[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wyobraźcie sobie to wrażenie, kiedy włożył ją po raz pierw­szy - ciągnęła Babcia.- Podejrzewam, że doznał kuriozalnego uczucia mrowienia.- Szczerze mówiąc, czułem raczej.- zaczął Tomjon, ale nikt go nie słuchał.Wzruszył ramionami i przechylił się w stronę Hwela, który pisał pracowicie.- Czy „kuriozalne" oznacza „nieprzyjemne"? - szepnął.Krasnolud zwrócił ku niemu nie widzące spojrzenie.- Co?- Pytałem, czy „kuriozalne" oznacza „nieprzyjemne".- Jak.Aha.Nie.Nie sądzę.- Więc co to znaczy?- Nie wiem.Chyba podłużne.- Wzrok Hwela jak namagnetyzowany powracał do rękopisu.- Pamiętasz może, co powiedział po tych wszystkich jutrach? Nie dosłyszałem tego kawałka potem.- I naprawdę nie musiałeś wszystkim ogłaszać, że byłem adop­towany - oświadczył Tomjon.- Ale tak było, rozumiesz - odparł Hwel.- Lepiej w tych spra­wach być uczciwym.Czy on ją przebił sztyletem, czy tylko oskarżył?- Nie chcę być królem - szepnął chrapliwie Tomjon.- Wszy­scy mówią, że jestem podobny do ojca.- Zabawna rzecz z tym podobieństwem - mruknął z roztar­gnieniem krasnolud.- Wiesz, gdybym ja był podobny do swojego ojca, tkwiłbym teraz sto stóp pod ziemią i kuł skały, podczas gdy.Zamilkł.Wpatrywał się w ostrze swego pióra, jakby niepomier­nie go fascynowało.- Podczas gdy co?- Hę?- Czy ty w ogóle słuchasz?- Już kiedy pisałem, wiedziałem, że coś nie pasuje.Wiedzia­łem, że powinno być odwrotnie.Co? A tak.Bądź królem.To do­bra posada.W każdym razie wydaje się, że jest na nią sporo chęt­nych.Cieszę się.Kiedy już zostaniesz królem, będziesz mógł ro­bić, co zechcesz.Tomjon przyjrzał się twarzom najświetniejszych obywateli Lancre.Miały wyraz czujny, chytry, jak u publiczności na wystawie by­dła.Oceniali go.Zimny, lepki pot zlał go na myśl, że kiedy już zo­stanie królem, będzie mógł robić, co zechce.Pod warunkiem że zechce zostać królem.- Możesz zbudować własny teatr.- Oczy Hwela błysnęły.- Z ty­loma zapadniami, ile ci się spodoba, i ze wspaniałymi kostiumami.Co noc mógłbyś grać w nowej sztuce.Wiesz, Disk wyglądałby przy nim jak szopa.- Kto by mnie oglądał?- Wszyscy.- Jak to? Każdej nocy?- Mógłbyś im rozkazać - wyjaśnił Hwel, nie podnosząc głowy.Wiedziałem, że to powie, myślał Tomjon.Ale nie mówi po­ważnie, dodał wielkodusznie.Ma swoją sztukę.Tak naprawdę nie istnieje w tym świecie ani w tej chwili.Zdjął koronę i obrócił ją w rękach.Zrobiona była z niewielkiej ilości metalu, a jednak wydawała się bardzo ciężka.Ciekawe, czy będzie cięższa, jeśli zacznie ją nosić przez cały czas.U szczytu stołu stało puste krzesło, na którym siedział -jak go zapewniono - duch jego prawdziwego ojca.Tomjon chciałby stwierdzić, że kiedy go przedstawiono, doznał czegoś więcej niż wrażenie lodowatego podmuchu i brzęczenie w uszach.- Chyba mógłbym pomóc ojcu spłacić Disk - mruknął.- Owszem, to milo z twojej strony - zapewnił Hwel.Tomjon kręcił koronę w palcach, słuchając rozmów toczących się dookoła.- Piętnaście lat? - spytał burmistrz Lancre.- Nie było wyjścia - odparła Babcia Weatherwax.- Tak mi się zdawało, że w zeszłym tygodniu piekarz trochę się pospieszył.- Nie, nie - przerwała niecierpliwie czarownica.- To nie dzia­ła w ten sposób.Nikt niczego nie stracił.- Według mnie - oświadczył człowiek pracujący jako wikary, pisarz miejski i grabarz równocześnie - wszyscy straciliśmy piętna­ście lat.- Nie, zyskaliśmy je - zaprotestował burmistrz.- To logiczne.Czas jest niby kręta droga, a my ruszyliśmy skrótem na przełaj.- Wcale nie.- Pisarz miejski podsunął mu kartkę papieru.- Proszę spojrzeć.Tomjon pozwolił, by zamknęły się nad nim fale dysputy.Wszyscy chcieli, żeby został królem.Nikt nawet się nie zasta­nowił nad jego pragnieniami.Jego opinie się nie liczyły.Nie, nie tak.Nikt nie chciał, żeby to właśnie on został królem.Nie konkretnie on.Po prostu okazało się to wygodne.Złoto nie matowieje, przynajmniej nie fizycznie.Tomjon czuł jednak, że cienki pasek metalu w jego rękach ukazuje nieprzyjem­ną głębię połysku.Korona spoczywała na zbyt wielu niespokoj­nych głowach.Kiedy przysuwał ją do ucha, słyszał krzyki.Uświadomił sobie nagle, że ktoś mu się przygląda, że czyjś wzrok przesuwa się po jego twarzy niby płomień palnika po ścia­nie.Podniósł głowę.To trzecia czarownica, ta młoda.najmłodsza, bardzo prze­jęta i z fryzurą w stylu żywopłotu.Siedziała obok byłego Błazna z taką miną, jakby posiadała pakiet kontrolny.To nie jego minie się przyglądała.Badała rysy twarzy.Gałki oczne niby cyrkiel mierzyły go od karku po grzbiet nosa.Uśmiech­nął się do niej mężnie, ale nie zwróciła na to uwagi.Jak wszyscy.Tylko Błazen go zauważył i odpowiedział przepraszającym uśmieszkiem i dyskretnym machnięciem palców, które mówiło: „Co tu robimy? My, ludzie rozsądni".Kobieta znowu się przygląda­ła, przechylała głowę i mrużyła oczy.Od czasu do czasu zerkała na Błazna, a potem znów na Tomjona.Po chwili szepnęła coś na ucho najstarszej czarownicy, która jako jedyna w całej wilgotnej, dusznej sali zdobyła kufel piwa.Zaczęły gorącą, szeptaną dyskusję.Tomjon pomyślał, że to niezwykle kobiecy sposób rozmowy.Zwykle takie konwersacje od­bywają się w progu, a ich uczestniczki stoją z założonymi na pier­siach rękami.A jeśli ktokolwiek okaże się nieuprzejmy i przejdzie obok, milkną natychmiast i obserwują go w milczeniu, póki nie znajdzie się poza zasięgiem głosu.Zdał sobie sprawę, że Babcia Weatherwax umilkła, a cała sa­la patrzy na niego wyczekująco.- Tak? - zapytał.- Rozsądnie byłoby wyznaczyć koronację na jutro - odparła Babcia.- Niedobrze, by królestwo nie miało władcy.Nie lubi tego.Wstała, odsunęła krzesło, podeszła i wzięła Tomjona za rękę.Ruszył za nią pokornie do tronu.Tam oparła mu dłonie na ra­mionach i zmusiła, by usiadł na wytartych, czerwonych aksamit­nych poduszkach.Zazgrzytały odsuwane ławy i stołki.Tomjon rozejrzał się prze­rażony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl