Pokrewne
- Strona Główna
- LOGISTYKA JAKO KONCEPCJA ZINTEGROWANEGO ZARZĽDZANIA Tomasz Kochański
- Szarota Tomasz Okupowanej Warszawy dzien powsz
- Tomasz Olszakowski Pan Samochodzik i Arka Noego
- Olszakowski Tomasz Pan Samochodzik i zaginiony pociag
- Komentarz do księgi o przyczynach. Tomasz z Akwinu
- Kolodziejczak Tomasz Kolory sztandarow
- Lis Tomasz Co z ta Polska.BLACK
- Lis Tomasz Co z ta Polska.WHITE
- Campbell Joseph The Masks Of God Primitive Mythology
- Chmielewska Joanna Zlota mucha
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wrobelek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hans Castorp gwałtownie zwrócił się do kuzyna. Czy to była ta Hujus? zapytał niespokojnie. I jak to: z piwnicy? Schowała się pod kołdrę powiedział Joachim. Wyobraz sobie, co się zemną działo! Ksiądz stał tuż za progiem i starał się załagodzić sytuację, widzę gojeszcze: głowę już to wyciągał naprzód, już to znowu ją cofał.Człowiek z krzyżemi ministrant ciągle jeszcze nie śmieli wejść do pokoju, a ja spoza ich pleców widzia-łem, co się dzieje wewnątrz.Pokój był taki jak mój i twój, z łóżkiem pod ścianą nalewo od drzwi; w głowie łóżka stali ludzie, naturalnie rodzina, ojciec i matka, kiero-- 55 -wali jakieś uspokajające słowa w dół, w stronę łóżka.Widać w nim było tylko jakąśbezkształtną masę, która o coś żebrała, namiętnie protestowała i wierzgała nogami. Mówisz, że wierzgała? Z całej siły! Ale to nic nie pomogło, ostatnie sakramenty musiała przyjąć.Ksiądz zbliżył się do niej, jego dwaj pomocnicy weszli do pokoju i zamkniętodrzwi.Ale zdążyłem jeszcze na krótką chwilę dostrzec głowę umierającej z rozrzu-conymi jasnymi włosami; wpatrzyła się w księdza szeroko otwartymi, bladymi,zupełnie bezbarwnymi oczami i nagle z ponownym krzykiem schowała się pod koł-drę. I teraz dopiero mi to mówisz? rzekł Hans Castorp po chwili milczenia.Nie pojmuję, dlaczegoś mi wczoraj o tym wszystkim nie opowiedział.Ale, mójBoże, musiała mieć jeszcze dużo siły, żeby się tak bronić.Do tego przecie trzebamieć siłę.Nie powinno się sprowadzać księdza, dopóki chory jeszcze zupełnie nieosłabł. Ona już była słaba. odpowiedział Joachim. Ach, tyle byłoby do opo-wiedzenia, że nie wiadomo, od czego zacząć.Była już bardzo słaba, tylko strachdodał jej nowych sił.Bała się tak straszliwie, bo zrozumiała, że musi umrzeć.Byłato przecież bardzo młoda dziewczyna, więc trzeba jej wybaczyć.Ale i mężczyzninieraz zachowują się tak samo, a to już jest niewybaczalny brak hartu.Behrensumie zresztą z takimi postępować, umie trafić we właściwy ton w tych wypadkach. Jakiż to ton? spytał Hans Castorp ściągnąwszy brwi. Niech pan się tak nie stawia! , mówi odparł Joachim. Przynajmniej dokogoś tak powiedział wiemy to od starszej siostry, która była przy tym obecnai pomagała trzymać konającego.Ten człowiek w ostatniej chwili urządził okropnąscenę i w żaden sposób nie chciał umrzeć.Wtedy Behrens wrzasnął na niego: Niech się pan z łaski swojej tak nie stawia! i chory w tej chwili ucichł i umarłzupełnie spokojnie.Hans Castorp uderzył się ręką po udzie, odrzucił głowę w tył i spojrzał w niebo. No, wiesz, to jest okropne! rzekł. Wrzeszczy po prostu: Niech się pantak nie stawia!.Do konającego! To jest straszne.Umierającemu należy się pew-nego rodzaju szacunek.Nie można go przecie tak ni stąd, ni zowąd.Umierającyjest pewnego rodzaju świętością, tak przynajmniej sądzę! Nie przeczę temu powiedział Joachim. Ale jeżeli się tak tchórzliwiezachowuje. Nie! zawołał Hans Castorp z gwałtownością, zgoła niewspółmierną ze sta-- 56 -wianym mu oporem. Tego nie dam sobie wyperswadować, że umierający nie jestdostojniejszy od byle jakiego nicponia, który lata po świecie, pęka ze śmiechu, zara-bia pieniądze i napycha sobie brzuch! Nie wolno! głos jego drżał jakoś dziwnie. Nie wolno go tak ni stąd, ni zowąd i jego słowa zdusił nagle śmiech, który goporwał i nad nim zapanował, ów śmiech wczorajszy, wyrywający się gdzieś z głębi,wstrząsający, niepohamowany, który mu zamknął oczy i wycisnął łzy spod powiek. Pst! syknął nagle Joachim. Bądz cicho! szepnął i trącił kuzyna nie-znacznie w bok.Hans Castorp spojrzał przez łzy.Drogą z lewej strony zbliżał się do nich jakiś obcy pan, niewysoki, z czarnymiwłosami, z pięknie podkręconymi czarnymi wąsami, w spodniach w jasną kratę.Zrównawszy się z młodymi ludzmi, przywitał się z Joachimem głos jego byłopanowany i dzwięczny; skrzyżowawszy nogi oparł się na lasce i stanął przedJoachimem w pełnej wdzięku pozycji.SatanaWiek jego trudno było określić, musiał mieć ponad trzydzieści, a mniej niż czter-dzieści lat, bo chociaż cała postać była młodzieńcza, to jednak włosy na skroniachbyły już przetykane srebrnymi nićmi i wyraznie przerzedzone, a czoło podwyższałydwie wyłysiałe zatoki, wcinające się w skąpe włosy.Ubranie jego dalekie było odelegancji: miał na sobie szerokie, jasnożółtawe spodnie w kratę i zbyt długą, wło-chatą marynarkę z dwoma rzędami guzików i z bardzo szerokimi klapami; sztywnykołnierzyk, z przodu okrągło wygięty, miał brzegi wystrzępione od częstego prania,krawat był wyświecony, a mankietów w ogóle nie nosił Hans Castorp zauważyłto po rękawach, obejmujących miękko przeguby dłoni.Pomimo to zdawał sobiesprawę, że ma przed sobą wytwornego pana; inteligentny wyraz twarzy, swobodnai piękna postawa nie pozostawiały żadnej wątpliwości.Ale ta mieszanina wdziękui zaniedbania, czarne oczy i podkręcone wąsy przypominały Hansowi Castorpowicudzoziemskich muzykantów, którzy w czasie Bożego Narodzenia obchodzilipodwórza jego rodzinnego miasta i, wznosząc w górę aksamitne oczy, wyciągalimiękkie kapelusze, ażeby z okien wrzucano do nich dziesięciofenigówki. Katary-niarz! pomyślał.Toteż nie zdziwił się wcale, kiedy usłyszał nazwisko, którewymówił Joachim, powstając z ławki i z lekkim zakłopotaniem przedstawiając: Mój kuzyn Castorp pan Settembrini.Hans Castorp podniósł się również, a w twarzy miał jeszcze ślady poprzedniej- 57 -wesołości.Włoch w grzecznych słowach poprosił, aby sobie nie przeszkadzali,zmusił ich, aby usiedli z powrotem, a sam w miłej pozie stał nadal przed nimi.Uśmiechał się patrząc na kuzynów, a szczególnie na Hansa Castorpa; z lekka iro-niczne opuszczenie jednego kącika ust, tam gdzie bujny wąs pięknym łukiem wygi-nał się ku górze, miało jakieś specjalne działanie, w pewnym stopniu zmuszało dotrzymania uwagi w napięciu i do jasności myśli i natychmiast wytrzezwiło roze-śmianego Hansa Castorpa, tak że zaczął wstydzić się swego nastroju. Panowie są w dobrych humorach słusznie, całkiem słusznie.Zliczny pora-nek! Niebo jest niebieskie, słońce się śmieje i lekkim, zręcznym ruchem wzniósłmałą, żółtawą dłoń ku niebu, rzucając tam jednocześnie skośne, wesołe spojrzenie. Można by rzeczywiście zapomnieć, gdzie się znajdujemy.Mówił bez obcego akcentu i tylko po starannym kształtowaniu dzwięków możnabyło poznać w nim cudzoziemca.Wargi jego wymawiały słowa z pewnym zadowo-leniem.Przyjemnie było go słuchać. Czy miał pan dobrą podróż? zwrócił się do Hansa Castorpa. Czy jużpanu ogłoszono wyrok? To znaczy: czy odbyła się już ponura ceremonia pierwszegobadania lekarskiego? Tutaj powinien był przerwać i zaczekać, jeśli mu zależałona odpowiedzi, bo Hans Castorp właśnie chciał się odezwać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Hans Castorp gwałtownie zwrócił się do kuzyna. Czy to była ta Hujus? zapytał niespokojnie. I jak to: z piwnicy? Schowała się pod kołdrę powiedział Joachim. Wyobraz sobie, co się zemną działo! Ksiądz stał tuż za progiem i starał się załagodzić sytuację, widzę gojeszcze: głowę już to wyciągał naprzód, już to znowu ją cofał.Człowiek z krzyżemi ministrant ciągle jeszcze nie śmieli wejść do pokoju, a ja spoza ich pleców widzia-łem, co się dzieje wewnątrz.Pokój był taki jak mój i twój, z łóżkiem pod ścianą nalewo od drzwi; w głowie łóżka stali ludzie, naturalnie rodzina, ojciec i matka, kiero-- 55 -wali jakieś uspokajające słowa w dół, w stronę łóżka.Widać w nim było tylko jakąśbezkształtną masę, która o coś żebrała, namiętnie protestowała i wierzgała nogami. Mówisz, że wierzgała? Z całej siły! Ale to nic nie pomogło, ostatnie sakramenty musiała przyjąć.Ksiądz zbliżył się do niej, jego dwaj pomocnicy weszli do pokoju i zamkniętodrzwi.Ale zdążyłem jeszcze na krótką chwilę dostrzec głowę umierającej z rozrzu-conymi jasnymi włosami; wpatrzyła się w księdza szeroko otwartymi, bladymi,zupełnie bezbarwnymi oczami i nagle z ponownym krzykiem schowała się pod koł-drę. I teraz dopiero mi to mówisz? rzekł Hans Castorp po chwili milczenia.Nie pojmuję, dlaczegoś mi wczoraj o tym wszystkim nie opowiedział.Ale, mójBoże, musiała mieć jeszcze dużo siły, żeby się tak bronić.Do tego przecie trzebamieć siłę.Nie powinno się sprowadzać księdza, dopóki chory jeszcze zupełnie nieosłabł. Ona już była słaba. odpowiedział Joachim. Ach, tyle byłoby do opo-wiedzenia, że nie wiadomo, od czego zacząć.Była już bardzo słaba, tylko strachdodał jej nowych sił.Bała się tak straszliwie, bo zrozumiała, że musi umrzeć.Byłato przecież bardzo młoda dziewczyna, więc trzeba jej wybaczyć.Ale i mężczyzninieraz zachowują się tak samo, a to już jest niewybaczalny brak hartu.Behrensumie zresztą z takimi postępować, umie trafić we właściwy ton w tych wypadkach. Jakiż to ton? spytał Hans Castorp ściągnąwszy brwi. Niech pan się tak nie stawia! , mówi odparł Joachim. Przynajmniej dokogoś tak powiedział wiemy to od starszej siostry, która była przy tym obecnai pomagała trzymać konającego.Ten człowiek w ostatniej chwili urządził okropnąscenę i w żaden sposób nie chciał umrzeć.Wtedy Behrens wrzasnął na niego: Niech się pan z łaski swojej tak nie stawia! i chory w tej chwili ucichł i umarłzupełnie spokojnie.Hans Castorp uderzył się ręką po udzie, odrzucił głowę w tył i spojrzał w niebo. No, wiesz, to jest okropne! rzekł. Wrzeszczy po prostu: Niech się pantak nie stawia!.Do konającego! To jest straszne.Umierającemu należy się pew-nego rodzaju szacunek.Nie można go przecie tak ni stąd, ni zowąd.Umierającyjest pewnego rodzaju świętością, tak przynajmniej sądzę! Nie przeczę temu powiedział Joachim. Ale jeżeli się tak tchórzliwiezachowuje. Nie! zawołał Hans Castorp z gwałtownością, zgoła niewspółmierną ze sta-- 56 -wianym mu oporem. Tego nie dam sobie wyperswadować, że umierający nie jestdostojniejszy od byle jakiego nicponia, który lata po świecie, pęka ze śmiechu, zara-bia pieniądze i napycha sobie brzuch! Nie wolno! głos jego drżał jakoś dziwnie. Nie wolno go tak ni stąd, ni zowąd i jego słowa zdusił nagle śmiech, który goporwał i nad nim zapanował, ów śmiech wczorajszy, wyrywający się gdzieś z głębi,wstrząsający, niepohamowany, który mu zamknął oczy i wycisnął łzy spod powiek. Pst! syknął nagle Joachim. Bądz cicho! szepnął i trącił kuzyna nie-znacznie w bok.Hans Castorp spojrzał przez łzy.Drogą z lewej strony zbliżał się do nich jakiś obcy pan, niewysoki, z czarnymiwłosami, z pięknie podkręconymi czarnymi wąsami, w spodniach w jasną kratę.Zrównawszy się z młodymi ludzmi, przywitał się z Joachimem głos jego byłopanowany i dzwięczny; skrzyżowawszy nogi oparł się na lasce i stanął przedJoachimem w pełnej wdzięku pozycji.SatanaWiek jego trudno było określić, musiał mieć ponad trzydzieści, a mniej niż czter-dzieści lat, bo chociaż cała postać była młodzieńcza, to jednak włosy na skroniachbyły już przetykane srebrnymi nićmi i wyraznie przerzedzone, a czoło podwyższałydwie wyłysiałe zatoki, wcinające się w skąpe włosy.Ubranie jego dalekie było odelegancji: miał na sobie szerokie, jasnożółtawe spodnie w kratę i zbyt długą, wło-chatą marynarkę z dwoma rzędami guzików i z bardzo szerokimi klapami; sztywnykołnierzyk, z przodu okrągło wygięty, miał brzegi wystrzępione od częstego prania,krawat był wyświecony, a mankietów w ogóle nie nosił Hans Castorp zauważyłto po rękawach, obejmujących miękko przeguby dłoni.Pomimo to zdawał sobiesprawę, że ma przed sobą wytwornego pana; inteligentny wyraz twarzy, swobodnai piękna postawa nie pozostawiały żadnej wątpliwości.Ale ta mieszanina wdziękui zaniedbania, czarne oczy i podkręcone wąsy przypominały Hansowi Castorpowicudzoziemskich muzykantów, którzy w czasie Bożego Narodzenia obchodzilipodwórza jego rodzinnego miasta i, wznosząc w górę aksamitne oczy, wyciągalimiękkie kapelusze, ażeby z okien wrzucano do nich dziesięciofenigówki. Katary-niarz! pomyślał.Toteż nie zdziwił się wcale, kiedy usłyszał nazwisko, którewymówił Joachim, powstając z ławki i z lekkim zakłopotaniem przedstawiając: Mój kuzyn Castorp pan Settembrini.Hans Castorp podniósł się również, a w twarzy miał jeszcze ślady poprzedniej- 57 -wesołości.Włoch w grzecznych słowach poprosił, aby sobie nie przeszkadzali,zmusił ich, aby usiedli z powrotem, a sam w miłej pozie stał nadal przed nimi.Uśmiechał się patrząc na kuzynów, a szczególnie na Hansa Castorpa; z lekka iro-niczne opuszczenie jednego kącika ust, tam gdzie bujny wąs pięknym łukiem wygi-nał się ku górze, miało jakieś specjalne działanie, w pewnym stopniu zmuszało dotrzymania uwagi w napięciu i do jasności myśli i natychmiast wytrzezwiło roze-śmianego Hansa Castorpa, tak że zaczął wstydzić się swego nastroju. Panowie są w dobrych humorach słusznie, całkiem słusznie.Zliczny pora-nek! Niebo jest niebieskie, słońce się śmieje i lekkim, zręcznym ruchem wzniósłmałą, żółtawą dłoń ku niebu, rzucając tam jednocześnie skośne, wesołe spojrzenie. Można by rzeczywiście zapomnieć, gdzie się znajdujemy.Mówił bez obcego akcentu i tylko po starannym kształtowaniu dzwięków możnabyło poznać w nim cudzoziemca.Wargi jego wymawiały słowa z pewnym zadowo-leniem.Przyjemnie było go słuchać. Czy miał pan dobrą podróż? zwrócił się do Hansa Castorpa. Czy jużpanu ogłoszono wyrok? To znaczy: czy odbyła się już ponura ceremonia pierwszegobadania lekarskiego? Tutaj powinien był przerwać i zaczekać, jeśli mu zależałona odpowiedzi, bo Hans Castorp właśnie chciał się odezwać [ Pobierz całość w formacie PDF ]