[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był wysuszony niczym wieko­wa mumia.Usta miał otwarte w krzyku, który nigdy nie miał się skończyć.Wyglądał, jakby przed śmiercią odniósł znaczną liczbę skaleczeń.Te z kolei wyglądały, jakby zadał je sobie sam podczas ostatecznej walki.- Dopadł go cień - powiedziałem.Zupełnie niepotrzebnie.Konował zmierzył mnie wzrokiem.Wzruszyłem ramionami.- Żadne cienie nie przedostały się tamtędy, od kiedy stoję na stra­ży.- Tego byłem pewien.Spowodowałyby mnóstwo wrzawy.- Więc znajdują się pod jej kontrolą - powiedział.- To ona wyko­rzystuje resztki po Długim Cieniu.Duszołap była nową władczynią cieni.Być może w ten sposób ćwi­czyła swe umiejętności.Pani zauważyła:- Nic nie możemy zrobić przeciwko takiemu atakowi, wyjąwszy ostrzeżenie wszystkich, by nigdzie nie ruszali się samotnie i bez bambu­sa.Co z nim jest?To “nim” odnosiło się do Kronikarza Kompanii, który zaczął wyda­wać z siebie dziwne odgłosy.Rzucał się na wszystkie strony, najwyraź­niej próbował połknąć własny język.Tak mi opowiadali później.W owym czasie potrafiłem całkowicie stracić kontakt z własnym ciałem.Byłem jak mucha, która nigdy nie wie, kiedy spadnie packa.Na chwilę przeniosłem się do miejsca tych wszystkich kości, a przez ten czas miałem wrażenie, że wieczność rozsmarowana została po tym ponurym krajobrazie.Biała wrona skrzeczała na mnie szyderczo.Po­tem ja stałem się białą wroną.Później wydostałem się stamtąd, ale nie podążyłem swym zwyczajnym szlakiem.Nie musiałem oglądać wszyst­kich tych nieprzyjemnych starców, patrzących ponuro z wnętrz swych lodowych kokonów.Musiałem pofrunąć, przez całą drogę zmagając się z kolejnymi kurtynami ciemności, do tych mizernych i wspaniałych dni, kiedy po raz pierwszy spotkałem Sarie, a potem jeszcze wcześniej, gdy spotkałem własnego ducha i przyłączyłem się do niego w podróży przez oblegane miasto.Żadne ze słów, które wydobywały się z mego niewi­dzialnego dzioba, nie należały do mnie, lecz do szalonej kobiety, która zawiadywała nimi, chociaż z pozoru nie przywiązywała najmniejszej wagi do tego ani też nie dbała naprawdę o to, co się działo.Biedny ja.Byłem niby ćma schwytana przez niespodziewany szkwał.Łopotanie mych zroz­paczonych skrzydeł nie wpłynęło w żaden sposób na zawieruchę obo­jętną względem mego istnienia.Widziałem morza śmierci i rozpaczy.Nie dowiedziałem się niczego nowego i nie zobaczyłem nic, z czym nie łączyłaby mnie znacznie bar­dziej intymna więź pamięci.Duszołap być może tylko drażniła się ze mną tak mimochodem, dla­tego że była na przykład znudzona lub też w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, co mi robi.To nie miało znaczenia.Nie potrafiłem zem­ścić się na niej.Wszystko, na co było mnie stać, to miotać się tutaj jak nędzny sukinsyn i mieć nadzieję, że przetrwam kolejną burzę.Ciemność nadeszła.90.Obudziłem się w alkowie, gdzie zazwyczaj przechowywano Kopcia.Było ciemno.Nie miałem pojęcia, jak długo znajdowałem się poza cia­łem.Spotkanie skończyło się, co do tego nie można było mieć wątpli­wości.Do moich uszu nie dobiegał najlżejszy nawet odgłos.Chciałem wygramolić się na zewnątrz i wtedy stwierdziłem, że je­stem niewiarygodnie wręcz osłabiony.Gdy spróbowałem wstać, zała­mały się pode mną nogi.Przepełzłem jakoś przez zasłonę oddzielającą alkowę od pozostałej części ziemianki.Nagle usłyszałem jakieś mysie chrobotanie.Uniosłem głowę.Odro­bina światła zdradziła mi imię gryzonia.Thai Dei układał papiery z po­wrotem na stos i usiłował wyglądać jak najbardziej niewinnie.Być może rzeczywiście tak było.Nie potrafił przecież czytać.- Tu jesteś.Już się martwiłem.- Pomógł mi wstać.- Co się stało? Moje kolana były zupełnie miękkie.- Miałem jeden z tych ataków, które przydarzały mi się w Dejagore i w Taglios.- Dlaczego oni.? Wszyscy wypadli stąd przed kilkoma godzinami.Nawet strażnicy odeszli.- Która godzina? - Spotkanie zaczęło się wcześnie rano.- Za godzinę zajdzie słońce.- Cholera.A więc cały dzień stracony.- Thai Dei pomógł mi utrzy­mać się w pozycji pionowej.Nie odtrąciłem jego dłoni.Rozejrzałem się w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.Jedzenie zawsze pomagało po dłuższym czasie spędzonym na wędrówce z duchem Kopcia.Tym ra­zem było inaczej.A przynajmniej w niczym nie pomógł mi zimny, twar­dy, spalony barani udziec.Nic innego nie było pod ręką.Miałem zdecydowaną ochotę napić się czegoś.Alkoholu.Na miej­sce Jednookiego szybko znalazło się kilku innych amatorów.Z najbar­dziej znanych wymienić należy Wierzbę-Łabędzia oraz Cordy'ego Mathera, którzy zostali z nami, mimo iż dano im wolną rękę i możliwość powrotu na północ.Cordy jakoś nie czuł już ognia w podbrzuszu, gdy myślał o Radishy.Ale ich wyroby nie były dobre.Ponadto, gdybym chciał coś u nich zamówić, musiałbym posłużyć się pośrednikiem, bowiem wszyscy musieliśmy przynajmniej udawać, iż przestrzegamy reguł.Ostatnimi czasy nabrałem jednak podejrzeń odnośnie tego, gdzie Jednooki mógł ukryć swój sprzęt.W mojej starej ziemiance, w której trzymałem Kroniki i rozmaite osobiste przedmioty, znajdowała się ma­leńka komórka o wzmocnionej konstrukcji.Przetrwała trzęsienie ziemi bez szwanku.A Matka Gota pomagała ją budować.Wygramoliliśmy się z ziemianki Konowała, ja, wciąż na drżących nogach, wspierałem się na jego ramieniu.- Żałuję jak diabli, że on nie chce się przenieść do pieprzonej forte­cy.- Najgorsze przejścia mieliśmy już za sobą, ale tłumek naszych żoł­nierzy wciąż jeszcze pozostawał rozproszony po wzgórzach, mieszka­jąc w wygrzebanych w ich powierzchni schronach.Pozostała jeszcze może godzina do zmierzchu.- Gdzie są wszyscy? - Nie potrafiłem dostrzec żywego ducha w odległości mniejszej niż leżało Kiaulune.To sprawiło, że przeszył mnie lekki dreszcz strachu.Czy naprawdę, wróci­łem do świata, który opuściłem w momencie, gdy chwycił mnie atak, czy też uwięziony zostałem w kolejnej warstwie snu?- Wszyscy odeszli.Nawet strażnicy.- Thai Dei powtarzał mi swe wieści w taki sposób, jakby mówił do kogoś, kto jest równocześnie głu­chy i nierozgarnięty.- W przeciwnym razie nie mógłbym wejść do schro­nu Wyzwoliciela.Minęło już trochę czasu, odkąd ktoś nazwał Starego w ten sposób.- Jak rozumiem, Wujek Doj poszedł z nimi, by mieć ich na oku? Thai Dei nie odpowiedział.Skierowałem się w stronę mego dawnego domu.- W porównaniu z bunkrem, do którego się przeprowadziliśmy, ten śmietnik wygląda jak pałac.Pani i Stary zmienili mój pałac w więzienie.Wejście od dołu wzgó­rza, które wybiliśmy dla Matki Goty i Wujka Doja, obecnie wychodziło na teren spacerowy, najeżony płotem ze zdobycznych włóczni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl