Pokrewne
- Strona Główna
- Foster Alan Dean Tran ky ky Czas na potop
- Nora Roberts Czas niepamięci [Księżniczka i tajny agent] DZIEDZICTWO 01
- Jablonski Miroslaw P Czas wodnika (SCAN dal 788)
- Caine Rachel Czas Wygnania 02 Nieznana
- Caine Rachel Czas Wygnania 03 Niewidzialna
- Philip K. Dick Czas poza czasem
- Philip K. Dick Czas poza czasem (2)
- Alvarez Julia Czas Motyli
- Agata Barbara Krzyszton
- Koontz Dean Grom (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aniusiaczek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy słońce wzeszło, zasnęła w rosnącym cieple.Obudził ją piekący żar.Wstała, by iść dalej.Zemdlała po niecałej godzinie marszu.Gdy oprzytomniała, słońce stało w zenicie, prażyło.Nie miała sił, by szukać cienia.Nie miała sił, by wstać.Ale wstała.Szła.Nie poddawała się.Przez prawie cały następny dzień.I część nocy.* * *Największy upał znowu przespała zwinięta w kłębek pod pochylonym, zarytym w piasku głazem.Sen był płochy i męczący - śniła się jej woda, woda, którą można było pić.Wielkie, białe, otoczone mgiełką i tęczą wodospady.Śpiewające strumienie.Małe leśne źródełka ocienione zanurzonymi w wodzie paprociami.Pachnące mokrym marmurem pałacowe fontanny.Omszałe studnie i przelewające się cebry.Krople ściekające z topniejących sopli lodu.Woda.Zimna ożywcza woda kłująca bólem zęby, ale o tak cudownym, niepowtarzalnym smaku.Obudziła się, zerwała na równe nogi i zaczęła iść w kierunku, z którego przyszła.Wracała, zataczając się i padając.Musiała wrócić! Idąc minęła wodę! Minęła, nie zatrzymując się, szumiący wśród kamieni strumień! Jak mogła być taka nierozsądna!Oprzytomniała.Upał zelżał, zbliżał się wieczór.Słońce wskazywało zachód.Góry.Słońce nie mogło, nie miało prawa być za jej plecami.Ciri odpędziła zwidy, powstrzymała płacz.Odwróciła się i podjęła marsz.* * *Szła całą noc, ale bardzo wolno.Nie uszła daleko.Przysypiała w marszu, śniąc o wodzie.Wschodzące słońce zastało ją siedzącą na kamiennym bloku, zapatrzoną w klingę kordzika i obnażone przedramię.Krew jest przecież płynna.Można ją pić.Odpędziła zwidy i koszmary.Oblizała pokryty rosą kordzik i podjęła marsz.* * *Zemdlała.Oprzytomniała, palona słońcem i rozgrzanymi kamieniami.Przed sobą, za rozedrganą od gorąca kurtyną, widziała poszarpany, zębaty łańcuch gór.Bliżej.Znacznie bliżej.Ale nie miała już sił.Usiadła.Kordzik w jej dłoni odbijał słońce, płonął.Był ostry.Wiedziała o tym.Po co się męczysz, zapytał kordzik poważnym, spokojnym głosem pedantycznej czarodziejki, nazywanej Tissaią de Vries.Dlaczego skazujesz się na cierpienie? Skończ z tym nareszcie!Nie.Nie poddam się.Nie wytrzymasz tego.Czy wiesz, jak umiera się z pragnienia? Lada chwila oszalejesz, a wtedy już będzie za późno.Wtedy nie będziesz już umiała z tym skończyć.Nie.Nie poddam się.Wytrzymam.Schowała kordzik do pochwy.Wstała, zatoczyła się, upadła.Wstała, zatoczyła się, podjęła marsz.Nad sobą, wysoko na żółtym niebie, zobaczyła sępa.* * *Gdy oprzytomniała ponownie, nie pamiętała, kiedy upadła.Nie pamiętała, jak długo leżała.Spojrzała w górę.Do krążącego nad nią sępa dołączyły dalsze dwa.Nie miała dość sił, by wstać.Zrozumiała, że to już koniec.Przyjęła to spokojnie.Wręcz z ulgą.* * *Coś ją dotknęło.Coś lekko i ostrożnie szturchnęło ją w ramię.Po długim okresie samotności, gdy otaczały ją wyłącznie martwe i nieruchome kamienie, dotknięcie sprawiło, że mimo wycieńczenia poderwała się gwałtownie - a przynajmniej spróbowała poderwać.To, co ją dotknęło, zaprychało i odskoczyło, tupiąc głośno.Ciri usiadła z trudem, przecierając knykciami zaropiałe kąciki oczu.Oszalałam, pomyślała.Kilka kroków przed nią stał koń.Zamrugała.To nie było złudzenie.To był naprawdę koń.Konik.Młody konik, prawie źrebak.Oprzytomniała.Oblizała spękane usta i bezwiednie chrząknęła.Konik podskoczył i odbiegł, zgrzytając kopytami po żwirze.Poruszał się bardzo dziwnie i maść też miał nietypową - ni to bułaną, ni to szarą.Ale może tylko wydawał się taki, bo stał na tle słońca.Konik prychnął i postąpił kilka kroczków.Teraz widziała go lepiej.Na tyle, by oprócz faktycznie nietypowej maści natychmiast zauważyć dziwne nieprawidłowości budowy - małą głowę, niezwykłą smukłość szyi, cieniutkie pęciny, długi, obfity ogon.Konik zatrzymał się i spojrzał na nią, odwracając łeb profilem.Ciri westchnęła bezgłośnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Gdy słońce wzeszło, zasnęła w rosnącym cieple.Obudził ją piekący żar.Wstała, by iść dalej.Zemdlała po niecałej godzinie marszu.Gdy oprzytomniała, słońce stało w zenicie, prażyło.Nie miała sił, by szukać cienia.Nie miała sił, by wstać.Ale wstała.Szła.Nie poddawała się.Przez prawie cały następny dzień.I część nocy.* * *Największy upał znowu przespała zwinięta w kłębek pod pochylonym, zarytym w piasku głazem.Sen był płochy i męczący - śniła się jej woda, woda, którą można było pić.Wielkie, białe, otoczone mgiełką i tęczą wodospady.Śpiewające strumienie.Małe leśne źródełka ocienione zanurzonymi w wodzie paprociami.Pachnące mokrym marmurem pałacowe fontanny.Omszałe studnie i przelewające się cebry.Krople ściekające z topniejących sopli lodu.Woda.Zimna ożywcza woda kłująca bólem zęby, ale o tak cudownym, niepowtarzalnym smaku.Obudziła się, zerwała na równe nogi i zaczęła iść w kierunku, z którego przyszła.Wracała, zataczając się i padając.Musiała wrócić! Idąc minęła wodę! Minęła, nie zatrzymując się, szumiący wśród kamieni strumień! Jak mogła być taka nierozsądna!Oprzytomniała.Upał zelżał, zbliżał się wieczór.Słońce wskazywało zachód.Góry.Słońce nie mogło, nie miało prawa być za jej plecami.Ciri odpędziła zwidy, powstrzymała płacz.Odwróciła się i podjęła marsz.* * *Szła całą noc, ale bardzo wolno.Nie uszła daleko.Przysypiała w marszu, śniąc o wodzie.Wschodzące słońce zastało ją siedzącą na kamiennym bloku, zapatrzoną w klingę kordzika i obnażone przedramię.Krew jest przecież płynna.Można ją pić.Odpędziła zwidy i koszmary.Oblizała pokryty rosą kordzik i podjęła marsz.* * *Zemdlała.Oprzytomniała, palona słońcem i rozgrzanymi kamieniami.Przed sobą, za rozedrganą od gorąca kurtyną, widziała poszarpany, zębaty łańcuch gór.Bliżej.Znacznie bliżej.Ale nie miała już sił.Usiadła.Kordzik w jej dłoni odbijał słońce, płonął.Był ostry.Wiedziała o tym.Po co się męczysz, zapytał kordzik poważnym, spokojnym głosem pedantycznej czarodziejki, nazywanej Tissaią de Vries.Dlaczego skazujesz się na cierpienie? Skończ z tym nareszcie!Nie.Nie poddam się.Nie wytrzymasz tego.Czy wiesz, jak umiera się z pragnienia? Lada chwila oszalejesz, a wtedy już będzie za późno.Wtedy nie będziesz już umiała z tym skończyć.Nie.Nie poddam się.Wytrzymam.Schowała kordzik do pochwy.Wstała, zatoczyła się, upadła.Wstała, zatoczyła się, podjęła marsz.Nad sobą, wysoko na żółtym niebie, zobaczyła sępa.* * *Gdy oprzytomniała ponownie, nie pamiętała, kiedy upadła.Nie pamiętała, jak długo leżała.Spojrzała w górę.Do krążącego nad nią sępa dołączyły dalsze dwa.Nie miała dość sił, by wstać.Zrozumiała, że to już koniec.Przyjęła to spokojnie.Wręcz z ulgą.* * *Coś ją dotknęło.Coś lekko i ostrożnie szturchnęło ją w ramię.Po długim okresie samotności, gdy otaczały ją wyłącznie martwe i nieruchome kamienie, dotknięcie sprawiło, że mimo wycieńczenia poderwała się gwałtownie - a przynajmniej spróbowała poderwać.To, co ją dotknęło, zaprychało i odskoczyło, tupiąc głośno.Ciri usiadła z trudem, przecierając knykciami zaropiałe kąciki oczu.Oszalałam, pomyślała.Kilka kroków przed nią stał koń.Zamrugała.To nie było złudzenie.To był naprawdę koń.Konik.Młody konik, prawie źrebak.Oprzytomniała.Oblizała spękane usta i bezwiednie chrząknęła.Konik podskoczył i odbiegł, zgrzytając kopytami po żwirze.Poruszał się bardzo dziwnie i maść też miał nietypową - ni to bułaną, ni to szarą.Ale może tylko wydawał się taki, bo stał na tle słońca.Konik prychnął i postąpił kilka kroczków.Teraz widziała go lepiej.Na tyle, by oprócz faktycznie nietypowej maści natychmiast zauważyć dziwne nieprawidłowości budowy - małą głowę, niezwykłą smukłość szyi, cieniutkie pęciny, długi, obfity ogon.Konik zatrzymał się i spojrzał na nią, odwracając łeb profilem.Ciri westchnęła bezgłośnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]