Pokrewne
- Strona Główna
- Foster Alan Dean Tran ky ky Czas na potop
- Foster Alan Dean Tran ky ky Misja do Moulokinu
- McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji (SCAN dal 1006
- Foster Alan Dean Przekleci 03 Wojenne lupy
- Foster Alan Dean Przekleci 02 Krzywe zwierciadlo
- Alan Loy McGinnis Sztuka Motywacji (2)
- Foster Alan Dean Zaginiona Dinotopia
- McGinnis Alan Loy Sztuka Motywacji
- Philip K. Dick Galaktyczny Druciarz
- Bialolecka Ewa Tkacz Iluzji
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zsz5.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Światło wybuchło w komorze, omiatając ostatnie stopnie i blat stołu.Shaa zmrużył oczy w obronie przez oślepiającym blaskiem.Magiczny twór był wysoki, mniej więcej jak medyk.Była to wirująca kolumna splecionych spirali, po których spływała powoli mieszanina przenikających się wzorów.Z nieregularnych węzłów na powierzchni wystawały podobne do macek wyrostki.Twór pochylił się, wykonując skręt, i z przeraźliwym wizgiem pomknął w stronę Shaa.Ten ciął najbliższą mackę, poczuł krótkie szarpnięcie i zobaczył, jak odcięty koniec macki zwija się po podłodze w pęku strzelających iskier.Pozwolił, by rapier z rozpędu odciął następny wyrostek, po czym zaatakował korpus tworu.Wstęgi błękitu wgryzły się w dziwo niczym ostra piła.Potem rapier zadygotał i obrócił się w garści Shaa walczącego teraz o zachowanie nad nim kontroli.Przed sobą na podłodze spostrzegł własny cień.W chwili, gdy zwrócił na niego uwagę, uświadomił sobie, że jedna z rozżarzonych macek sięga do niego od tyłu.Płomienie smagnęły go po plecach i uderzyły w piersi.Shaa uderzył na oślep w mackę za plecami, musnął ją i upadł na kolano, gdy następna wysunęła się nad jego głowę.Wirujące cielsko przysunęło się bliżej.Wcześniejszy cios Shaa trafił je w bok i teraz korpus zataczał się dziwacznie, lecz nie opadał z sił.Macki znów wysunęły się w stronę Shaa.Pot spłynął mu po twarzy, dostał się do ust.Poczuł ból w krzyżach, gdy rzucił się, by zadać ostateczne pchnięcie.Kaskada iskier sypnęła mu w twarz, błyskawica spłynęła po ostrzu i ręce do ramienia.Rozdział XIIIMAKS W MIEŚCIENad górami wpadli w burzę.W normalnych warunkach powinni wylądować, lecz nie mieli wyboru.Grzmoty dudniły ze wszystkich stron, błyskawice rozświetlały wielkie i ciężkie chmury, a prądy powietrzne groziły, że urwą ptakowi skrzydła i cisną wszystkich razem na ziemię.Jednak wrodzona przekora myszołowa i zręczność Hadda sprawiały, że wciąż byli w powietrzu.Maks nie angażował się, oszczędzając siły na później.Gdy dotarli nad rzekę, niebo było już tylko lekko zachmurzone.Ptak skręcił na południe.Pod nimi w mroku mrugały światełka statków.Dziesięć mil dalej weszli w długi ślizg.Maks założył maskę na twarz, sprawdził rzemienie plecaka i gdy znaleźli się nad falami zsunął się do rzeki.Haddo i ptak skręcili na wschód i roztopili się w ciemnościach.Maks przewrócił się na plecy.Prąd pochwycił go i poniósł.Roosing Oolvaya zbliżyło się.Jak dopisze mi szczęście, pomyślał Maks, załatwię co trzeba i szybko wrócę.Rękę nadal miał obolałą, ale nie wzruszało go to zbytnio.Zawsze, gdy wkraczał do akcji, coś musiało mu doskwierać.Dobrze, że nie szczędził gojącego mazidła, bo inaczej Karlini kazałby mu siedzieć w zamku albo wcale nie mógłby ruszyć ręką.Boczny prąd zmył go bliżej zachodniego brzegu.Księżyc właśnie wstawał, na szczęście wisiał nisko, był chudy i przysłonięty chmurami.Światła miasta kryły się za wysokimi murami.Maks wypatrzył drugorzędne punkty orientacyjne widoczne w blasku latarni na północnym cyplu i skierował się w stronę północno- wschodniej wieży narożnej.Gdy zbliżył się do muru, pochwyciły go kapryśne prądy i wiry.Ich też się spodziewał i uwzględnił je planując przeprawę.Zawlokły go na południe od wieży.Maks przytrzymał się nabrzeżnego słupa, aby przez chwilę odsapnąć.Skórzany kostium, który Karlini wygrzebał z jakiegoś lamusa, rzekomo miał być wodoszczelny.Niestety, po karku Mak- są spływał zimny strumyczek, a w butach gromadziła się woda wnikająca przez kilka innych szczelinek.Wystarczyło, żeby pogorszyć samopoczucie.Maks podrapał się między łopatkami, a potem ruszył w lewo.Wkrótce dotarł do końca nabrzeża, zobaczył szeroką na dwadzieścia stóp lukę oddzielającą je od następnego, wyłowił wzrokiem wieżyczkę wznoszącą się zaraz za murem i z ponurą satysfakcją pokiwał głową.Trzy stopy od nabrzeża w kamiennym murze znajdował się łukowaty wylot kanału.Woda chlupotała o kamienie i żelazną kratę.Maks zaczerpnął powietrza i zanurkował.Krata tkwiła głęboko w skale, ale jej środkowa część była ruchoma, zaopatrzona w zawiasy i zamek, który cudem nie zardzewiał.Maks zamknął za sobą kratę i zabezpieczył ją kawałkiem sznura.Jak się spodziewał, płynąca woda powodowała zwarcie w magicznej barierze wokół miasta.Poczuł jedynie łaskotanie, jakby delikatny grzebień musnął jego aurę.Przepust przechodził na drugą stronę muru i zakręcał w górę.Strop był na wysokości umożliwiającej przyjęcie wyprostowanej postawy.Maks ruszył dalej.Prawdziwym powodem, który skłonił go do założenia wodoszczelnego kostiumu, było to, że chronił on również przed tym, co unosiło się w wodzie.Ani na chwilę nie zdjął maski ze skóry i kości, i starał się jak najrzadziej wciągać powietrze.Kombinezon chronił przed drobnymi przykrościami natury fizycznej, ale poza nimi Maks był narażony na wykrycie przez czarnoksięskie moce.Trudno było stać się całkowicie niewidzialnym z powodu charakterystycznego promieniowania aury.Dużo większe powodzenie rokował mniej skomplikowany kamuflaż, przeistoczenie aury w taki sposób, aby wyglądała tak jakby należała do kogoś bądź czegoś innego.Tak więc dla czaru sondującego Maks jawił się jako wielki i przemoczony piżmoszczur.Maks przystanął, aby określić swoje położenie.W kierunku zachodnim odchodził okrągły tunel, wypełniony wodą do połowy uda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Światło wybuchło w komorze, omiatając ostatnie stopnie i blat stołu.Shaa zmrużył oczy w obronie przez oślepiającym blaskiem.Magiczny twór był wysoki, mniej więcej jak medyk.Była to wirująca kolumna splecionych spirali, po których spływała powoli mieszanina przenikających się wzorów.Z nieregularnych węzłów na powierzchni wystawały podobne do macek wyrostki.Twór pochylił się, wykonując skręt, i z przeraźliwym wizgiem pomknął w stronę Shaa.Ten ciął najbliższą mackę, poczuł krótkie szarpnięcie i zobaczył, jak odcięty koniec macki zwija się po podłodze w pęku strzelających iskier.Pozwolił, by rapier z rozpędu odciął następny wyrostek, po czym zaatakował korpus tworu.Wstęgi błękitu wgryzły się w dziwo niczym ostra piła.Potem rapier zadygotał i obrócił się w garści Shaa walczącego teraz o zachowanie nad nim kontroli.Przed sobą na podłodze spostrzegł własny cień.W chwili, gdy zwrócił na niego uwagę, uświadomił sobie, że jedna z rozżarzonych macek sięga do niego od tyłu.Płomienie smagnęły go po plecach i uderzyły w piersi.Shaa uderzył na oślep w mackę za plecami, musnął ją i upadł na kolano, gdy następna wysunęła się nad jego głowę.Wirujące cielsko przysunęło się bliżej.Wcześniejszy cios Shaa trafił je w bok i teraz korpus zataczał się dziwacznie, lecz nie opadał z sił.Macki znów wysunęły się w stronę Shaa.Pot spłynął mu po twarzy, dostał się do ust.Poczuł ból w krzyżach, gdy rzucił się, by zadać ostateczne pchnięcie.Kaskada iskier sypnęła mu w twarz, błyskawica spłynęła po ostrzu i ręce do ramienia.Rozdział XIIIMAKS W MIEŚCIENad górami wpadli w burzę.W normalnych warunkach powinni wylądować, lecz nie mieli wyboru.Grzmoty dudniły ze wszystkich stron, błyskawice rozświetlały wielkie i ciężkie chmury, a prądy powietrzne groziły, że urwą ptakowi skrzydła i cisną wszystkich razem na ziemię.Jednak wrodzona przekora myszołowa i zręczność Hadda sprawiały, że wciąż byli w powietrzu.Maks nie angażował się, oszczędzając siły na później.Gdy dotarli nad rzekę, niebo było już tylko lekko zachmurzone.Ptak skręcił na południe.Pod nimi w mroku mrugały światełka statków.Dziesięć mil dalej weszli w długi ślizg.Maks założył maskę na twarz, sprawdził rzemienie plecaka i gdy znaleźli się nad falami zsunął się do rzeki.Haddo i ptak skręcili na wschód i roztopili się w ciemnościach.Maks przewrócił się na plecy.Prąd pochwycił go i poniósł.Roosing Oolvaya zbliżyło się.Jak dopisze mi szczęście, pomyślał Maks, załatwię co trzeba i szybko wrócę.Rękę nadal miał obolałą, ale nie wzruszało go to zbytnio.Zawsze, gdy wkraczał do akcji, coś musiało mu doskwierać.Dobrze, że nie szczędził gojącego mazidła, bo inaczej Karlini kazałby mu siedzieć w zamku albo wcale nie mógłby ruszyć ręką.Boczny prąd zmył go bliżej zachodniego brzegu.Księżyc właśnie wstawał, na szczęście wisiał nisko, był chudy i przysłonięty chmurami.Światła miasta kryły się za wysokimi murami.Maks wypatrzył drugorzędne punkty orientacyjne widoczne w blasku latarni na północnym cyplu i skierował się w stronę północno- wschodniej wieży narożnej.Gdy zbliżył się do muru, pochwyciły go kapryśne prądy i wiry.Ich też się spodziewał i uwzględnił je planując przeprawę.Zawlokły go na południe od wieży.Maks przytrzymał się nabrzeżnego słupa, aby przez chwilę odsapnąć.Skórzany kostium, który Karlini wygrzebał z jakiegoś lamusa, rzekomo miał być wodoszczelny.Niestety, po karku Mak- są spływał zimny strumyczek, a w butach gromadziła się woda wnikająca przez kilka innych szczelinek.Wystarczyło, żeby pogorszyć samopoczucie.Maks podrapał się między łopatkami, a potem ruszył w lewo.Wkrótce dotarł do końca nabrzeża, zobaczył szeroką na dwadzieścia stóp lukę oddzielającą je od następnego, wyłowił wzrokiem wieżyczkę wznoszącą się zaraz za murem i z ponurą satysfakcją pokiwał głową.Trzy stopy od nabrzeża w kamiennym murze znajdował się łukowaty wylot kanału.Woda chlupotała o kamienie i żelazną kratę.Maks zaczerpnął powietrza i zanurkował.Krata tkwiła głęboko w skale, ale jej środkowa część była ruchoma, zaopatrzona w zawiasy i zamek, który cudem nie zardzewiał.Maks zamknął za sobą kratę i zabezpieczył ją kawałkiem sznura.Jak się spodziewał, płynąca woda powodowała zwarcie w magicznej barierze wokół miasta.Poczuł jedynie łaskotanie, jakby delikatny grzebień musnął jego aurę.Przepust przechodził na drugą stronę muru i zakręcał w górę.Strop był na wysokości umożliwiającej przyjęcie wyprostowanej postawy.Maks ruszył dalej.Prawdziwym powodem, który skłonił go do założenia wodoszczelnego kostiumu, było to, że chronił on również przed tym, co unosiło się w wodzie.Ani na chwilę nie zdjął maski ze skóry i kości, i starał się jak najrzadziej wciągać powietrze.Kombinezon chronił przed drobnymi przykrościami natury fizycznej, ale poza nimi Maks był narażony na wykrycie przez czarnoksięskie moce.Trudno było stać się całkowicie niewidzialnym z powodu charakterystycznego promieniowania aury.Dużo większe powodzenie rokował mniej skomplikowany kamuflaż, przeistoczenie aury w taki sposób, aby wyglądała tak jakby należała do kogoś bądź czegoś innego.Tak więc dla czaru sondującego Maks jawił się jako wielki i przemoczony piżmoszczur.Maks przystanął, aby określić swoje położenie.W kierunku zachodnim odchodził okrągły tunel, wypełniony wodą do połowy uda [ Pobierz całość w formacie PDF ]