[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy poddał się drugi sworzeń, tym razem Ashe'a, było już zupełnie ciemno.- Koniec na dziś - powiedział archeolog.- Nie możemy zain­stalować oświetlenia, a nie ma sensu bawić się tu po ciemku.Przez ostatnie pół godziny częściej waliłem w swoje palce niż w ten pie­kielny sworzeń.- Możliwe, że czas postoju się kończy - rzekł Ross.Wyraził słowami jedną z dwóch obaw, jakie ciążyły im podczas żmudnej pracy.- Cóż, nie wystartujemy bez paliwa.- Ashe wstał i jęknął z bó­lu, łapiąc się za plecy.- A nie możemy dalej pracować po ciemku, bez odpoczynku, na głodnego.Tego jesteśmy pewni, co do pozosta­łych rzeczy możemy jedynie zgadywać.Wrócili do statku.Dopiero teraz, po zakończonej bitwie z nieu­stępliwym metalem, uświadomili sobie, jak bardzo są wyczerpani.Travis wiedział, że Ashe miał rację.Nie mogli się łudzić, iż rozwiążą problem, męcząc się ponad granice ludzkiej wytrzymałości.Posilili się, jedząc podwójne racje i wycieńczeni padli na koje.Kiedy rankiem Travis otworzył oczy, wciąż czuł się zesztywniały.Zdezorientowany wpatrywał się w twarz Rossa, który stał nad nim.- Wracamy do kopalni soli, bracie! - Murdock przyłożył po­czerniały paznokieć okaleczonego palca do ust.- Teraz wystarczy­łaby mi lutownica.Złaź z tego wszawego wyra i dołącz do bandy niewolników.Późnym rankiem poradzili sobie z czwartym i ostatnim sworz­niem.Przez długą chwilę po prostu siedzieli dokoła krawędzi stud­ni, zwiesiwszy posiniaczone i pełne pęcherzy ręce między kolana­mi.- No, dobra! - Ashe wstał.- Zobaczymy, czy teraz się ruszy!Żeby zdobyć dźwignie do podniesienia pokrywy, musieli roze­brać jeszcze dwa roboty.Przeprowadzali destrukcję z satysfakcją godną dzikusów.Demontaż niewzruszonych, na wpół człowieczych form uwalniał ich od frustracji i wszechobecnego strachu.Dzierżąc tęgie pręty ponowili atak na wieko studni.Nie wiedzieli, jak długo trwało forsowanie przykrywy.W koń­cu, po kolejnej próbie podważenia jej wspólnymi siłami, metal prze­łamał się na dwie części, ukazując ciemną dziurę, z której wystawała rura.Na zewnątrz był dzień równie jasny jak poprzedni, ale wnętrze wieży tonęło w półmroku, a oni nie mieli latarki, aby oświetlić czar­ną czeluść.Renfry położył się i włożywszy obie ręce do środka, badał palcami powierzchnię rurociągu na tyle, na ile mógł sięgnąć.- Znalazłeś coś? - Ashe kucnął obok technika i spoglądał mu przez ramię.- Nie.- rzucił Renfry, ale w tej samej sekundzie zmienił zda­nie - Tak! - krzyknął podekscytowany.- Ledwo sięgam, ale wydaje mi się, że zaczepiła się tu łuskowata warstwa rury.- Wykręcił się i Travis złapał go za nogi, żeby nie spadł na dół.Renfry przystąpił do uwalniania rury.Pracował przewieszony przez krawędź studni głową w dół, trzymany przez towarzyszy.Mu­siał bazować głównie na wrażeniach dotykowych, ponieważ własnym ciałem przesłaniał trzy czwarte i tak już przytłumionego światła.Pro­wizorycznymi narzędziami usuwał śmieci dokoła.Za czwartym razem, kiedy go wyciągnęli, żeby odpoczął, prze­toczył się na plecy i leżał dłuższą chwilę, ciężko dysząc.- Uwolniłem tę rurę tak daleko Jak tylko mogłem sięgnąć - rzekł wreszcie z wysiłkiem.- Ale jest zaczepiona jeszcze niżej.- Może uda nam sieją uwolnić, jak pociągniemy z góry.- Ashe objął rękami łuskowata powierzchnię rurociągu w miejscu, gdzie wyłaniał się ze studni.- Możecie spróbować.- Renfry potarł pięściami czoło, kiedy Travis odsunął go dalej od otworu, aby wspomóc wysiłki Ashe'a.Wspólnymi siłami pociągnęli rurę wewnątrz studni.Sprawiała wrażenie przyklejonej do ściany w miejscu, gdzie Renfry walczył, aby ją uwolnić.Na czole Travisa wystąpiły krople potu, by spłynąć w dół, omijając wykrzywione usta.W półświetle widział napiętą twarz Ashe'a i mięśnie jego ramion rysujące się pod błękitnym kombine­zonem.Ross naparł na rurę całym ciężarem ciała.- Ty ciągnij - powiedział do archeologa.- My będziemy pchać w twoim kierunku.Jeżeli w ogóle ma ustąpić, to powinno pomóc.Przez bardzo długą chwilę zdawało się, że rura się nie podda, że w studni poniżej dokonało się zbyt wielkie spustoszenie.Nagle Ashe poleciał do tyłu.Wąż uderzył go potężnie w klatkę piersiową, gdy opór niespodziewanie zelżał.Ross i Travis również runęli na beto­nową podłogę.Ross podskoczył do Ashe'a, by uwolnić go spod węża.Wyszli razem na zewnątrz; Renfry człapał z tyłu.Ponownie schwycili linę holowniczą i pociągnęli węża w kierunku statku.Łuskowaty ruro­ciąg poruszył się niezdarnie, lecz metr po metrze przesuwał się do przodu.Podczas jednej z częstych przerw Travis zerknął za siebie i krzyk­nął przerażony.Znajdowali się trzy czwarte drogi od celu, a pod brzu­chem węża widniała mokra plama połyskująca w popołudniowym świetle.Ostatnie szarpnięcie musiało osłabić materiał i paliwo za­częło wyciekać.Renfry cofnął się chwiejnym krokiem i klęknąwszy, przyglądał się plamie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl