[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sarie tańczyła.Mnie ślinka ciekła z ust.Tobo zaczął się złościć.Są­dzę, że wyczuł moją obecność znacznie łatwiej niż Sarie.Przerażałem go.- Jeżeli tutaj jesteś.- westchnęła Sarie, spojrzała w moje niewi­dzialne oczy, jakby chciała przesycić mnie swoją lubieżnością.- Ale ciebie tu nie ma.- Wzruszyła ramionami.- Jednak nie potrwa to już długo.- Ukołysała w ramionach naszego syna.Natychmiast zaczął ssać jej pierś, na jego twarzy pojawił się wyraz całkowitego samozadowolenia.“Wiem, co masz na myśli, dziecko”.Oczy Tobo otworzyły się.To, które byłem w stanie zobaczyć, pa­trzyło prosto na mnie, kiedy ja spoglądałem ponad ramieniem Sarie.Wypuścił pierś, wziął głęboki wdech i wydał z siebie potworny wrzask.Ten dzieciak miał dopiero płuca.Niemalże natychmiast do celi wpakował się kapłan.- Co się dzieje? - dopytywał się.- Dlaczego to dziecko płacze? Do kogo ty szeptałaś?- Wyjdź - powiedziała mu Sarie.- Nie masz prawa tutaj wchodzić.Kapłan miał najwyraźniej kłopoty z oderwaniem wzroku od jej pier­si.Zaczął przepraszać, z nie do końca wiarygodną szczerością.Sahra warknęła:- Dziecko ma dzisiejszej nocy gazy.Ma kłopoty z trawieniem.Do nie­go mówiłam.To daje mi rzadką szansę odbycia z kimś rozsądnej rozmowy.Oto dziewczyna.Powinna zaaplikować dzieciakowi oliwkę z wątro­by rekina albo jakiś wstrętnie smakujący puder.To go oduczy wrzesz­czenia, kiedy jego stary pojawia się w pobliżu.Podpłynąłem bliżej i zrobiłem wszystko, na co było mnie stać, żeby przed odejściem wycisnąć pocałunek na wgłębieniu karku Sarie.Od­szedłem na tyle szczęśliwy, na ile potrafiłby być człowiek znajdujący się w mojej sytuacji.Wiedziałem, że z moją żoną i dzieckiem wszystko będzie dobrze, że wciąż mnie kochają.Obecnie w Kompanii służy wie­lu mężczyzn, którzy nie mają śladu pojęcia, co dzieje się z ich rodzina­mi - chociaż, po prawdzie, wielu o to nie dba.Gdyby należeli do typu ludzi, których to obchodzi, odeszliby wówczas, gdy pozwolono wrócić do domu tagliańskim lojalistom.Reszta bagien stanowiła ciche, ciemne miejsce.Czego należało ocze­kiwać o tej porze nocy.Odnalazłem drogę do Taglios, chociaż nie było księżyca, a chmury przesłaniały niebo.Nie zostało dużo czasu do roz­poczęcia pory deszczowej.Spędziłem całe godziny, włócząc się po Pałacu oraz co ważniejszych świątyniach, ale dowiedziałem się naprawdę niewiele.Brak Kopcia ogra­niczał mnie do czasu rzeczywistego, a było już zbyt późno, by ktokol­wiek prócz kapłanów Nocnych Bogów knuł jakieś matactwa.A ci lu­dzie też nie spiskowali, przygotowywali się na jakąś pomniejszą, świąteczną noc.Może, jeżeli będę planował jakąś bardziej użyteczną wędrówkę du­chową, powinienem położyć się do łóżka wcześnie, gdy cały świat jesz­cze nie śpi i pogrąża się w konspiracji.Nigdzie nie zdobyłem żadnych informacji, jeśli nie liczyć jednoznacznych świadectw, że prześladowa­nia przyjaciół Kompanii objęły większość terytoriów, które za naszą sprawą dostały się pod panowanie Taglios.Z pozoru prześladowania te nie były tak srogie, jak te, które Dusiciele przeżywali za naszej władzy.Nasi przyjaciele przeżyli je.Zazwyczaj po prostu tracili swe stanowi­ska.W kilku przypadkach, gdzie w grę wchodziły dodatkowo osobiste waśnie, niektórzy ludzie trafiali do cel.Mord nie był chyba narzędziem politycznym, które spróbowała opanować Radisha.Wszystkie moje za­łożenia opierały się jednak na rzadkich, późnonocnych świadectwach.Nie mogłem odnaleźć Mogaby.Nie mogłem odnaleźć żadnego z na­szych cudownych czarodziejów.Trudno powiedzieć, by to mnie zaskoczyło.Nie wkładałem zresztą wiele serca w te poszukiwania.Trochę bardziej starałem się odnaleźć dzieciaka Konowała.Gdziekolwiek się znajduje, powinna być sama.Być może uda mi się wykorzystać tę okazję.Kiedy szukałem jej, jednocześnie starałem się znaleźć jakieś ślady, z których można by wywnioskować losy prawdzi­wego Śpiocha.W żadnym z tych poszukiwań niestety nie dopisało mi szczęście.Ale natrafiłem na przesłanki, z których wynikało, że moja ślepota nie musi być tak zupełnie przypadkowa.Dryfowałem ponad stokiem, o którym wiedziałem, że powinien znaj­dować się w górach nie oddalonych zanadto od jaskini, gdzie wcześniej przebywała Duszołap.Pewien byłem, że Duszołap nie odeszła daleko, kiedy wygoniono ją z tego miejsca, mimo iż miała do dyspozycji dywan Wyjca.Znalazłem się na terenie poprzecinanym wąskimi, głębokimi i ciemnymi parowami.Nurkowałem do nich, potem wynurzałem się, po­zwalałem się prowadzić ich ścianom, szukając dzieciaka czy czegokol­wiek innego, co dałoby się odkryć po cieple lub blasku ogniska.Wątpi­łem, by potrafił sobie dać radę bez niego.Nie znalazłem nawet śladu ogniska.Za to znalazłem mojego konia.Tak przynajmniej sądzę.Przemknąłem obok stwora, dostrzegłszy jedy­nie przelotny widok czegoś, wrażenie, że coś pozostaje tu uwięzione bez możliwości ucieczki, i jeszcze, że wyczuło moją obecność i próbo­wało na nią zareagować.Ale kiedy zatrzymałem się i zawróciłem, nie potrafiłem niczego odnaleźć.W rzeczywistości, wydało mi się, że w tej właśnie chwili cala ta część świata zamieniła się w pustynię zmysłów.Raz podczas tej podróży wędrowałem razem z Kiną.Teraz również mogłem nie być sam, zwłaszcza jeśli gdzieś w pobliżu znajdowała się Córka Nocy.Byłem w stanie za dnia odnaleźć ten obszar.Powiem Konowałowi.Może wysłać żołnierzy, jeśli zechce.Duszołap na pewno nie będzie wchodzić im w drogę.Mój ostatni czyn tej nocy polegał na odwiedzinach u Wujka Doja, przy którym czuwali strażnicy Nyueng Bao.Nie odzyskał przytomno­ści, chociaż żył.Jak zrozumiałem, dla jego własnego dobra podawano mu jakieś środki odurzające, tym samym zapewniono czas na ozdrowienie.Niezależnie od tego, jaka była treść jego misji, nie musiał natych­miast jej wypełniać.Wróciłem do domu, do swego wygodnego ciała i niewygodnego łóżka.Chłopcy pozwolili mi się wyspać, jakbym właśnie miał wakacje.Słoń­ce stało już wysoko, kiedy wypełzłem z mojego bunkra, przeciskałem się obok patrzącego pustymi oczami sobowtóra Śpiocha rozciągniętego przy drzwiach.99.Konował nadjechał wkrótce po tym, jak skończyłem jeść składające się z kaszy śniadanie.- Poszedłeś tam wczoraj? Jak było?- Tylko kilka jardów.Thai Dei również był ze mną.Nalegał, by iść.Obwiązaliśmy sobie liną tyłki.Usiądź tutaj i obserwuj drugą stronę dro­gi.- Sam siedziałem tyłem do Śpiocha.Nie chciałem, żeby ktoś czytał z ruchów moich warg.Wykonywałem takie gesty, jakbym mówił o czymś zupełnie innym, podczas gdy wyszeptałem swoje wieści.Konował zachichotał.- No, czyż to nie ciekawe? Od tej pory będziemy musieli udawać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl