[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Światło wybuchło w komorze, omiatając ostatnie stopnie i blat stołu.Shaa zmrużył oczy w obronie przez oślepiającym blaskiem.Magiczny twór był wysoki, mniej więcej jak medyk.Była to wi­rująca kolumna splecionych spirali, po których spływała powoli mieszanina przenikających się wzorów.Z nieregularnych węzłów na powierzchni wystawały podobne do macek wyrostki.Twór pochylił się, wykonując skręt, i z przeraźliwym wizgiem pomknął w stronę Shaa.Ten ciął najbliższą mackę, poczuł krótkie szarp­nięcie i zobaczył, jak odcięty koniec macki zwija się po podłodze w pęku strzelających iskier.Pozwolił, by rapier z rozpędu odciął następny wyrostek, po czym zaatakował korpus tworu.Wstęgi błękitu wgryzły się w dziwo niczym ostra piła.Potem rapier zadygotał i obrócił się w garści Shaa walczącego teraz o za­chowanie nad nim kontroli.Przed sobą na podłodze spostrzegł własny cień.W chwili, gdy zwrócił na niego uwagę, uświadomił sobie, że jedna z rozżarzonych macek sięga do niego od tyłu.Pło­mienie smagnęły go po plecach i uderzyły w piersi.Shaa uderzył na oślep w mackę za plecami, musnął ją i upadł na kolano, gdy następna wysunęła się nad jego głowę.Wirujące cielsko przysunę­ło się bliżej.Wcześniejszy cios Shaa trafił je w bok i teraz korpus zataczał się dziwacznie, lecz nie opadał z sił.Macki znów wysunę­ły się w stronę Shaa.Pot spłynął mu po twarzy, dostał się do ust.Poczuł ból w krzyżach, gdy rzucił się, by zadać ostateczne pchnię­cie.Kaskada iskier sypnęła mu w twarz, błyskawica spłynęła po ostrzu i ręce do ramienia.Rozdział XIIIMAKS W MIEŚCIENad górami wpadli w burzę.W normalnych warunkach powin­ni wylądować, lecz nie mieli wyboru.Grzmoty dudniły ze wszystkich stron, błyskawice rozświetlały wielkie i ciężkie chmu­ry, a prądy powietrzne groziły, że urwą ptakowi skrzydła i cisną wszystkich razem na ziemię.Jednak wrodzona przekora myszoło­wa i zręczność Hadda sprawiały, że wciąż byli w powietrzu.Maks nie angażował się, oszczędzając siły na później.Gdy dotarli nad rzekę, niebo było już tylko lekko zachmurzone.Ptak skręcił na po­łudnie.Pod nimi w mroku mrugały światełka statków.Dziesięć mil dalej weszli w długi ślizg.Maks założył maskę na twarz, sprawdził rzemienie plecaka i gdy znaleźli się nad falami zsunął się do rzeki.Haddo i ptak skręcili na wschód i roztopili się w ciemnościach.Maks przewrócił się na plecy.Prąd pochwycił go i poniósł.Roosing Oolvaya zbliżyło się.Jak dopisze mi szczęście, pomy­ślał Maks, załatwię co trzeba i szybko wrócę.Rękę nadal miał obo­lałą, ale nie wzruszało go to zbytnio.Zawsze, gdy wkraczał do ak­cji, coś musiało mu doskwierać.Dobrze, że nie szczędził gojącego mazidła, bo inaczej Karlini kazałby mu siedzieć w zamku albo wca­le nie mógłby ruszyć ręką.Boczny prąd zmył go bliżej zachodnie­go brzegu.Księżyc właśnie wstawał, na szczęście wisiał nisko, był chudy i przysłonięty chmurami.Światła miasta kryły się za wyso­kimi murami.Maks wypatrzył drugorzędne punkty orientacyjne widoczne w blasku latarni na północnym cyplu i skierował się w stronę północno- wschodniej wieży narożnej.Gdy zbliżył się do muru, pochwyciły go kapryśne prądy i wiry.Ich też się spodziewał i uwzględnił je planując przeprawę.Zawlokły go na południe od wieży.Maks przytrzymał się nabrzeżnego słupa, aby przez chwilę odsapnąć.Skórzany kostium, który Karlini wygrzebał z jakiegoś lamusa, rzekomo miał być wodoszczelny.Niestety, po karku Mak- są spływał zimny strumyczek, a w butach gromadziła się woda wni­kająca przez kilka innych szczelinek.Wystarczyło, żeby pogorszyć samopoczucie.Maks podrapał się między łopatkami, a potem ru­szył w lewo.Wkrótce dotarł do końca nabrzeża, zobaczył szeroką na dwadzieścia stóp lukę oddzielającą je od następnego, wyłowił wzrokiem wieżyczkę wznoszącą się zaraz za murem i z ponurą sa­tysfakcją pokiwał głową.Trzy stopy od nabrzeża w kamiennym murze znajdował się łukowaty wylot kanału.Woda chlupotała o ka­mienie i żelazną kratę.Maks zaczerpnął powietrza i zanurkował.Krata tkwiła głęboko w skale, ale jej środkowa część była rucho­ma, zaopatrzona w zawiasy i zamek, który cudem nie zardzewiał.Maks zamknął za sobą kratę i zabezpieczył ją kawałkiem sznura.Jak się spodziewał, płynąca woda powodowała zwarcie w magicz­nej barierze wokół miasta.Poczuł jedynie łaskotanie, jakby delikat­ny grzebień musnął jego aurę.Przepust przechodził na drugą stronę muru i zakręcał w górę.Strop był na wysokości umożliwiającej przy­jęcie wyprostowanej postawy.Maks ruszył dalej.Prawdziwym po­wodem, który skłonił go do założenia wodoszczelnego kostiumu, było to, że chronił on również przed tym, co unosiło się w wodzie.Ani na chwilę nie zdjął maski ze skóry i kości, i starał się jak najrza­dziej wciągać powietrze.Kombinezon chronił przed drobnymi przy­krościami natury fizycznej, ale poza nimi Maks był narażony na wy­krycie przez czarnoksięskie moce.Trudno było stać się całkowicie niewidzialnym z powodu charakterystycznego promieniowania aury.Dużo większe powodzenie rokował mniej skomplikowany kamu­flaż, przeistoczenie aury w taki sposób, aby wyglądała tak jakby na­leżała do kogoś bądź czegoś innego.Tak więc dla czaru sondującego Maks jawił się jako wielki i przemoczony piżmoszczur.Maks przystanął, aby określić swoje położenie.W kierunku zachod­nim odchodził okrągły tunel, wypełniony wodą do połowy uda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl