[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypominał sapera, który unieszkodliwiaminę gotową w każdej chwili wybuchnąć.Szczęknęło.Tarcza odskoczyła, Andrew brutalnie wyszarpnął jakiś wspornik, na po-sadzkę z żałosnym brzękiem posypały się mikroskopijne cząstki urządzenia. Niech ci ziemia lekką będzie, babciu  powiedział Andrew przechodząc do na-stępnej wiedzmy.84 * * *Kiedy wyszli z czarnego namiotu, na zewnątrz zrobiło się jaśniej.Księżyc stał wyso-ko, jego światło kładło się plamami na wodzie jeziora i pokrytym kamykami kamien-nym placyku między namiotami  dziedzińcu ofiarnym.Andrew zebrał kilka kamy-ków, gładkich i półprzezroczystych, migocących tajemniczym blaskiem.Obozowisko na przeciwległym brzegu spało.Tylko w jednym miejscu jarzyło siępurpurą dogasające ognisko.W świetle księżyca namioty wyglądały jak kupki ziemiwyrzucone przez kreta na powierzchnię łąki.Było tak cicho, że kiedy na odległym zbo-czu zarżał koń, to wydało się, że dzwięk zrodził się tuż obok. Tu nie ma cykad  powiedział cicho Andrew. Jaki piękny widok  powiedział Jean. Nie przypuszczałem, że będę jeszcze kie-dyś zachwycał się gwiazdami. Na szczęście nasza pamięć jest selektywna.Ingrid bardzo lubiła noc.Bardziej niż dzień.Nie uważasz, że to dziwne?Andrew nie odpowiedział.Patrzył na drugi namiot wiedzm.Potem powiedział: Zajrzę tam.Mamy jeszcze czas.Tego akurat nie wiemy  zauważył Jean, ale poszedł za nim.Andrew włączył pochodnię, którą zdjął ze ściany w lochach czarownic, i odtąd niewypuszczał z ręki.Latarnia była zręczną imitacją pochodni  właściciele wiedzm niechcieli, żeby dzikus, który przypadkiem dostanie się do środka, zaczął coś podejrzewać.Na końcu pochodni rozgorzał płomień  nierówny, łopocący i podobny do prawdzi-wego.Andrew odrzucił płachtę wejściową.Uniosły się tumany kurzu.Do namiotu od dawna nikt nie wchodził.Przez jego śro-dek ciągnął się niewysoki, długi stół z porozrzucanymi na nim białymi kośćmi.Andrew podszedł do niego. Ostrożnie!  zawołał Jean.Andrew omal nie nadepnął na czaszkę.Na ludzką czaszkę.Leżące na stole kościrównież należały do człowieka.W głębokim fotelu siedział szkielet, z którego zwisa-ły w dziwnych frędzlach resztki lśniącego stroju.Szkielet tylko dlatego nie rozsypał sięi nie spadł z fotela, że był przybity do jego oparcia trzema krótkimi włóczniami.Migotliwy płomień pochodni sprawiał, że szkielet siedzący w fotelu wydawał się po-ruszać.Andrew obszedł stół dokoła.Jeszcze jeden szkielet leżał rozciągnięty na posadz-ce; na przegubie jego ręki widniała metalowa bransoletka z jakimś przyrządem.Odzieżbyła poszarpana na strzępy.Andrew zrozumiał, że do zwłok dobrały się gryzonie albomrówki.Czaszka człowieka leżącego na posadzce była rozrąbana toporem.Andrew przykucnął i zaczął obmacywać posadzkę.Tu też musiało być wejście do lo-chu.85  Kim oni byli?  zapytał Jean z ciemności.Nie odchodził od progu. Właścicielami wiedzm  odparł Andrew. Sądziłem, że już się tego domyśliłeś. Kto ich zabił? Zadajesz retoryczne pytania. Koczownicy  powiedział Jean  panicznie boją się wiedzm, nigdy by na nie niepodnieśli ręki. Zdumiewający pogląd Andrew znalazł wreszcie kamień-klucz. Konrad wierzyłw coś podobnego do ostatniego tchnienia.Koczownicy są jeszcze zbyt pierwotni, żebykogoś panicznie się bać.Jak tylko urodził się wśród nich wystarczająco zmyślny wódz,to natychmiast wyciągnął odpowiednie wnioski.Korzystne dla siebie.Wyobraz sobietaki obrazek.Głos Andrewa zabrzmiał głucho i Jean zobaczył, że płomień pochodni opada w dół,oświetla właz szybu, a następnie kryje się w nim. Dokąd idziesz? Trzeba przecież zobaczyć, co jest w środku. Słuchaj, Andrew, przyleci tu wyprawa, która wszystko zbada.Tu jest.nieprzyjem-nie.Jean jednak odszedł od wejścia i stanął nad szybem. Tak właśnie myślałem  powiedział Andrew, oświetlając szkielet leżący na dnie.Szkielet ubrany był w luzny zielony strój  padlinożercy nie przedostali się do lochu.Ten tutaj zdążył zatrzasnąć właz i zagrać Oktinowi Haszowi na nosie. Jesteś przekonany, że to sprawka Oktina Hasza? Absolutnie  odparł Andrew.Mówił z głową uniesioną do góry i w świetle pochodni jego twarz wyglądała prze-rażająco. To był eksperyment  ciągnął. Kiedy nasi przylecą, to zbadają lochy i potwier-dzą moje wnioski.To był wspaniały, gigantyczny eksperyment, na który nawet nas jesz-cze nie stać.Wzięli planetę, na której życie stawiało dopiero pierwsze kroki, i zaczęli po-pędzać ewolucję [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl