[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzył na mnie równie uważnie.Wiedziałem, że musiał zauważyć oparte w specjalnych strzemionach kopyta.Czy znał kogoś takiego jak ja? Czy istniał ktoś podobny do mnie - czy też byłem tylko przypadkowo stworzoną hybrydą, a w takim przypadku “pomyłką", za jaką uwa­żano mnie w Dales?Byłem pewien, że nie powinienem się bardziej zbliżać.Moje wierzchowce bały się go panicznie.Trzęsły się i nadal spływały pianą.Nie wyciągnął miecza - czy myślał, że jestem tak niegodnym przeciwnikiem, że nie potrzebował żadnej obro­ny - czy mogę uważać, że jest kimś neutralnym? Nie miałem innego wyboru.Musiałem zrobić to, co do mnie należało.Zaryzykowałem, puściłem wodze i podniosłem dłoń.Opadła delikatna stalowa siatka ochraniająca przegub i na bransolecie zabłysnął błękitny płomień.Czy była to moja przepustka, coś, dzięki czemu zostanę rozpoznany w tym miejscu? Mogłem jedynie oczekiwać na odpowiedź.ROZDZIAŁ 5JOISANDniało i moi towarzysze przebudzili się.Mgła rozpłynęła się, a chroniąca nas w nocy gwiazda zniknęła.Jervon nakarmił zwierzęta niewielką porcją ziarna i wyprowadził do wodopoju po drugiej stronie wzgórza.Wraz z Elys.otworzyłyśmy worki z żywnością.Osiodłaliśmy konie i objuczyliśmy kucyki, a potem pojechaliśmy słabo widocznym szlakiem - tak starym, że zapomniały o nim nawet wzgórza, przez które przebiegał.Prowadził Jervon, jechaliśmy w kierunku zachodnim przez rejony, gdzie nie było widać żadnych podróżników.Dwa razy napotkaliśmy tylko zburzoną pasterską chatę.Minęły też dni spokojnych letnich wypasów.Spotkaliśmy jedynie górskie kury, które z głośnym gdakaniem uciekły dosłownie spod kopyt naszych wierzchowców.Raz przez chwilę ujrzeliśmy śnieżnego kota, który spoglądał na nas wzrokiem pełnym arogancji.Siedział na tak wysokiej skalnej półce, że zastanowiłam się, jak udało się mu tam dotrzeć.Tej nocy nie paliliśmy ogniska.Obozowaliśmy na otwar­tym terenie.Moi towarzysze poruszali się z umiejętnością godną zwiadowców i podejmowali wszelkie środki ochrony.Gdy usiedliśmy razem, grzejąc nawzajem swoje ciała, napytałam, czy kiedykolwiek byli już na Ziemiach Spus­toszonych.- Tylko na samym skraju - powiedział Jervon.- Przez pewien czas podróżowaliśmy ze zwiadowcami wy­słanymi na północ w celu sprawdzenia kierunku, w jakim udali się najeźdźcy.Nie było najmniejszych oznak obecności Ogarów, chociaż bardzo dokładnie przeczesaliśmy teren.Doszliśmy do początku Drogi Wygnańców.Droga Wygnańców - Kerovan wspominał o niej pod­czas naszej podróży do Norsdale, gdy prowadziliśmy moich ludzi w bezpieczne miejsce.Kiedyś przez pewien czas podróżował tym szlakiem.Nie mówił o tym zbyt wiele.Nie chciał się ze mną dzielić nawet tym fragmentem swoich wspomnień.- Czy wiesz, gdzie prowadzi Droga? - zapytałam.- Nic mi o tym nie wiadomo.Nie próbowaliśmy nią podróżować, ale nie słyszałem także o żadnej innej drodze prowadzącej w głąb tego kraju.Podczas całodziennej podróży nie miałam możliwości porozmawiania z Elys o moich porannych marzeniach.Nie chciałam rozmawiać w obecności Jervona, ale nie z obawy o jego reakcję.Z powodu Elys akceptował wiele spraw, o jakich bałby się nawet pomyśleć przeciętny mieszkaniec Dales.Raczej wstydziłam się i nie umiałam prosić o pomoc nie wiedząc, jak wytłumaczyć rosnące pragnienie władania Mocą.Nie miałam także szczęścia przez następne cztery dni.Kraina była tak opuszczona, że chociaż podróżowali­śmy ostrożnie, udało nam się przebyć znaczny dystans w krótkim czasie.Piątego wieczoru Jervon wskazał na zachód, gdzie wśród chmur przebłyskiwało żółtawe światło różniące się od normalnego jasnego zachodu słońca.- Ziemie Spustoszone.Podczas naszej podróży staraliśmy się odnaleźć ślady szlaku, którym mogliby podróżować zbieracze metalu, ale nic nie udało się nam napotkać.Teraz rozpakowaliśmy jucznego kucyka, a Elys zebrała suche gałęzie, które - jak mówiła - nie bardzo dymiły.Jervon nie zsiadając z konia zaproponował, że pojedzie trochę dalej i poszuka ewentual­nej drogi.Złote niebo przygasło, wspólnie z Elys nadziałyśmy na rożen górskie kury.Najlepsze jedzenie, jakie udało się nam zdobyć od czterech dni.To była moja szansa.Pomagając Elys powiedziałam jej o swoich pragnieniach.Mówiłam pospiesznie, chcąc skończyć przed powrotem Jervona.Słuchała, a potem odpowiedziała z powagą.- To, co mówisz, jest logiczne.Rzeczywiście ta kraina może mieć pewien wpływ na urodzonych tutaj ludzi, nawet jeżeli do tej pory nie podejrzewali, że mają takie talenty, ponieważ nigdy nie musieli ich stosować.Jeśli chodzi o naukę związaną z Mocą - to mogłabym cię trochę nauczyć, tak jak uczono mnie, gdy byłam małą dziewczynką, musisz się jednak do tego nadawać.Mamy bardzo mało czasu, a tej wiedzy nie zdobywa się łatwo.Potrzebne są dokładne studia.Nie oznacza to jednak, że sama nie możesz próbować obudzić tego, co może się w tobie znajdować.Musisz jedynie być cierpliwa.Po tym ostrzeżeniu zaczęła wyjaśniać, w jaki sposób mogłabym ćwiczyć swój umysł.Przysięgłam, że jeżeli zacznę cos osiągać dzięki jej naukom, to na pewno się nie poddam.Od tej chwili trenowałam umysł podobnie jak wojownik trenuje w walce swoje ciało pragnąc poznać każdy naj­mniejszy mięsień.O świcie wznowiliśmy podróż.Jervonowi nadal nie udało się odszukać żadnej wskazówki, wjeżdżaliśmy w ponury przerażający swym wyglądem teren.Wiedziałam, że Odłogi nic mogą być tylko jedną krainą, ale tutaj był jedynie piasek, żwir i nagie skały, o które uderzały bezlitosne fale upalnego słońca.Wykorzystaliśmy zwyczaj wędrowców podróżujących po pustynnych terenach i odpoczywaliśmy podczas najgorętszych godzin, wędrując wczesnym rankiem luli wieczorami.Nie ruszaliśmy się z miejsca w nocy, nawet gdy jasno błyszczał księżyc.Widzieliśmy zbyt wiele dziwnie ukształtowanych cieni, słyszeliśmy nieznane odgłosy (chociaż bardzo dalekie).Lepiej było rozłożyć obozowisko, nawet jeżeli bardzo zwalniało się tempo naszej podróży.Zawsze też wystawialiś­my straże.Mieliśmy szczęście i codziennie napotykaliśmy niewielkie pastwiska i bieżącą wodę.Jervon stwierdził, że chociaż nie było widać żadnej drogi, musieliśmy przypadkowo natrafić na dawno nie uczęszczany szlak.Z zaciekawieniem patrzyłam na mego Gryfa mając nadzieję, że wskaże nam właściwy kierunek.Nie wiedziałam, czego oczekuję, w poszukiwaniach podtrzymywała mnie nadzieja.Kryształowa kula pozostawała jednak niezmienna.Przed nami zygzakiem jechał Jervon nadal poszukujący drogi i zawsze powracał z negatywną odpowiedzią.Ponie­waż nie mieliśmy innego celu, postanowiliśmy kierować się w stronę widocznych na zachodnim horyzoncie gór.W nocy wyglądały jak fioletowo-czarne pasmo, w dzień połyskiwały lekkim brązem.Były jedynym charakterystycznym rysem terenu.Drugiego dnia Jervon przykłusował do nas szybko z kolejnego zwiadu.Z uwagi na upał staraliśmy się, aby konie szły stępa, a jego pośpiech wskazywał na kłopoty.- Tam jest oaza z wodą i pozostałości niedawnego obozowiska - powiedział.Niewielką mieliśmy szansę, aby napotkać ślady Kerovana, a jednak natychmiast skierowałam konia w tamtą stronę.Oaza rozpościerała się w wąskim przesmyku poniżej linii zalegających wokół piasków.Zieleń była ciemna i lekko przywiędnięta.Woda w strumieniu także nie wyglądała przyjemnie, ciemna i zamulona jak w zarośniętym stawie, o powolnym nurcie.Nasze konie chętnie się napiły, a Jervon wskazał na trawę, gdzie niedawno musiały paść się zwierzęta.- Jest coś jeszcze - kazał nam podejść do pobliskich zarośli.Pociągnęłam nosem pojmując jednocześnie swój błąd [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl