[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On, yeli, przeżyje dzięki temu do chwili, gdy kapitanowie okrętów się zanie­pokoją i przylecą sprawdzić, co się stało.Część nocy poświęcił na zbadanie terenu.Potem obszedł pole energetyczne chroniące człowieka, obejrzał jego szalupę i spró­bował odgadnąć, jakie środki ataku tamten mógł zainstalować.W końcu, z niezmordowaną cierpliwością, sprawdził drogi do­stępu do własnej maszyny.W kluczowych miejscach wyrysował sieć linii- które- mogą- zawładnąć- umysłem- człowieka.Trochę po wschodzie słońca z zadowoleniem zobaczył, że wróg został po­chwycony i wysłany.Jednak jego zadowolenie było niepełne, bo nie mógł wykorzystać sytuacji tak, jakby chciał.Trudność pole­gała na tym, że ruchome działko człowieka nadal celowało w główną śluzę jego stateczku.Nie emitowało energii, ale rull nie wątpił, że wystrzeliłoby natychmiast, gdyby tylko spróbował otworzyć właz.Jednak gdy chciał wyjść przez śluzę ratunkową, spostrzegł, że właz jest zakleszczony.A przecież po katastrofie wszystko było w porządku.Z przezornością właściwą swojej rasie sprawdził to natychmiast po tym, jak stateczek się rozbił.Wtedy śluza się otwierała.Odgadł, że jego statek musiał się w nocy obsunąć.Zresztą przyczyna nie miała żadnego znaczenia.Ważne było to, że został uwięziony, a chciał znaleźć się na zewnątrz - chociaż nie po to, by od razu zabić człowieka.Jeżeli uwięzienie go spo­woduje, że on sam zdobędzie zapas żywności, nie warto się faty­gować zabijaniem.Jednak musiał podjąć decyzję już teraz, gdy człowiek jeszcze jest bezbronny.Możliwość, że elled, „wysyła­jąc" człowieka, jednocześnie doprowadził do jego śmierci, zde­nerwowała władcę mili.Nie lubił, gdy jakieś przypadkowe zda­rzenie krzyżowało mu plany.Od początku cała ta sprawa szła źle.Znajdował się we wła­dzy sił, nad którymi nie panował, wpadł w pułapkę elementów czasu i przestrzeni, o których teoretycznie wiedział, że mogą ist­nieć, ale nigdy nie sądził, że wpłyną również na jego położenie.Nie miał nic przeciwko temu, by siły takie działały w głębi­nach kosmosu, gdzie jego okręty walczyły o rozszerzenie granic imperium tych- którzy- są- doskonali.Tam żyły dziwne stworze­nia, spłodzone przez Naturę, zanim został ostatecznie doprowa­dzony do perfekcji najwspanialszy układ nerwowy we wszech­świecie.I wszystkie te stworzenia należało wybić, bo teraz były już zbędne, a, egzystując nadal, mogłyby przez przypadek stać się czynnikami naruszającymi równowagę życiową rulli, podczas gdy zasady cywilizacji Ria wykluczały wszelką przypadkowość.Rull wyrzucił z umysłu te deprymujące myśli.Postanowił nie otwierać włazu śluzy ratunkowej.Zamiast tego wymierzył mio­taczem w szczelinę w metalowej podłodze.Musiał potem przejść do bezpiecznego przedziału i czekać tam, dopóki pompy nte po­chłonęły wirujących w powietrzu radioaktywnych cząsteczek i nie wtłoczyły ich do specjalnego pojemnika.Brak drzwi działających jak wentyl bezpieczeństwa utrudniał robotę.Wiele razy, gdy stawało się tak gorąco, że aż wibrowały mu wszystkie nerwy, co było lepszym sygnałem alarmu niż wskazania instrumentów, musiał przerywać pracę i czekać w bezpiecznym przedziale, aż powietrze zostanie znów oczyszczone.Minęło południe, zanim metalowa płyta wreszcie puściła, ukazując litą skałę.Przebicie przejścia na powierzchnię nie sta­nowiło większej trudności, ale wymagało czasu i fizycznej pra­cy.Rull, zakurzony, wściekły i głodny, wyszedł wreszcie na ze­wnątrz w pobliżu kępy drzew, przy której rozbił się jego statek.Stwierdził, że przeprowadzenie eksperymentu, który plano­wał, jakoś przestało go interesować.Miał w sobie sporo uporu i wytrwałości, ale wolałby prowadzić badania w bardziej cywili­zowanym otoczeniu.Nie warto więc podejmować ryzykał pozo­stawać dłużej w tak nieprzyjemnym położeniu.Zabije człowieka i dokona w jego ciele modyfikacji chemicznych, żeby móc się nim żywić, dopóki nie przylecą po niego krążowniki.Głód dokuczał mu coraz bardziej.Przeszukał wschodnie, poszarpane zbocze góry, zbadał każdą skalną półkę.Czołgając się, obszedł całą górę dookoła.Nie odkrył nic, co dawałoby mu jakąkolwiek pewność.W jednym czy dwóch miejscach zauwa­żył jakby ślady czyjegoś przejścia, ale gdy zbadał je z bliska, nie zdołał ustalić, czy ktoś rzeczywiście tędy szedł.Naprawdę zdenerwowany, poczołgał się w kierunku szalupy człowieka i przyj­rzał się jej, zachowując rozsądny dystans.Ekrany obronne były wzniesione, ale nie mógł mieć pewności, czy w ogóle zostały włączone, czy też może włączały się automatycznie, gdy do sza­lupy podchodził intruz.Ta niewiedza była niebezpieczna.Krajo­braz wokół niego był tak dziki i jałowy, jakiego nigdy jeszcze nie widział.Człowiek mógł już dawno umrzeć, a jego ciało leżeć gdzieś u podnóża góry.Mógł też znajdować się w szalupie, cięż­ko ranny.Niestety, miał czas na powrót i schronienie się w swojej maszynie.Mógł też, cały i zdrowy, obserwować uważnie oto­czenie, świadomy, że jego przeciwnik nie wie, jakie kroki teraz podjąć, i wykorzystać to w całej pełni.Rull zainstalował urządzenie obserwacyjne, które uprzedzi­łoby go w razie, gdyby w szalupie otworzył się właz.Potem wrócił do dziury prowadzącej do jego Własnego statku, z trudem się przez nią przeczołgał i usiadł na fotelu, by czekać na rozwój wyda­rzeń.Głód dręczył go coraz bardziej.Teraz już nie powinien się ruszać, lecz gromadzić całą energię, by w odpowiednim momen­cie stawić czoło sytuacji, I tak zaczął mijać dzień za dniem.Gdy Jamieson trochę oprzytomniał, bolało go wszystko, całe ciało miał skąpane w pocie.Potem w półśnie uznał, że boli go tylko dolna część lewej nogi.Ból pulsował rytmicznie.Minuty mijały powoli i wreszcie po jakiejś godzinie stwierdził obojęt­nie: „Ach, to tylko zwichnięcie kostki".Oczywiście doznał o wiele więcej szkód, ale nie zdawał sobie z tego sprawy.Hipnotyczny impuls, który go tu wysiał, częściowo odebrał mu energię życio­wą.Leżał spokojnie, nie licząc czasu.Gdy w końcu otworzył oczy, słońce ciągle jeszcze świeciło, ale znajdowało się już na prawo od niego.Patrzył na nie beznamiętnie, jak człowiek, który we śnie idzie na skraj przepaści.Dopiero gdy po twarzy przesunął mu się cień rzucany przez wierzchołek góry, wzdrygnął się i oprzytomniał.Do jego otumanionego umysłu dotarło zrozumienie, że znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.Potrzebował dobrej chwi­li, by z jego organizmu uleciały pozostałości hipnozy wywoła­nej siatką linii.Przez ten czas, oceniał, choć niezbyt dokładnie, swoje położenie.Ponieważ był już całkiem przytomny, spo­strzegł, że spadł przez krawędź stoku i leży teraz na bardzo stro­mym zboczu.Uratował się tylko dzięki temu, że wpadł w zarośla, chociaż skręcił sobie nogę właśnie dlatego, że zaczepiła się o krzaki.Odzyskał nadzieję, kiedy uświadomił sobie w końcu, co mu naprawdę dolega.Był bezpieczny.Mimo że uległ hipnotycznej sieci rulli, zdołał się skoncentrować na tyle, by opaść na skalną półkę.Zaczął się wspinać.Było to dość łatwe, chociaż półka okazała się nierówna, skalista i zarośnięta.Dopiero gdy dotarł do krawędzi klifu, odległej o trzy metry, skręcona kostka prawdziwie dała mu się we znaki.Cztery razy ześlizgiwał się w dół.Przy piątej próbie zdołał złapać mocny korzeń.Z triumfem wpełzł na płaskowyż.Tu był bezpieczny.Teraz, gdy ustał hałas, jaki robił podczas swojej mozolnej wspinaczki, tylko jego ciężki oddech rozpraszał ciszę tego sa­motnego miejsca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl