[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.170  Wyznałem wszystko Hilary.Wczoraj wieczorem.Początkowonie miałem takiego zamiaru, ale nasza rozmowa tak się potoczyła, żenie miałem wyboru.Więc jej powiedziałem. Co jej powiedziałeś? %7łe cię kocham. I to wszystko?Popatrzył na Ginę. A czy to mało?Gina zerknęła za siebie.Pughów nie było w zasięgu wzroku. Co się stało?Laurence delikatnie zabrał ręce z ramion Giny. Załamała się.Ja.ja myślałem, że ma już mnie serdecznie do-syć.Kompletnie dosyć.Ale okazało się, że to tylko znużenie codzien-ną rutyną i tak naprawdę to ona. urwał. Wciąż cię kocha  szepnęła. Tak.Podniosła się z kolan i usiadła obok niego na ławce. Nie mogę poświęcić ci teraz dużo czasu.Właśnie pokazuję domprzyszłym nabywcom.Czy. Co?Przełknęła ślinę. Czy chcesz powiedzieć, że uczucia Hilary odmieniły równieżtwoje?Gwałtownie odwrócił się w jej stronę. Ani na jotę!Splotła z całych sił dłonie, żeby ukryć ich drżenie. Dzięki Bogu. Gino.Gino.Jak w ogóle mógł ci przyjść do głowy taki pomysł!Pojawiłem się tu tylko dlatego, że kiedy dzieje się coś strasznego,instynkt zawsze każe mi przychodzić do ciebie.Niczego od ciebie niechcę.Po prostu musiałem ci powiedzieć, jakie to było okropne, jakokropna była ta noc, jak. Co jak? Jak czuję się winny.Teraz.Nakryła jego dłoń swoją. Laurence, tak mi przykro.Uniósł twarz.171  Widzisz, człowiek nie szuka miłości.Ale kiedy ona już nadcho-dzi, nie ma wyboru. Ja pragnęłam miłości.Pragnęłam jej bardziej niż czegokolwiekinnego.Ponownie zerknęła w stronę domu.Pughowie stali w oknie jej sy-pialni i gestykulowali gwałtownie do siebie, jakby sprzeczali się, jakładniej przystroić okno. Wybacz, ale muszę iść. Naturalnie.Przyjdę pózniej.Po południu.Ostatecznie nie mu-szę już udawać, że idę do sklepu po pieprz.Och, Gino, jej twarz. Nie mów. Pozwól mi popatrzeć na twoją.Odwróciła się do Laurence'a, a on przez kilkanaście sekund wpa-trywał się w nią; bardzo poważnie i z uwagą, jakby chciał utrwalić wpamięci jej obraz. Pierwszy szok jest zawsze najgorszy  odezwała się Gina.Podobnie było ze mną, gdy opuścił mnie Fergus.Myślałam, że umrę.Dosłownie.Laurence wstał z ławki. Nie wiem  powiedział.Popatrzył w błękitne niebo, po którym,niczym ogromne jasnoszare i białe balony, dryfowały obłoki. Niewiem.Boję się tego, co jeszcze mnie czeka.Sophy przez dwie godziny spała na kanapie Vi.Zamierzaławprawdzie tylko posiedzieć i wpatrując się w wiszący na przeciwległejścianie kolaż przedstawiający dwa białe łabędzie z brokatu unoszącesię na zielonych falach jeziora z jedwabiu pośród brązowego welwe-towego sitowia, skoncentrować się na własnych problemach, ale po-konała ją senność, lekko zatęchłe ciepło panujące w mieszkaniu ipoczucie bezpieczeństwa, jakie dawał jej salon Vi.Położyła się nakanapie, pod głowę podłożyła poduszkę i spała, spała.Unosiła się we śnie niczym w wodzie.Kilkakrotnie miała świado-mość, że jej umysł powoli wypływa na powierzchnię snu, niczym wy-nurzająca się z topieli ryba, która pragnie zaczerpnąć powietrza.Ale172 Sophy nie chciała wychodzić ze snu, nie chciała się budzić, więc po-woli znów zaczynała opadać ciężko, pogrążając się w sennych otchła-niach nieświadomości.Dręczyły ją dziwaczne wizje pełne olbrzymichmrocznych obrazów, rozkwitających niczym kwiaty, trochę przeraża-jących, lecz śpiąca część Sophy zdawała sobie sprawę z tego, że te snysą lepsze od rzeczywistości, do której wróciłaby, gdyby ktoś ją z nichwyrwał.Kiedy wreszcie się obudziła, była pora lunchu.Zastanawiała sięchwilę, czy Vi wróci na czas ze szpitala i czy z tego względu nie nale-żałoby otworzyć puszki z zupą i utrzeć na tarce ser do grzanek.Prze-szła do kuchni.Na desce do krojenia, w morzu okruchów, leżał bo-chenek chleba, na stole stał słoik z marmoladą, fiolka ze słodzikiem, aw niewielkim rafiowym koszyku o zielonej krawędzi znalazła dwapomidory.W zlewie stał kubek Vi z niedopitą poranną herbatą.Sophy otworzyła lodówkę i przykucnęła.W środku znajdowały sięprodukty, jakie Vi kupowała od zawsze, od chwili gdy Sophy sięgałapamięcią, a którymi tak pogardzał Fergus: kiełbasa, topiony ser, wblaszanej brytfance zjedzona do połowy zapiekanka z wieprzowiny inerek.Sophy wyjęła ser i ukroiła dwa miękkie, gąbczaste plasterki.Jeden z nich zwinęła w rolkę i wsunęła do ust.Tak długo przyciskałago językiem do podniebienia, aż się rozpuścił.Następnie ukroiłakromkę chleba i położyła na niej drugi.Oparła się o zlew i zagryzającpomidorem, zaczęła jeść kanapkę.Ani chleb, ani ser, ani pomidor niemiały smaku.Umyła kubek Vi, napełniła go wodą z kranu i piła wodęwielkimi łykami tak długo, aż zrobiło się jej niedobrze.Obok telefonu leżał plik kartek, na których Vi robiła notatki i zapi-sywała numery telefonów.Na pierwszej stronie napisane było czer-wonym długopisem DAN, a obok jego szpitalny numer telefonu.Sophy wyrwała czystą kartkę i nakreśliła na niej: Droga Ba, wpa-dłam do Ciebie i chwilę sobie posiedziałam.Chyba się nie gniewasz.Zjadłam trochę sera i jednego pomidora.Niebawem znów Cię od-wiedzę.Mam nadzieję, że Danowi jest już lepiej.Całuję, Sophy.Po-nownie przeczytała liścik.Wydał się jej suchy i dziecinny.Przepra-szam  dopisała na dole kartki  nie napisałam tego, o co mi cho-dzi.Jeszcze więcej całusów od Sophy.173 Rozejrzała się po kuchni.Przyszło jej do głowy, żeby trochę po-sprzątać, lecz wtedy tknęła ją myśl, że: a) Vi i tak tego nie zauważy, b)Vi nic a nic to nie obchodzi, c) byłoby to wściubianie nosa w życieinnych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl