[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nasi koloniści patrzyli na firmowe ubrania Kamila i Emila, radosne,swobodne zachowanie Ewy i Moniki, ich żarty, śpiewy angielskojęzycznych przebojów jak nainny, odległy świat znany tylko z telewizyjnych migawek i zachodnich seriali.Pogrążony w ponurych rozważaniach wyszedłem przez fundamenty bramy na plażę.Słyszałem, że Agnieszka szła za mną.Gdy wyszliśmy z obozu, nad rzekę, znalezliśmy się wtajemniczym świecie nocy, gdzie blask księżyca tworzył nastrój lodowej krainy.Dniestr cichochlupotał i nie można było być pewnym, czy to ryby, czy fale, czy pióra wioseł uderzające owodę.- Bohun opowiadał, że w tym miejscu Kozacy przeprawiali się na turecką stronę -cicho powiedziała Agnieszka.Zbliżyła się do mnie, roztaczając zmysłową woń perfum i specyficzne ciepło.- Teraz będą się przeprawiać w drugą stronę - zauważyłem zgryzliwie.- Jesteś zazdrosny jak dziecko - oburzyła się.- Nie.- To pewnie uważasz, że powinnam jak zakonnica poświęcać uwagę tylko robocie?Czy masz mi coś do zarzucenia?- Nie - szepnąłem i dłonią zasłoniłem jej usta.Chciała się szarpnąć, ale pokazałem jej ciemny kształt odległy o sto metrów od nas.Była to czajka, w której siedziało kilku wioślarzy.W świetle księżyca widziałem, że dulkiwioseł owinęli jakimiś szmatami, żeby nie skrzypiały.Wystawili dwóch wartowników, którzynas jednak nie widzieli, bo mieli twarze odwrócone w kierunku naszego obozu.- Zledzą nas? - spytała wystraszona Agnieszka.- Pewnie szykują jakiegoś psikusa - stwierdziłem. Poczekaj tu.Mogą zauważyćtwoje spodnie. - O.K., jutro wyjmę moro - mruknęła, ale została na miejscu.Skradałem się w wysokiej trawie.Na szczęście kozacy Bohuna byli zbyt pewni siebie ichyba nie mieli tu godnego przeciwnika.Wioślarze niefrasobliwie rozmawiali, a wartownicy -zamiast stać w pewnej odległości od siebie - zeszli się i śmiali z czegoś, popatrując w stronęnaszego ogniska.Leżąc w trawie, z uchem przy ziemi, usłyszałem tupot bosych stóp.Podniosłem się i doszedł mnie jeszcze odgłos kroków człowieka w wojskowych butach.ToGustlik gonił Petera.Peter biegł w równym tempie, nie zważając na kłącza wplątujące mu sięw nogawki.Gustlik pędził wielkimi skokami.Obaj ciężko sapali.Gdy Peter, przyboczny Bohuna, prawie wbiegł na mnie, zawahał się, ale nie zwolniłbiegu.Może strach po zobaczeniu człowieka czającego się na niego w trawie dodał mujeszcze skrzydeł.Chciał podskoczyć, ale wtedy chwyciłem go za nogawkę i ściągnąłem naziemię.- Kamraty! - zdążył krzyknąć, nim dłonią zatkałem mu usta.Na czajce podniósł się rwetes.Dobiegł do mnie Gustlik, a potem kozacy.Stali wmilczeniu świadomi, że ich herszt został schwytany w czasie zwiadu.- Pokaż, co wziąłeś! - Gustlik krzyknął na Petera.Wstałem i nasz jeniec też.Stojąc na nogach i ze swoimi ludzmi za plecami, poczuł siępewniej.- Nic twojego - odpowiedział.- Co zabrałeś z namiotu medycznego?! - Gustlik krzyknął.- Nic.- Lepiej pokaż - odezwałem się.- Bo co?! Pobijecie nas?!- Powinieneś mieć odrobinę honoru - argumentowałem.- Przed wojną we Lwowieistniała szkoła złodziei.Mieli swój kodeks honorowy.Jednym z jego punktów było to, żezłodziej złapany na gorącym uczynku, nie tylko oddawał to co ukradł, ale i wypłacałodszkodowanie.Sam z siebie.Ty możesz ograniczyć się tylko do oddania fantu.- Nie jestem złodziejem! Wziąłem łup!- Oddaj! - prosiłem.- Nie będziesz mi rozkazywał!Peter rzucił się w moją stronę.W ostatniej chwili zrobiłem unik, odskoczyłem w bok istopą uderzyłem go w kolano.Upadł na ziemię.- Oddajcie to! - zwróciłem się do czerni młodych kozaków.- Komuś to musiał podać.Przed szereg wyszedł jeden młodzian i podał mi jakąś fiolkę. - Co to jest? - z mroku wyskoczyła Agnieszka i jak lwica rzuciła się na buteleczkę.Przekrzywiła głowę, bo w słabym świetle księżyca niewiele widziała.Nagle odwróciłasię na pięcie i zdjęła pantofel.Zaczęła obcasem tłuc Petera po głowie i po plecach. Typalancie było najłagodniejszym określeniem, jakiego użyła wobec Petera.Kulejąc przez bosąnogę, pognała go do łodzi.Młodzi kozacy stali w osłupieniu.- Gdyby nie to, że podoba się Bohunowi, to pewnie by jej oddał - stwierdził Gustlik.- My nie tacy, żeby bić kobiety - odezwał się mały kozak, ten sam, który miał zdobyczPetera.- Po co tu przyjechaliście? - wypytywałem nastolatków.- Bohun kazał.- zaczął chłopaczek.- Bądz cicho! - przerwał któryś.- Po pierwsze, złapaliśmy was na gorącym uczynku - powiedziałem.- Po drugie, i takwiemy, że nasłał was Bohun.- Kazał Peterowi przynieść perfumy tej gwiazdeczki - kozak wskazał na Agnieszkę,która wygrażała butem Peterowi siedzącemu w łodzi.- Chciał jej kupić takie same, tylkowiększe.Parsknąłem śmiechem.Gustlik ledwo się powstrzymywał.- Zobaczmy te perfumy - powiedziałem, wyjmując fiolkę z zaciśniętej dłoni Agnieszki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl