Pokrewne
- Strona Główna
- Parsons Tony Mezczyzna i chlopiec.BLACK
- Parsons Tony Mezczyzna i chlopiec.WHITE
- Makuszynski Kornel Skrzydlaty chlopiec (SCAN dal 1
- Hornby Nick Byl sobie chlopiec
- Hornby Nick Byl sobie chlopiec (2)
- Reymont Chlopi IV (2)
- Reymont Chlopi IV
- Reymont Chlopi III (2)
- Gibson William Idoru
- Tom Clancy Oblezenie v 11
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wpserwis.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niskie, sinawe opary obtulały pola, z których jeno kajś niekaj rwały się cowyższe drzewa buchając w górę niby te czarne, gęste dymy.Staw polśniewał jak to ślepe, wielgachne oko zasute pomroką, olszowewysadygwarzyły nad nim cichuśko i trwożnie, gdyż wszystko jeszcze dokoła spało,zatopione w szarym, nieprzejrzanym mącie i cichości.Hanka przysiadła na przyzbie i przytuliwszy się do ściany zadrzemała, anisiętego spodziewając, na jakie dobre parę pacierzów, bo kiej przecknęła, nocjużbyła zbielała do cna i na wschodzie rozpalały się czerwone zorze jako tełunydalekie.- Jak wyszli o chłodzie, to ani chybi, co ino ich patrzeć! - myślała wyzierającna drogę, tak się czuła skrzepioną tym krótkim śpikiem, że nie wróciła jużdołóżka i aby łacniej doczekać się słońca, wyniesła dziecińskie szmaty i poszłajeprzeprać we stawie.A dzień podnosił się coraz chybciej, że pokrótce zapiał kajś pierwszy kogut,awnet po nim jęły trzepotać skrzydłami drugie i przekrzykiwać się rozgłośniejnacałą wieś, zaś potem zaśpiewały skowronki, ale jeszcze z rzadka, i zprzyziemnych mroków wyłaniały się z wolna bielone ściany, płoty a puste,orosiałe drogi.Hanka prała zawzięcie, gdy naraz kajś niedaleko rozległy się ciche stąpania,przywarła w miejscu kiej trusia, pilnie przezierając dokoła, jakiś cieńprzedzierał się z obejścia Balcerkowej i sunął czająco pod drzewami.- Juści, co od Marysi, ale kto? - ważyła nie mogąc rozpoznać, gdyż cieńprzepadłnagle i bez śladu.- Taka harna, taka zadufana w swoją urodę, a puszcza nanocchłopaków! kto by się to spodział!Myślała zgorszona, spostrzegając znowu, że młynarczyk przemyka się zdrugiegokońca wsi.- Pewnikiem z karczmy, od Magdy! A to jak wilki tłuką się po nocy.Co się to wyprawia! - westchnęła, lecz ją samą przejęły jakieś ciągotki, gdyż raz porazprzeciągała się z lubością, ale że woda była chłodnawa, to prędko przeszło, iwzięła nucić ściszonym, a tęsknością nabranym głosem:Kiedy ranne wstają zorze!Pieśń leciała nisko po rosie, wsiąkając w zróżowione świtania.Pora już była wstawać, po wsi zaczęły się rozlegać brzęki otwieranych okien,klekoty trepów i przeróżne głosy.Hanka, jeno rozwiesiwszy przeprane szmaty na płocie, poleciała budzićswoich,ale tak byli jeszcze śpikiem zmorzeni, że co która głowa się uniesła, to zarazpadała ciężko, niczego nie miarkując.Zezliła się niemało, gdyż Pietrek krzyknął na nią z góry:- Psiachmać! Pora jeszcze, do słońca spał będę! - i ani się ruszył.Dzieci też jęły się mazać, a Józka skarżyła się żałośnie:- Jeszcze zdziebko, Hanuś! Dyć dopiero co się przyłożyłam.Przyciszyła dzieci, powypędzała drób z chlewów, a przeczekawszy jeszcze zpacierz, już przed samym wschodem, kiej wyniesione niebo całkiemrozgorzało, astaw sczerwienił się od zórz, narobiła takiego piekła, jaże musieli siępozwlekać z barłogów.Wsiadła też z miejsca na Witka, któren łaził zaspanycochając się jeno o węgły i drapiąc.- Jak cię czym twardym zleję, to przeckniesz! Czemuś to, pokrako jedna,krów niepowiązał do żłobów! Chcesz aby se w nocy kałduny popruły rogami?Odszczeknął cosik, aż skoczyła do niego, szczęściem, co nie czekał, więczajrzawszy do stajni czepiła się Pietrka.- Konie dzwonią zębami o pusty żłób, a ty się wylegujesz do wschodu!- Wydzieracie się kiej sroka na deszcz.Cała wieś słyszy! - mruknął.- A niech słyszy! Niech wiedzą; jakiś to wałkoń i próżniak! Czekaj, wrócigospodarz, to ci da radę, obaczysz! Józka - zakrzyczała znów w drugiejstroniepodwórza - krasula ma twarde wymiona, ciągnij mocno, byś znowu półmleka nieostawiła! A śpiesz z udojem, na wsi już wyganiają krowy! Witek! bierzśniadaniei wypędzaj, a pogub mi owce, jak wczoraj, to się z tobą rozprawię! -rozrządzałazwijając się sama jak fryga; kurom podrzuciła przygarście ziarna, świniomkwiczącym pod chałupą wyniesła cebratkę z żarciem, cielęciu odsadzonemuod matkisporządziła picie, sypnęła kaszy gotowanej kaczętom i wygnała je na staw.Witekdostał pięścią za plecy i śniadanie do torby, nie przepomniała nawet boćka,stawiając mu w ganku żelezniak z wczorajszymi ziemniakami, że przyczajałsię,klekotał, a kuł w niego i wyjadał.Była wszędy, o wszystkim pamiętała i nawszyćko miała sposobną radę.A skoro Witek pognał krowy i owce, zabrała się do Pietrka, nie mogącścierpieć,iż się wałęsa bez roboty.- Wyrzuć gnój z obory! krowom w nocy gorąco i tytłają się kiej świnie.Słońce właśnie co jeno wyjrzało z dalekości, ogarniając świat czerwonym,gorącymokiem, gdy zaczęły się schodzić komornice, robiące w odrobku za ziemiępod len iziemniaki. Zapędziła Józkę do obierania ziemniaków, dała piersi dziecku i okrywszy sięwzapaskę rzekła:- Miej ta baczenie na wszystko! A jakby Antek wrócił, daj znać na kapuśniki.Chodzta, kobiety, póki rosa a chłodniej, okopiemy nieco kapusty, a odśniadaniawrócim do wczorajszej roboty.Powiedła je poza młyn, na niskie łąki i mokradła siwe jeszczek od rosy imgiełopadających.Torfiaste ziemie uginały się pod nogami kiej rzemienne pasy,zaśgdzieniegdzie tak było grząsko, że musiały obchodzić, w bruzdach głębokichnibyrowy stały spleśniałe wody, pokryte zieloną rzęsą.Na kapuśniskach nie było jeszcze nikogo, jeno czajki kołowały nadzagonami, aboćki chodziły kiwający, pilnie bobrując.Pachniało bagnem i surowiznątatarakówa trzcin, co poobsiadały kępami stare, zapadłe doły torfowe.- Piękny czas, ale widzi mi się, na spiekę idzie - ozwała się któraś.- Dobrze, co wiater przechładza.- Bo rano, barzej on suszy nizli słońce.- Dawno nie pamiętają tak suchego lata! - pogadywały stając do roboty nawyniesionych zagonach kapusty.- Jak to wyrosła, już się poniektóre skłębiają na główki.- %7łeby jeno nie objadły robaczyska.Susza, to mogą się jeszcze rzucić.- A mogą.Na Woli obżarły już ze szczętem.- W Modlicy zaś wyschła do cna, musiały sadzić na nowo.Poredzały dziabiąc motyczkami ziemię i kopiasto obsypując grzędy, galanciewyrosłe, ale i sielnie zachwaszczone, mlecze bowiem szły w kolano, a kaczezielai nawet osty puszczały się gęsto kiej las.- Czego człowiek nie sieje ni potrzebuje, to się bujnie rodzi - zauważyłaktóraśotrzepując ze ziemi jakiś chwast wyrwany.- Jak każde złe! Grzechu ano nikt nie posiewa, a pełno go na świecie.- Bo plenny! Moiściewy! póki grzechu, póty i człowieka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Niskie, sinawe opary obtulały pola, z których jeno kajś niekaj rwały się cowyższe drzewa buchając w górę niby te czarne, gęste dymy.Staw polśniewał jak to ślepe, wielgachne oko zasute pomroką, olszowewysadygwarzyły nad nim cichuśko i trwożnie, gdyż wszystko jeszcze dokoła spało,zatopione w szarym, nieprzejrzanym mącie i cichości.Hanka przysiadła na przyzbie i przytuliwszy się do ściany zadrzemała, anisiętego spodziewając, na jakie dobre parę pacierzów, bo kiej przecknęła, nocjużbyła zbielała do cna i na wschodzie rozpalały się czerwone zorze jako tełunydalekie.- Jak wyszli o chłodzie, to ani chybi, co ino ich patrzeć! - myślała wyzierającna drogę, tak się czuła skrzepioną tym krótkim śpikiem, że nie wróciła jużdołóżka i aby łacniej doczekać się słońca, wyniesła dziecińskie szmaty i poszłajeprzeprać we stawie.A dzień podnosił się coraz chybciej, że pokrótce zapiał kajś pierwszy kogut,awnet po nim jęły trzepotać skrzydłami drugie i przekrzykiwać się rozgłośniejnacałą wieś, zaś potem zaśpiewały skowronki, ale jeszcze z rzadka, i zprzyziemnych mroków wyłaniały się z wolna bielone ściany, płoty a puste,orosiałe drogi.Hanka prała zawzięcie, gdy naraz kajś niedaleko rozległy się ciche stąpania,przywarła w miejscu kiej trusia, pilnie przezierając dokoła, jakiś cieńprzedzierał się z obejścia Balcerkowej i sunął czająco pod drzewami.- Juści, co od Marysi, ale kto? - ważyła nie mogąc rozpoznać, gdyż cieńprzepadłnagle i bez śladu.- Taka harna, taka zadufana w swoją urodę, a puszcza nanocchłopaków! kto by się to spodział!Myślała zgorszona, spostrzegając znowu, że młynarczyk przemyka się zdrugiegokońca wsi.- Pewnikiem z karczmy, od Magdy! A to jak wilki tłuką się po nocy.Co się to wyprawia! - westchnęła, lecz ją samą przejęły jakieś ciągotki, gdyż raz porazprzeciągała się z lubością, ale że woda była chłodnawa, to prędko przeszło, iwzięła nucić ściszonym, a tęsknością nabranym głosem:Kiedy ranne wstają zorze!Pieśń leciała nisko po rosie, wsiąkając w zróżowione świtania.Pora już była wstawać, po wsi zaczęły się rozlegać brzęki otwieranych okien,klekoty trepów i przeróżne głosy.Hanka, jeno rozwiesiwszy przeprane szmaty na płocie, poleciała budzićswoich,ale tak byli jeszcze śpikiem zmorzeni, że co która głowa się uniesła, to zarazpadała ciężko, niczego nie miarkując.Zezliła się niemało, gdyż Pietrek krzyknął na nią z góry:- Psiachmać! Pora jeszcze, do słońca spał będę! - i ani się ruszył.Dzieci też jęły się mazać, a Józka skarżyła się żałośnie:- Jeszcze zdziebko, Hanuś! Dyć dopiero co się przyłożyłam.Przyciszyła dzieci, powypędzała drób z chlewów, a przeczekawszy jeszcze zpacierz, już przed samym wschodem, kiej wyniesione niebo całkiemrozgorzało, astaw sczerwienił się od zórz, narobiła takiego piekła, jaże musieli siępozwlekać z barłogów.Wsiadła też z miejsca na Witka, któren łaził zaspanycochając się jeno o węgły i drapiąc.- Jak cię czym twardym zleję, to przeckniesz! Czemuś to, pokrako jedna,krów niepowiązał do żłobów! Chcesz aby se w nocy kałduny popruły rogami?Odszczeknął cosik, aż skoczyła do niego, szczęściem, co nie czekał, więczajrzawszy do stajni czepiła się Pietrka.- Konie dzwonią zębami o pusty żłób, a ty się wylegujesz do wschodu!- Wydzieracie się kiej sroka na deszcz.Cała wieś słyszy! - mruknął.- A niech słyszy! Niech wiedzą; jakiś to wałkoń i próżniak! Czekaj, wrócigospodarz, to ci da radę, obaczysz! Józka - zakrzyczała znów w drugiejstroniepodwórza - krasula ma twarde wymiona, ciągnij mocno, byś znowu półmleka nieostawiła! A śpiesz z udojem, na wsi już wyganiają krowy! Witek! bierzśniadaniei wypędzaj, a pogub mi owce, jak wczoraj, to się z tobą rozprawię! -rozrządzałazwijając się sama jak fryga; kurom podrzuciła przygarście ziarna, świniomkwiczącym pod chałupą wyniesła cebratkę z żarciem, cielęciu odsadzonemuod matkisporządziła picie, sypnęła kaszy gotowanej kaczętom i wygnała je na staw.Witekdostał pięścią za plecy i śniadanie do torby, nie przepomniała nawet boćka,stawiając mu w ganku żelezniak z wczorajszymi ziemniakami, że przyczajałsię,klekotał, a kuł w niego i wyjadał.Była wszędy, o wszystkim pamiętała i nawszyćko miała sposobną radę.A skoro Witek pognał krowy i owce, zabrała się do Pietrka, nie mogącścierpieć,iż się wałęsa bez roboty.- Wyrzuć gnój z obory! krowom w nocy gorąco i tytłają się kiej świnie.Słońce właśnie co jeno wyjrzało z dalekości, ogarniając świat czerwonym,gorącymokiem, gdy zaczęły się schodzić komornice, robiące w odrobku za ziemiępod len iziemniaki. Zapędziła Józkę do obierania ziemniaków, dała piersi dziecku i okrywszy sięwzapaskę rzekła:- Miej ta baczenie na wszystko! A jakby Antek wrócił, daj znać na kapuśniki.Chodzta, kobiety, póki rosa a chłodniej, okopiemy nieco kapusty, a odśniadaniawrócim do wczorajszej roboty.Powiedła je poza młyn, na niskie łąki i mokradła siwe jeszczek od rosy imgiełopadających.Torfiaste ziemie uginały się pod nogami kiej rzemienne pasy,zaśgdzieniegdzie tak było grząsko, że musiały obchodzić, w bruzdach głębokichnibyrowy stały spleśniałe wody, pokryte zieloną rzęsą.Na kapuśniskach nie było jeszcze nikogo, jeno czajki kołowały nadzagonami, aboćki chodziły kiwający, pilnie bobrując.Pachniało bagnem i surowiznątatarakówa trzcin, co poobsiadały kępami stare, zapadłe doły torfowe.- Piękny czas, ale widzi mi się, na spiekę idzie - ozwała się któraś.- Dobrze, co wiater przechładza.- Bo rano, barzej on suszy nizli słońce.- Dawno nie pamiętają tak suchego lata! - pogadywały stając do roboty nawyniesionych zagonach kapusty.- Jak to wyrosła, już się poniektóre skłębiają na główki.- %7łeby jeno nie objadły robaczyska.Susza, to mogą się jeszcze rzucić.- A mogą.Na Woli obżarły już ze szczętem.- W Modlicy zaś wyschła do cna, musiały sadzić na nowo.Poredzały dziabiąc motyczkami ziemię i kopiasto obsypując grzędy, galanciewyrosłe, ale i sielnie zachwaszczone, mlecze bowiem szły w kolano, a kaczezielai nawet osty puszczały się gęsto kiej las.- Czego człowiek nie sieje ni potrzebuje, to się bujnie rodzi - zauważyłaktóraśotrzepując ze ziemi jakiś chwast wyrwany.- Jak każde złe! Grzechu ano nikt nie posiewa, a pełno go na świecie.- Bo plenny! Moiściewy! póki grzechu, póty i człowieka [ Pobierz całość w formacie PDF ]