieć się nie da".Cały blat stołu zasypany był miedziakami.Vitoller i jego żona siedzieli naprzeciw siebie i liczyli.Przypominało to rodzaj wyścigu.Babcia przyglądała się pani Vitoller, gdy ta porwała monetę spod palców męża.Kobieta wyglądała na inteligentną i traktowała małżonka niczym pies pasterski ulubioną owcę.Meandry relacji matrymonialnych Babcia znała jedynie z obserwacji, tak jak astronomowi znana jest czasem powierzchnia odległego i obcego świata.Przyszło jej jednak do głowy, że żona Vitollera musi być bardzo szczególną kobietą, o bezdennych rezerwach cierpliwości i zdolnościach organizacyjnych, a także zwinnych palcach.- Pani Vitoller - odezwała się wreszcie.-Jeśli wolno zadać zuchwałe pytanie: czy wasz związek został pobłogosławiony owocem? Oboje małżonkowie spojrzeli w pustkę.- Chodzi jej.- zaczęła Niania Ogg.- Tak, rozumiem - przerwała jej cicho pani Vitoller.- Nie.Mieliśmy kiedyś córeczkę.Niewielka chmura zawisła nad stołem.Przez sekundę czy dwie Vitoller zdawał się człowiekiem zwyczajnych rozmiarów i o wiele starszym.Wpatrywał się w niewielki stosik monet przed sobą.- Bo, widzicie, jest tu pewien chłopiec - wyjaśniła Babcia, wskazując pakunek na rękach Niani Ogg.- Szuka domu.Vitollerowie spojrzeli.Mężczyzna westchnął.- To nie jest życie dla dziecka - stwierdził.- Ciągle w drodze.Ciągle nowe miasta.Nie ma czasu na edukację.Mówią, że to teraz bardzo ważne.Jednak nie odwrócił wzroku.- Dlaczego szuka domu? - zainteresowała się pani Vitoller.- Nie ma swojego - odparła Babcia.- A w każdym razie takiego, gdzie byłby mile widziany.Znowu zapadła cisza.- A wy - odezwała się pani Vitoller - pytacie o to dlatego, że jesteście.- Matkami chrzestnymi - wyjaśniła szybko Niania Ogg.Babcia była nieco poruszona.Coś takiego nigdy nie przyszło-by jej do głowy.Vitoller nieuważnie bawił się monetami.Żona wyciągnęła rękę nad stołem i dotknęła jego dłoni w bezgłośnym porozumieniu.Babcia odwróciła głowę.Była ekspertem w czytaniu z twarzy, jednak czasami wolała tego nie robić.- Pieniędzy, niestety, nigdy nie ma za wiele.- zaczął Vitoller.- Ale wystarczy - dokończyła stanowczo jego żona.- Tak.Chyba wystarczy.Z radością się nim zaopiekujemy.Babcia kiwnęła głową i sięgnęła w najgłębsze zakamarki swego płaszcza.Po chwili wyjęła niewielką skórzaną sakiewkę i wysypała na stół zawartość.Było tam sporo srebra, a nawet kilka małych złotych monet.- To powinno rozwiązać sprawę.- szukała właściwego słowa -.pieluch, ubranek i w ogóle.Wszystkiego.- Ze stukrotnym naddatkiem, jak sądzę - szepnął słabym głosem Vitoller.- Dlaczego nie wspomniałyście o tym wcześniej?- Gdybym musiała was kupić, nie bylibyście warci swojej ceny.- Przecież nic o nas nie wiecie! - przypomniała pani Vitoller.- Nie wiemy, rzeczywiście - zgodziła się spokojnie Babcia.- Naturalnie, chciałybyśmy wiedzieć, co u niego słychać.Moglibyście pisać do nas listy i tak dalej.Ale kiedy już stąd wyjedziecie, lepiej nie rozpowiadajcie o tym naokoło.Dla dobra dziecka.Pani Vitoller przyjrzała się dwóm starszym kobietom.- Kryje się w tym jakaś tajemnica, prawda? - spytała.-Jakaś groźna tajemnica [ Pobierz całość w formacie PDF ]