Pokrewne
- Strona Główna
- Paul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Thompson Poul, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Cook Robin Zabojcza kuracja by sneer
- Cook Robin Zabawa w boga by sneer
- Orson Scott Card Czerwony Prorok
- Lis Tomasz Co z ta Polska.BLACK
- Asnyk Adam Poezje (3)
- Praktyczny komentarz do Nowego
- Zielona Mila
- Bulyczow Kir Pieriestrojka w Wielkim Guslarze (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- urodze-zycie.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był wysuszony niczym wiekowa mumia.Usta miał otwarte w krzyku, który nigdy nie miał się skończyć.Wyglądał, jakby przed śmiercią odniósł znaczną liczbę skaleczeń.Te z kolei wyglądały, jakby zadał je sobie sam podczas ostatecznej walki.- Dopadł go cień - powiedziałem.Zupełnie niepotrzebnie.Konował zmierzył mnie wzrokiem.Wzruszyłem ramionami.- Żadne cienie nie przedostały się tamtędy, od kiedy stoję na straży.- Tego byłem pewien.Spowodowałyby mnóstwo wrzawy.- Więc znajdują się pod jej kontrolą - powiedział.- To ona wykorzystuje resztki po Długim Cieniu.Duszołap była nową władczynią cieni.Być może w ten sposób ćwiczyła swe umiejętności.Pani zauważyła:- Nic nie możemy zrobić przeciwko takiemu atakowi, wyjąwszy ostrzeżenie wszystkich, by nigdzie nie ruszali się samotnie i bez bambusa.Co z nim jest?To “nim” odnosiło się do Kronikarza Kompanii, który zaczął wydawać z siebie dziwne odgłosy.Rzucał się na wszystkie strony, najwyraźniej próbował połknąć własny język.Tak mi opowiadali później.W owym czasie potrafiłem całkowicie stracić kontakt z własnym ciałem.Byłem jak mucha, która nigdy nie wie, kiedy spadnie packa.Na chwilę przeniosłem się do miejsca tych wszystkich kości, a przez ten czas miałem wrażenie, że wieczność rozsmarowana została po tym ponurym krajobrazie.Biała wrona skrzeczała na mnie szyderczo.Potem ja stałem się białą wroną.Później wydostałem się stamtąd, ale nie podążyłem swym zwyczajnym szlakiem.Nie musiałem oglądać wszystkich tych nieprzyjemnych starców, patrzących ponuro z wnętrz swych lodowych kokonów.Musiałem pofrunąć, przez całą drogę zmagając się z kolejnymi kurtynami ciemności, do tych mizernych i wspaniałych dni, kiedy po raz pierwszy spotkałem Sarie, a potem jeszcze wcześniej, gdy spotkałem własnego ducha i przyłączyłem się do niego w podróży przez oblegane miasto.Żadne ze słów, które wydobywały się z mego niewidzialnego dzioba, nie należały do mnie, lecz do szalonej kobiety, która zawiadywała nimi, chociaż z pozoru nie przywiązywała najmniejszej wagi do tego ani też nie dbała naprawdę o to, co się działo.Biedny ja.Byłem niby ćma schwytana przez niespodziewany szkwał.Łopotanie mych zrozpaczonych skrzydeł nie wpłynęło w żaden sposób na zawieruchę obojętną względem mego istnienia.Widziałem morza śmierci i rozpaczy.Nie dowiedziałem się niczego nowego i nie zobaczyłem nic, z czym nie łączyłaby mnie znacznie bardziej intymna więź pamięci.Duszołap być może tylko drażniła się ze mną tak mimochodem, dlatego że była na przykład znudzona lub też w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, co mi robi.To nie miało znaczenia.Nie potrafiłem zemścić się na niej.Wszystko, na co było mnie stać, to miotać się tutaj jak nędzny sukinsyn i mieć nadzieję, że przetrwam kolejną burzę.Ciemność nadeszła.90.Obudziłem się w alkowie, gdzie zazwyczaj przechowywano Kopcia.Było ciemno.Nie miałem pojęcia, jak długo znajdowałem się poza ciałem.Spotkanie skończyło się, co do tego nie można było mieć wątpliwości.Do moich uszu nie dobiegał najlżejszy nawet odgłos.Chciałem wygramolić się na zewnątrz i wtedy stwierdziłem, że jestem niewiarygodnie wręcz osłabiony.Gdy spróbowałem wstać, załamały się pode mną nogi.Przepełzłem jakoś przez zasłonę oddzielającą alkowę od pozostałej części ziemianki.Nagle usłyszałem jakieś mysie chrobotanie.Uniosłem głowę.Odrobina światła zdradziła mi imię gryzonia.Thai Dei układał papiery z powrotem na stos i usiłował wyglądać jak najbardziej niewinnie.Być może rzeczywiście tak było.Nie potrafił przecież czytać.- Tu jesteś.Już się martwiłem.- Pomógł mi wstać.- Co się stało? Moje kolana były zupełnie miękkie.- Miałem jeden z tych ataków, które przydarzały mi się w Dejagore i w Taglios.- Dlaczego oni.? Wszyscy wypadli stąd przed kilkoma godzinami.Nawet strażnicy odeszli.- Która godzina? - Spotkanie zaczęło się wcześnie rano.- Za godzinę zajdzie słońce.- Cholera.A więc cały dzień stracony.- Thai Dei pomógł mi utrzymać się w pozycji pionowej.Nie odtrąciłem jego dłoni.Rozejrzałem się w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.Jedzenie zawsze pomagało po dłuższym czasie spędzonym na wędrówce z duchem Kopcia.Tym razem było inaczej.A przynajmniej w niczym nie pomógł mi zimny, twardy, spalony barani udziec.Nic innego nie było pod ręką.Miałem zdecydowaną ochotę napić się czegoś.Alkoholu.Na miejsce Jednookiego szybko znalazło się kilku innych amatorów.Z najbardziej znanych wymienić należy Wierzbę-Łabędzia oraz Cordy'ego Mathera, którzy zostali z nami, mimo iż dano im wolną rękę i możliwość powrotu na północ.Cordy jakoś nie czuł już ognia w podbrzuszu, gdy myślał o Radishy.Ale ich wyroby nie były dobre.Ponadto, gdybym chciał coś u nich zamówić, musiałbym posłużyć się pośrednikiem, bowiem wszyscy musieliśmy przynajmniej udawać, iż przestrzegamy reguł.Ostatnimi czasy nabrałem jednak podejrzeń odnośnie tego, gdzie Jednooki mógł ukryć swój sprzęt.W mojej starej ziemiance, w której trzymałem Kroniki i rozmaite osobiste przedmioty, znajdowała się maleńka komórka o wzmocnionej konstrukcji.Przetrwała trzęsienie ziemi bez szwanku.A Matka Gota pomagała ją budować.Wygramoliliśmy się z ziemianki Konowała, ja, wciąż na drżących nogach, wspierałem się na jego ramieniu.- Żałuję jak diabli, że on nie chce się przenieść do pieprzonej fortecy.- Najgorsze przejścia mieliśmy już za sobą, ale tłumek naszych żołnierzy wciąż jeszcze pozostawał rozproszony po wzgórzach, mieszkając w wygrzebanych w ich powierzchni schronach.Pozostała jeszcze może godzina do zmierzchu.- Gdzie są wszyscy? - Nie potrafiłem dostrzec żywego ducha w odległości mniejszej niż leżało Kiaulune.To sprawiło, że przeszył mnie lekki dreszcz strachu.Czy naprawdę, wróciłem do świata, który opuściłem w momencie, gdy chwycił mnie atak, czy też uwięziony zostałem w kolejnej warstwie snu?- Wszyscy odeszli.Nawet strażnicy.- Thai Dei powtarzał mi swe wieści w taki sposób, jakby mówił do kogoś, kto jest równocześnie głuchy i nierozgarnięty.- W przeciwnym razie nie mógłbym wejść do schronu Wyzwoliciela.Minęło już trochę czasu, odkąd ktoś nazwał Starego w ten sposób.- Jak rozumiem, Wujek Doj poszedł z nimi, by mieć ich na oku? Thai Dei nie odpowiedział.Skierowałem się w stronę mego dawnego domu.- W porównaniu z bunkrem, do którego się przeprowadziliśmy, ten śmietnik wygląda jak pałac.Pani i Stary zmienili mój pałac w więzienie.Wejście od dołu wzgórza, które wybiliśmy dla Matki Goty i Wujka Doja, obecnie wychodziło na teren spacerowy, najeżony płotem ze zdobycznych włóczni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Był wysuszony niczym wiekowa mumia.Usta miał otwarte w krzyku, który nigdy nie miał się skończyć.Wyglądał, jakby przed śmiercią odniósł znaczną liczbę skaleczeń.Te z kolei wyglądały, jakby zadał je sobie sam podczas ostatecznej walki.- Dopadł go cień - powiedziałem.Zupełnie niepotrzebnie.Konował zmierzył mnie wzrokiem.Wzruszyłem ramionami.- Żadne cienie nie przedostały się tamtędy, od kiedy stoję na straży.- Tego byłem pewien.Spowodowałyby mnóstwo wrzawy.- Więc znajdują się pod jej kontrolą - powiedział.- To ona wykorzystuje resztki po Długim Cieniu.Duszołap była nową władczynią cieni.Być może w ten sposób ćwiczyła swe umiejętności.Pani zauważyła:- Nic nie możemy zrobić przeciwko takiemu atakowi, wyjąwszy ostrzeżenie wszystkich, by nigdzie nie ruszali się samotnie i bez bambusa.Co z nim jest?To “nim” odnosiło się do Kronikarza Kompanii, który zaczął wydawać z siebie dziwne odgłosy.Rzucał się na wszystkie strony, najwyraźniej próbował połknąć własny język.Tak mi opowiadali później.W owym czasie potrafiłem całkowicie stracić kontakt z własnym ciałem.Byłem jak mucha, która nigdy nie wie, kiedy spadnie packa.Na chwilę przeniosłem się do miejsca tych wszystkich kości, a przez ten czas miałem wrażenie, że wieczność rozsmarowana została po tym ponurym krajobrazie.Biała wrona skrzeczała na mnie szyderczo.Potem ja stałem się białą wroną.Później wydostałem się stamtąd, ale nie podążyłem swym zwyczajnym szlakiem.Nie musiałem oglądać wszystkich tych nieprzyjemnych starców, patrzących ponuro z wnętrz swych lodowych kokonów.Musiałem pofrunąć, przez całą drogę zmagając się z kolejnymi kurtynami ciemności, do tych mizernych i wspaniałych dni, kiedy po raz pierwszy spotkałem Sarie, a potem jeszcze wcześniej, gdy spotkałem własnego ducha i przyłączyłem się do niego w podróży przez oblegane miasto.Żadne ze słów, które wydobywały się z mego niewidzialnego dzioba, nie należały do mnie, lecz do szalonej kobiety, która zawiadywała nimi, chociaż z pozoru nie przywiązywała najmniejszej wagi do tego ani też nie dbała naprawdę o to, co się działo.Biedny ja.Byłem niby ćma schwytana przez niespodziewany szkwał.Łopotanie mych zrozpaczonych skrzydeł nie wpłynęło w żaden sposób na zawieruchę obojętną względem mego istnienia.Widziałem morza śmierci i rozpaczy.Nie dowiedziałem się niczego nowego i nie zobaczyłem nic, z czym nie łączyłaby mnie znacznie bardziej intymna więź pamięci.Duszołap być może tylko drażniła się ze mną tak mimochodem, dlatego że była na przykład znudzona lub też w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, co mi robi.To nie miało znaczenia.Nie potrafiłem zemścić się na niej.Wszystko, na co było mnie stać, to miotać się tutaj jak nędzny sukinsyn i mieć nadzieję, że przetrwam kolejną burzę.Ciemność nadeszła.90.Obudziłem się w alkowie, gdzie zazwyczaj przechowywano Kopcia.Było ciemno.Nie miałem pojęcia, jak długo znajdowałem się poza ciałem.Spotkanie skończyło się, co do tego nie można było mieć wątpliwości.Do moich uszu nie dobiegał najlżejszy nawet odgłos.Chciałem wygramolić się na zewnątrz i wtedy stwierdziłem, że jestem niewiarygodnie wręcz osłabiony.Gdy spróbowałem wstać, załamały się pode mną nogi.Przepełzłem jakoś przez zasłonę oddzielającą alkowę od pozostałej części ziemianki.Nagle usłyszałem jakieś mysie chrobotanie.Uniosłem głowę.Odrobina światła zdradziła mi imię gryzonia.Thai Dei układał papiery z powrotem na stos i usiłował wyglądać jak najbardziej niewinnie.Być może rzeczywiście tak było.Nie potrafił przecież czytać.- Tu jesteś.Już się martwiłem.- Pomógł mi wstać.- Co się stało? Moje kolana były zupełnie miękkie.- Miałem jeden z tych ataków, które przydarzały mi się w Dejagore i w Taglios.- Dlaczego oni.? Wszyscy wypadli stąd przed kilkoma godzinami.Nawet strażnicy odeszli.- Która godzina? - Spotkanie zaczęło się wcześnie rano.- Za godzinę zajdzie słońce.- Cholera.A więc cały dzień stracony.- Thai Dei pomógł mi utrzymać się w pozycji pionowej.Nie odtrąciłem jego dłoni.Rozejrzałem się w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.Jedzenie zawsze pomagało po dłuższym czasie spędzonym na wędrówce z duchem Kopcia.Tym razem było inaczej.A przynajmniej w niczym nie pomógł mi zimny, twardy, spalony barani udziec.Nic innego nie było pod ręką.Miałem zdecydowaną ochotę napić się czegoś.Alkoholu.Na miejsce Jednookiego szybko znalazło się kilku innych amatorów.Z najbardziej znanych wymienić należy Wierzbę-Łabędzia oraz Cordy'ego Mathera, którzy zostali z nami, mimo iż dano im wolną rękę i możliwość powrotu na północ.Cordy jakoś nie czuł już ognia w podbrzuszu, gdy myślał o Radishy.Ale ich wyroby nie były dobre.Ponadto, gdybym chciał coś u nich zamówić, musiałbym posłużyć się pośrednikiem, bowiem wszyscy musieliśmy przynajmniej udawać, iż przestrzegamy reguł.Ostatnimi czasy nabrałem jednak podejrzeń odnośnie tego, gdzie Jednooki mógł ukryć swój sprzęt.W mojej starej ziemiance, w której trzymałem Kroniki i rozmaite osobiste przedmioty, znajdowała się maleńka komórka o wzmocnionej konstrukcji.Przetrwała trzęsienie ziemi bez szwanku.A Matka Gota pomagała ją budować.Wygramoliliśmy się z ziemianki Konowała, ja, wciąż na drżących nogach, wspierałem się na jego ramieniu.- Żałuję jak diabli, że on nie chce się przenieść do pieprzonej fortecy.- Najgorsze przejścia mieliśmy już za sobą, ale tłumek naszych żołnierzy wciąż jeszcze pozostawał rozproszony po wzgórzach, mieszkając w wygrzebanych w ich powierzchni schronach.Pozostała jeszcze może godzina do zmierzchu.- Gdzie są wszyscy? - Nie potrafiłem dostrzec żywego ducha w odległości mniejszej niż leżało Kiaulune.To sprawiło, że przeszył mnie lekki dreszcz strachu.Czy naprawdę, wróciłem do świata, który opuściłem w momencie, gdy chwycił mnie atak, czy też uwięziony zostałem w kolejnej warstwie snu?- Wszyscy odeszli.Nawet strażnicy.- Thai Dei powtarzał mi swe wieści w taki sposób, jakby mówił do kogoś, kto jest równocześnie głuchy i nierozgarnięty.- W przeciwnym razie nie mógłbym wejść do schronu Wyzwoliciela.Minęło już trochę czasu, odkąd ktoś nazwał Starego w ten sposób.- Jak rozumiem, Wujek Doj poszedł z nimi, by mieć ich na oku? Thai Dei nie odpowiedział.Skierowałem się w stronę mego dawnego domu.- W porównaniu z bunkrem, do którego się przeprowadziliśmy, ten śmietnik wygląda jak pałac.Pani i Stary zmienili mój pałac w więzienie.Wejście od dołu wzgórza, które wybiliśmy dla Matki Goty i Wujka Doja, obecnie wychodziło na teren spacerowy, najeżony płotem ze zdobycznych włóczni [ Pobierz całość w formacie PDF ]