[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Victor kopnął w coś, co potoczyło się w mrok.- Co to było? - szepnął przerażony.Gaspode zniknął w ciemności i wrócił po chwili.- Nie masz się czym przejmować - uspokoił go.- Naprawdę?- To tylko czaszka.- Czyja?- Nie powiedział.- Zamknij się!Coś zachrzęściło pod sandałem Victora.- A to.- zaczął Gaspode.- Nie chcę wiedzieć!- To fyła muszla.Victor wpatrywał się w kwadrat ciemności.Zaimprowizowana pochodnia jasno płonęła w przeciągu.Kiedy wytężał słuch, słyszał rytmiczny odgłos: albo ryk jakiejś bestii w mroku, albo szum mo­rza w podziemnym tunelu.Wolał to drugie wyjaśnienie.- Coś ją przyzywało - powiedział głośno.- W snach.Ktoś, kto chce, żeby go wypuścić.Boję się, że zrobi jej krzywdę.- Nie jest tego warta - oświadczył Gaspode.- Fieganie za dziew­czętami pozostającymi pod wpływem Stworów z Pustki się nie opła­ca.Możesz mi wierzyć na słowo.Nigdy nie wiesz, ofok czego się ofudzisz.- Gaspode!- Przekonasz się, że mam rację.Pochodnia zgasła.Victor pomachał nią rozpaczliwie, potem dmuchnął, próbując rozpalić na nowo.Kilka iskierek rozjarzyło się i zniknęło.Zapew­ne w pochodni nie zostało już dość pochodni.Nadpłynęła fala ciemności.Takiej ciemności Victor nie znał.Choćby nie wiadomo jak dłu­go się w nią wpatrywał, oczy nie mogły się przyzwyczaić.Nie istnia­ło w niej nic, do czego mogłyby się przyzwyczajać.To była ciemność - matka wszelkiej ciemności, ciemność absolutna, podziemna, tak gęsta, że niemal dotykalna, niby zimny aksamit.- Ależ tu ciemno - odezwał się Gaspode.Zalałem się tym, co nazywają zimnym potem, myślał Victor; za­wsze się zastanawiałem, jakie to uczucie.Przesunął się w bok i dotknął ściany.- Lepiej wracajmy - zaproponował, miał nadzieję, że rzeczo­wym tonem.- Przed nami może się czaić.rozpadlina albo coś in­nego.Możemy zebrać więcej pochodni, więcej ludzi i wrócić.Z głębi tunelu dobiegł głuchy dźwięk.Umpf!I zaraz potem rozbłysło światło tak ostre, że rzuciło obraz gałek ocznych na wewnętrzną powierzchnię czaszki Victora.Przygasło po kil­ku sekundach, ale nadal było nieznośnie jaskrawe.Laddie zaskomlał.- Sprawa załatwiona - rzucił chrapliwie Gaspode.- Masz już światło, więc wszystko jest w porządku.- Tak, ale skąd się wzięło?- Nify ja mam to wiedzieć?Victor ruszył ostrożnie naprzód; cień, tańcząc, podążał za nim krok w krok.Po mniej więcej pięćdziesięciu sążniach tunel doprowadził do czegoś, co pewnie było kiedyś naturalną grotą.Światło padało z przejścia po drugiej stronie, było jednak tak jasne, że ukazywało nawet najmniejsze szczegóły.Grota była większa niż Główny Hol Niewidocznego Uniwersy­tetu, a kiedyś pewnie także bardziej imponująca.Światło odbijało się od wyszukanych złotych ornamentów i od stalaktytów zwisających ze sklepienia.Stopnie, dostatecznie szerokie dla regimentu wojska, wynurzały się z szarego otworu w podłodze; regularny szum, huk i zapach soli dowodził, że gdzieś w dole morze odnalazło drogę do wejścia.Powietrze było wilgotne.- Jakaś świątynia? - szepnął Victor.Gaspode obwąchał ciemnoczerwoną kotarę wiszącą obok wej­ścia.Rozpadła się w wilgotną masę.- Fuj - rzeki.- Wszystko tu spleśniało!Coś wielonożnego przemknęło po podłodze i wpadło do otwo­ru schodów.Victor delikatnie szturchnął palcem gruby czerwony sznur, za­wieszony między pozłacanymi słupkami.Sznur się rozsypał.Spękane stopnie prowadziły do dalekiego rozświetlonego otwo­ru.Wspięli się na nie, przestępując nad stosami gnijących wodorostów i kawałkami drewna, przyniesionymi tu przez jakiś dawny, wy­soki przypływ.Za przejściem zobaczyli następną wielką jaskinię, podobną do amfiteatru.Rzędy siedzeń ciągnęły się w dół, aż do.ściany?Błyszczała jak rtęć.Gdyby wypełnić rtęcią podłużny basen wiel­kości domu, a potem przechylić go w bok tak, żeby się nie wylała, powstałoby coś podobnego.Tylko nie wyglądałoby tak złowieszczo.To coś było płaskie i czyste, ale Victor poczuł nagle, że jest ob­serwowany, niby pod mikroskopem.Laddie zaskomlał.I wtedy Victor zrozumiał, co go tak niepokoi.To nie była ściana.Ściany są zwykle do czegoś przyczepione, w przeciwieństwie do tej rzeczy.Wisiała tylko w powietrzu, falowa­ła i marszczyła się jak odbicie w lustrze, tyle że bez lustra.Światło padało zza niej.Victor dostrzegał je teraz: jaskrawy punkt, przesuwający się w cieniu po przeciwnej stronie groty.Ruszył w dół przejściem między rzędami kamiennych siedzeń.Psy biegły mu przy nogach; położyły płasko uszy i podkuliły ogony.Szli po czymś, co kiedyś mogło być dywanem; rozrywał się z wilgot­nym trzaskiem i rozpadał pod stopami.- Nie wiem, czy zauważyłeś - odezwał się po chwili Gaspode - ale niektóre.- Wiem - przerwał mu posępnie Victor.miejsca nadal są.- Wiem.zajęte.- Wiem!Ludzie - te rzeczy, które kiedyś były ludźmi - siedzieli w rzę­dach.Jakby oglądali migawkę.Dotarł już niemal do tego dziwnego obiektu, który migotał teraz w górze - prostokąt mający długość i wysokość, ale bez gru­bości.Tuż przed nim, niemal dokładnie pod srebrnym ekranem, kil­ka wąskich stopni prowadziło w dół do okrągłego otworu, w poło­wie wypełnionego gruzem.Victor wspiął się i zajrzał za ekran w miej­sce, skąd padało światło.To była Ginger.Stała nieruchomo, wznosząc rękę nad głową.Pochodnia, którą trzymała, jaśniała jak fosfor.Patrzyła na ciało na kamiennej płycie - ciało olbrzyma.A przy­najmniej podobne do ciała olbrzyma.Może była to tylko zbroja z le­żącym na niej mieczem, przysypana kurzem i piaskiem.- To jest to coś z książki - syknął.- Na bogów, co ona sobie myśli?- Nie wydaje mi się, żefy cokolwiek myślała - stwierdził Gaspode.Ginger odwróciła się nieco i Victor zobaczył jej twarz.Uśmie­chała się.Za kamienną płytą dostrzegł jakiś duży, zaśniedziały dysk.Na szczęście wisiał jak należy, na umocowanych do stropu łańcuchach, nie zaprzeczając sile grawitacji.- Dość tego - rzekł Victor.- Zamierzam natychmiast to prze­rwać.Ginger!Głos zahuczał echem między ścianami.Słyszał, jak odbija się w korytarzach i jaskiniach:.er,.er,.er.Z tyłu stuknął spadający kamień.- Tylko cicho! - szepnął Gaspode.- Całe sklepienie może się na nas zawalić.- Ginger! - syknął Victor.- To ja!Odwróciła się i spojrzała na niego albo poprzez niego, albo w niego, do wnętrza.- Victorze - rzekła słodko.- Odejdź stąd.Odejdź daleko.Ina­czej zdarzy się wielkie zło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl