[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jak ci się tylko przy tym zajęciu Coś-kolwiek nie udało, zaraz gniewałeś się bardzo  na mnie.A gdy ci się powodziło w struganiu,to sobie ze mnie podrwiwałeś gwizdający.A potem, gdy skończyły się wakacje, siadłeś nabryczkę, rad, że wracasz do miasta, sam jeden na dużym siedzeniu: mężczyzna taki! Och, jakja to pamiętam.I pojechałeś.Póki mówiła, pochylał się nad klęczącą z ogromną powagą wysiłku, aby skupić się cały natych wspomnieniach, z których sączyła się cichość jak z południowej godziny na polu.A wmiarę słuchania wodził dłonią wpółzamkniętą ponad nią, włosów nawet nie dotykając, jak50 gdyby chcąc ugłaskać tamte głowę dziecka, przypominanego coraz to lepiej, coraz to wyraz-niej. Patrz na mnie!  wołała chwytając go za piersi. Poznajesz? Widzisz? Wspominaj zemną, wspominaj ciągle! O, ja wszystko teraz tak doskonale pamiętam: każde słowo twoje,każde spojrzenie sprzed laty.Patrz! Czujesz mnie? Przypominasz?  uwisała mu z całych siłna szyi. Więc się uśmiechnij.No, drogi! I nie męcz się tak myślą, nie męcz w oczach.O,Boże, Boże mój!  opadły jej na chwilę ramiona.W oczach jego jakby przez mgłę z trudem przebity, stanął wreszcie uśmiech.Wówczas ona przewinąwszy się jakoś w tej radości nagłej, zarzuciła nań ramiona tyłem itak uwisła na jego szyi, głową o piersi jego wsparta, cała skrętna w ruchu, jak dziecko wpsotnej pieszczocie.Zerwał się z miejsca, obzierając się, jakby za zgubionym w myślach zamierzeniem.Z klę-czek nie powstała, uczepiona ramion jego czołgała się wprost za nim. Zostaw ty mnie lepiej  dobył z siebie głucho.I wyrwawszy rękę tarł nią jakiś czas czo-ło, przypominając znów zamiar poniechany czy też zbierając z takim mozołem myśli roz-pierzchliwe. Bo przecież ja jutro.Dorwawszy się znów ramion jego ściągnęła go tym razem z powrotem na kanapę i uwisłamu na szyi, głową na piersiach jego wsparta.Aopotało się serce przerażeniem coraz to większym tego słowa jednego: Jutro!.Jawiły się za nim jakby w pożarnych płomieni łopocie te obrazy wojny, zrodzone w mło-dej wyobrazni nie wiadomo gdzie i kiedy.I na nic już nie bacząca, na wszystko inne oślepła i głucha w tej chwili, przy zamkniętychpowiekach pełzała prawie rękami po piersiach jego ku szyi, oplotła ją chwytem tonącej i od-powiadając jękiem nieomal radosnym na jego ramion zagarnienie mocne, trafiła wargami nawargi.Z płaczem pomieszał się śmiechu podryw krótki, w szepcie ust całujących zagubiony i jakpłacz bezradny.A potem już tylko czucie czyjegoś spojrzenia na sobie  na tych piersiach, które pod jegodłonią, przy tym chyleniu się na wznak, z sukien dekoltu same się wyrzuciły dyszące. Patrzy!  sprężyła się cała. Kto?  pytał niemo tuż ponad nią żar oczu wilgotny, potem tych białek błyskanie, gdysię te oczy zezem obzierały po kątach pokoju.Wyplątawszy z trudem ramię z jego uścisku, wyrzuciła je w tył, poza siebie, w kierunkuczarnej kukły, stojącej tam w kącie z swą tacą mosiężną w łapach wielkich.On!I wtulała się znów cała w te ramiona, podsuwając powieki trwogą rozdygotane na oślepie-nie pocałunków. Sen  że to był  myślała  czy omdlenie nieprzytomne?.Ocknięta ujrzy nad sobą przestrach sam: w tych oczach jego krągłych, w ust rozchyleniusuchym i rąk palących dotykaniu jej czoła i twarzy.Wtedy dopiero i serce ocknięto załopotałow piersiach, jak ptak o pręty klatki bijący.A usta, całe szlochu wielkiego pełne i oniemieniemnad tym, co się stało, rozdygotane, szukały omackiem, gwałtownie, w ramion rozpaczliwymoplocie  ust jego, które teraz oto uchylały się już precz. Po coś cucił?.Po co?.51 Pod ściany cofnięte koło biesiadników hipnotyzowała wciąż jeszcze ta postać w mundurze,która ich wszystkich krótkim nakazem z miejsca podniosła.I choć się odwracały było od niejoczy zimne i milczały usta, gdy się do nich zwracała, przecie automatyczna uległość jednych,popłoch innych ku niej ciążyć poczynały bezwładnie.Przecięła to niespodziana odpornośćgospodarza, który ze stanowczą flegmą zamknął okno, rzuciwszy przy tym jakieś cierpkiesłowo pod adresem pułkownika.Na rybich tedy wargach barona, w jamie włosów dyploma-tycznych zawisło zimne milczenie obecnych  dzwigała się w ludziach godność.A gdy pandomu osunął się na fotel i szarpał chmurnie bak jeden, korni przed chwilą panowie poczęli sięrzucać w krzesła z demonstracyjną niedbałością gestów.Te krzeseł szurania i rozruchy skłóciło szumne wyjście śpiewaczki.Omotawszy dekolt i szyję białopuszystym boa, w ramienia sztucznym wygięciu suknię ztyłu pod stanem z lekka unosząc, piersią wypukła, biodrami wypięta, płynęła znowuż przezsalę  cała w esach, w zygzakach, w arabeskach, w barokowej fanfarze wielkostołecznegoszychu.Wykraczał za nią sztywno, na publiczność jakby obrażony, prężący łydki wspodniach nieco przyciasnych barytonowy diwo, już dawno zapomniany przez kobiety.Tedyraz jeden tylko, u progu samego, skinął ludziom głową i mignął ponad nią brylantem prawicy.W długiej rotundzie na ramionach, na miedziany czub włosów zarzuciwszy z włoska swo-bodnie zwisającą chustę, zmierzała diwa ku wyjściu, gdy jej towarzysz, szamocąc się z pal-tem, monologował wciąż w eksplozjach nieustannych.Obejrzała się wreszcie za nim z cierp-kim wyrazem znudzenia na wargach.Lecz w tejże chwili cofnęła się w tył: w framudze drzwinajbliższej ujrzała wbity w siebie czarny żar oczu i jakby zębów błysk na twarzy jak kredabiałej. Bolek!  wyrwało się jej z ust w szeleście sukien nagłym jak w spłoszeniu wielkiegoptaka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl