Pokrewne
- Strona Główna
- Hamilton Peter F. Swit nocy 2.2 Widmo Alchemika Konflikt
- Wagner Karl E Wichry Nocy (SCAN dal 879)
- Koontz Dean R Moonlight Bay T 2 Korzystaj z nocy
- Przez bezmiar nocy Veronica Rossi (2)
- Masterton Graham Wojownicy Nocy t.1
- Masterton Graham Wojownicy Nocy t.2
- Witold Jablonski Dzieci Nocy (3)
- Masterton Graham Wojownicy Nocy t.2 (2)
- Jacquemard Serge Requiem dla krola zbrodni
- Jan Od Krzyża, Âśw. Dzieła (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- jacek94.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamek okazał się nieskomplikowany.Rozległ się cichy trzask i Tas mógł z zadowoleniem schować do kieszeni swoje wytrychy, gdy drzwi otworzyły się do wewnątrz.Kender stał przez moment, nasłuchując uważnie.Nic nie słyszał, a zajrzawszy do wnętrza, nic nie zobaczył.Wspiął się znów na ławę, zabrał pochodnię i ostrożnie zakradł się za stalowe drzwi.Trzymając wysoko zapaloną pochodnię, zobaczył że znajduje się w wielkiej, okrągłej komnacie.Tas westchnął.Ogromne pomieszczenie było puste, z wyjątkiem zakurzonego przedmiotu, który przypominał prastarą fontannę stojącą dokładnie pośrodku komnaty.Był to również koniec korytarza, bowiem choć w pomieszczeniu znajdowały się jeszcze dwie pary podwójnych drzwi, kender bez trudu domyślił się, że prowadzą one tylko do pozostałych dwóch olbrzymich korytarzy.To było serce wieży.To było święte miejsce.I o to było tyle szumu.Nic.Tas pokręcił się trochę wokół, świecąc pochodnią tu i tam.Wreszcie rozzłoszczony i rozczarowany kender przed wyjściem podszedł obejrzeć fontannę stojącą na środku pomieszczenia.Kiedy Tas zbliżył się, dostrzegł, że nie była to wcale fontanna, choć warstwa kurzu była tak gruba, że nie potrafił się domyśleć, co to jest.Było to mniej więcej wzrostu kendera, wysokie na jakieś metr dwadzieścia.Okrągłe zwieńczenie spoczywało na wysmukłym trójnogu.Tas obejrzał przedmiot z bliska, a następnie zaczerpnął głęboko tchu i dmuchnął z całych sił.Kurz wleciał mu do nosa, sprawiając, że kichnął gwałtownie, niemal upuszczając pochodnię.Przez chwilę nic nie widział.Potem kurz opadł i wtedy ujrzał obiekt.Serce stanęło mu w gardle.– Och nie! – jęknął Tas.Sięgnąwszy do następnej sakwy, wydobył chusteczkę do nosa i wytarł przedmiot.Kurz zszedł łatwo i teraz kender już wiedział, co to było.– Kurcze! – powiedział z desperacją.– Miałem rację.I co ja mam teraz robić?Następnego poranka słońce wstało, krwawo przebłyskując przez dym wiszący nad obozowiskami smoczych armii.Na dziedzińcu Wieży Najwyższego Klerysta mrok nocy jeszcze nie ustąpił, gdy już rozpoczął się gwar.Stu rycerzy dosiadało koni, podciągało popręgi, wołało o tarcze, bądź nakładało zbroje, gdy tymczasem tysiąc pieszych żołnierzy kręciło się wokół, szukając swego miejsca w szeregach.Sturm, Laurana i lord Alfred stali w ciemnej bramie, przyglądając się w milczeniu, jak roześmiany i żartujący ze swymi ludźmi Derek wyjeżdża na dziedziniec.Rycerz prezentował się świetnie w zbroi z różą na napierśniku, która lśniła w pierwszych promieniach wschodzącego słońca.Jego ludzie byli w dobrych humorach; myśl o bitwie sprawiała, że zapomnieli o głodzie.– Panie, musisz temu zapobiec – rzekł cicho Sturm.– Nie mogę! – powiedział Alfred, naciągając rękawice.W blasku poranka jego twarz miała wynędzniały wygląd.Nie spał od chwili, gdy Sturm zbudził go w ostatnich godzinach nocy.– Reguła daje mu prawo podjęcia takiej decyzji.Alfred na próżno spierał się z Derekiem, próbując przekonać go, by zaczekał choćby jeszcze kilka dni.Wiatr już zaczynał się zmieniać, niosąc cieplejsze podmuchy z północy.Lecz Derek był nieustępliwy.Chciał koniecznie wyjechać na pole walki i rzucić wyzwanie smoczym armiom.Na argument, iż siły wroga przeważają, wybuchnął szyderczym śmiechem.Od kiedy to gobliny walczą jak rycerze solamnijscy? Wrogie wojska przewyższały pięćdziesięciokrotnie siły rycerzy podczas wojen z ogrami i goblinami pod twierdzą Vingaard sto lat temu, a jednak rycerze przegnali ich bez trudu!– Tu jednak zmierzycie się ze smokowcami – ostrzegał Sturm.– Oni nie przypominają goblinów.Są inteligentni i zręczni.W ich szeregach są czarodzieje, a ich broń zalicza się do najlepszych na Krynnie.Nawet po śmierci mają moc zabijania.– Sądzę, że uporamy się z nimi, Brightblade – przerwał oschle Derek.– A teraz sugeruję ci, byś poszedł zbudzić swych ludzi i nakazał im się szykować.– Ja nie jadę – oświadczył zdecydowanie Sturm.– Nie rozkażę też jechać moim ludziom.Derek zbladł z wściekłości.Przez moment nie mógł mówić, w taki wpadł gniew.Nawet lord Alfred sprawiał wrażenie wstrząśniętego.– Sturmie – zaczai powoli Alfred – czy zdajesz sobie sprawę z tego, co czynisz?– Tak, panie – odparł Sturm.– Tylko my stoimy pomiędzy smoczymi armiami i Palanthas.Nie powinniśmy zostawiać wieży bez załogi.Zatrzymuję swój oddział tutaj.– Odmawiasz wykonania bezpośredniego rozkazu – rzekł Derek, ciężko dysząc.– Jesteś świadkiem, lordzie Alfredzie.Tym razem zapłaci mi za to głową! – Wymaszerował wściekły.Pochmurny Alfred poszedł w jego ślady, zostawiając Sturma samego.W końcu Sturm dał swym ludziom wybór.Mogli zostać z nim, nie ryzykując niczego – jako że po prostu byli posłuszni rozkazom swego dowódcy – albo mogli towarzyszyć Derekowi.Wspomniał, że taki sam wybór dawno temu przedstawił swym wojskom Vinas Solamnus, gdy rycerze zbuntowali się przeciwko niegodziwemu cesarzowi Ergoth.Rycerzom nie trzeba było przypominać tej legendy.Zobaczyli w tym znak i tak, jak za czasów Solamnusa, większość z nich postanowiła zostać ze swym dowódcą, którego z czasem zaczęli szanować i podziwiać.Teraz z ponurymi, zaciętymi twarzami przyglądali się wyjazdowi swych przyjaciół.Był to pierwszy otwarty rozłam w szeregach rycerzy w długiej historii zakonu i nie był to miły moment.– Zastanów się dobrze, Sturmie – rzekł lord Alfred, gdy rycerz pomógł mu dosiąść konia.– Derek ma rację.Smocze armie nie są tak wyszkolone jak rycerze.Najprawdopodobniej rozpierzchną się, jak tylko zadamy pierwszy cios.– Będę się modlił, by okazało się to prawdą, panie – rzekł zdecydowanie Sturm.Alfred przyjrzał się mu ze smutkiem.– Jeśli to się okaże prawdą, Brightblade, Derek postawi cię przed sądem i dopilnuje, byś został skazany na śmierć.Tym razem Gunthar nie będzie mógł nic zrobić, by go powstrzymać.– Bez żalu poniósłbym taką śmierć, gdyby tylko zapobiegło to temu, co jak się obawiam, stanie się – odparł Sturm.– Do diabła, człowieku! – wybuchnął Alfred.– Jeśli poniesiemy klęskę, cóż zyskasz zostając tu? Nie powstrzymałbyś nawet wojska krasnoludów żlebowych z tą swoją mizerną załogą! Przypuśćmy, że drogi rzeczywiście staną się przejezdne? Nie utrzymasz się w wieży do czasu przysłania wam posiłków z Palanthas.– Przynajmniej damy Palanthas czas na ewakuację mieszkańców, jeśli.Koń Dereka Crownguarda przecisnął się wśród wierzchowców.Mierząc Sturma gniewnym spojrzeniem oczu błyszczących zza wizury swego hełmu, lord Derek podniósł rękę, by uciszyć zebranych.– Powołując się na regułę, Sturmie Brightblade – zaczął oficjalnie Derek – oskarżam cię o spisek i.– Niech otchłań pochłonie twoją regułę! – warknął Sturm, którego cierpliwość wyczerpała się.– Do czego nas doprowadziła ta reguła? Jesteśmy skłóceni, zazdrośni, obłąkani! Nawet nasi ludzie wolą mieć do czynienia z wojskami nieprzyjaciela! Reguła zawiodła!Wśród rycerzy, zebranych na dziedzińcu, zapadła grobowa cisza, którą zakłócał tylko koń niespokojnie grzebiący kopytem i brzęk zbroi wojowników tu i ówdzie poruszających się w siodłach.– Módl się, bym zginął, Sturmie Brightblade – rzekł cicho Derek – bo na bogów, sam poderżnę ci gardło na twej egzekucji! – Bez dalszych słów, zawrócił konia i kłusem wyjechał na początek kolumny.– Otworzyć bramy! – zawołał.Poranne słońce wyłoniło się zza dymu, wznosząc się na błękitne niebo.Wiał wiatr z północy, łopocząc sztandarem śmiało powiewającym ze szczytu wieży [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Zamek okazał się nieskomplikowany.Rozległ się cichy trzask i Tas mógł z zadowoleniem schować do kieszeni swoje wytrychy, gdy drzwi otworzyły się do wewnątrz.Kender stał przez moment, nasłuchując uważnie.Nic nie słyszał, a zajrzawszy do wnętrza, nic nie zobaczył.Wspiął się znów na ławę, zabrał pochodnię i ostrożnie zakradł się za stalowe drzwi.Trzymając wysoko zapaloną pochodnię, zobaczył że znajduje się w wielkiej, okrągłej komnacie.Tas westchnął.Ogromne pomieszczenie było puste, z wyjątkiem zakurzonego przedmiotu, który przypominał prastarą fontannę stojącą dokładnie pośrodku komnaty.Był to również koniec korytarza, bowiem choć w pomieszczeniu znajdowały się jeszcze dwie pary podwójnych drzwi, kender bez trudu domyślił się, że prowadzą one tylko do pozostałych dwóch olbrzymich korytarzy.To było serce wieży.To było święte miejsce.I o to było tyle szumu.Nic.Tas pokręcił się trochę wokół, świecąc pochodnią tu i tam.Wreszcie rozzłoszczony i rozczarowany kender przed wyjściem podszedł obejrzeć fontannę stojącą na środku pomieszczenia.Kiedy Tas zbliżył się, dostrzegł, że nie była to wcale fontanna, choć warstwa kurzu była tak gruba, że nie potrafił się domyśleć, co to jest.Było to mniej więcej wzrostu kendera, wysokie na jakieś metr dwadzieścia.Okrągłe zwieńczenie spoczywało na wysmukłym trójnogu.Tas obejrzał przedmiot z bliska, a następnie zaczerpnął głęboko tchu i dmuchnął z całych sił.Kurz wleciał mu do nosa, sprawiając, że kichnął gwałtownie, niemal upuszczając pochodnię.Przez chwilę nic nie widział.Potem kurz opadł i wtedy ujrzał obiekt.Serce stanęło mu w gardle.– Och nie! – jęknął Tas.Sięgnąwszy do następnej sakwy, wydobył chusteczkę do nosa i wytarł przedmiot.Kurz zszedł łatwo i teraz kender już wiedział, co to było.– Kurcze! – powiedział z desperacją.– Miałem rację.I co ja mam teraz robić?Następnego poranka słońce wstało, krwawo przebłyskując przez dym wiszący nad obozowiskami smoczych armii.Na dziedzińcu Wieży Najwyższego Klerysta mrok nocy jeszcze nie ustąpił, gdy już rozpoczął się gwar.Stu rycerzy dosiadało koni, podciągało popręgi, wołało o tarcze, bądź nakładało zbroje, gdy tymczasem tysiąc pieszych żołnierzy kręciło się wokół, szukając swego miejsca w szeregach.Sturm, Laurana i lord Alfred stali w ciemnej bramie, przyglądając się w milczeniu, jak roześmiany i żartujący ze swymi ludźmi Derek wyjeżdża na dziedziniec.Rycerz prezentował się świetnie w zbroi z różą na napierśniku, która lśniła w pierwszych promieniach wschodzącego słońca.Jego ludzie byli w dobrych humorach; myśl o bitwie sprawiała, że zapomnieli o głodzie.– Panie, musisz temu zapobiec – rzekł cicho Sturm.– Nie mogę! – powiedział Alfred, naciągając rękawice.W blasku poranka jego twarz miała wynędzniały wygląd.Nie spał od chwili, gdy Sturm zbudził go w ostatnich godzinach nocy.– Reguła daje mu prawo podjęcia takiej decyzji.Alfred na próżno spierał się z Derekiem, próbując przekonać go, by zaczekał choćby jeszcze kilka dni.Wiatr już zaczynał się zmieniać, niosąc cieplejsze podmuchy z północy.Lecz Derek był nieustępliwy.Chciał koniecznie wyjechać na pole walki i rzucić wyzwanie smoczym armiom.Na argument, iż siły wroga przeważają, wybuchnął szyderczym śmiechem.Od kiedy to gobliny walczą jak rycerze solamnijscy? Wrogie wojska przewyższały pięćdziesięciokrotnie siły rycerzy podczas wojen z ogrami i goblinami pod twierdzą Vingaard sto lat temu, a jednak rycerze przegnali ich bez trudu!– Tu jednak zmierzycie się ze smokowcami – ostrzegał Sturm.– Oni nie przypominają goblinów.Są inteligentni i zręczni.W ich szeregach są czarodzieje, a ich broń zalicza się do najlepszych na Krynnie.Nawet po śmierci mają moc zabijania.– Sądzę, że uporamy się z nimi, Brightblade – przerwał oschle Derek.– A teraz sugeruję ci, byś poszedł zbudzić swych ludzi i nakazał im się szykować.– Ja nie jadę – oświadczył zdecydowanie Sturm.– Nie rozkażę też jechać moim ludziom.Derek zbladł z wściekłości.Przez moment nie mógł mówić, w taki wpadł gniew.Nawet lord Alfred sprawiał wrażenie wstrząśniętego.– Sturmie – zaczai powoli Alfred – czy zdajesz sobie sprawę z tego, co czynisz?– Tak, panie – odparł Sturm.– Tylko my stoimy pomiędzy smoczymi armiami i Palanthas.Nie powinniśmy zostawiać wieży bez załogi.Zatrzymuję swój oddział tutaj.– Odmawiasz wykonania bezpośredniego rozkazu – rzekł Derek, ciężko dysząc.– Jesteś świadkiem, lordzie Alfredzie.Tym razem zapłaci mi za to głową! – Wymaszerował wściekły.Pochmurny Alfred poszedł w jego ślady, zostawiając Sturma samego.W końcu Sturm dał swym ludziom wybór.Mogli zostać z nim, nie ryzykując niczego – jako że po prostu byli posłuszni rozkazom swego dowódcy – albo mogli towarzyszyć Derekowi.Wspomniał, że taki sam wybór dawno temu przedstawił swym wojskom Vinas Solamnus, gdy rycerze zbuntowali się przeciwko niegodziwemu cesarzowi Ergoth.Rycerzom nie trzeba było przypominać tej legendy.Zobaczyli w tym znak i tak, jak za czasów Solamnusa, większość z nich postanowiła zostać ze swym dowódcą, którego z czasem zaczęli szanować i podziwiać.Teraz z ponurymi, zaciętymi twarzami przyglądali się wyjazdowi swych przyjaciół.Był to pierwszy otwarty rozłam w szeregach rycerzy w długiej historii zakonu i nie był to miły moment.– Zastanów się dobrze, Sturmie – rzekł lord Alfred, gdy rycerz pomógł mu dosiąść konia.– Derek ma rację.Smocze armie nie są tak wyszkolone jak rycerze.Najprawdopodobniej rozpierzchną się, jak tylko zadamy pierwszy cios.– Będę się modlił, by okazało się to prawdą, panie – rzekł zdecydowanie Sturm.Alfred przyjrzał się mu ze smutkiem.– Jeśli to się okaże prawdą, Brightblade, Derek postawi cię przed sądem i dopilnuje, byś został skazany na śmierć.Tym razem Gunthar nie będzie mógł nic zrobić, by go powstrzymać.– Bez żalu poniósłbym taką śmierć, gdyby tylko zapobiegło to temu, co jak się obawiam, stanie się – odparł Sturm.– Do diabła, człowieku! – wybuchnął Alfred.– Jeśli poniesiemy klęskę, cóż zyskasz zostając tu? Nie powstrzymałbyś nawet wojska krasnoludów żlebowych z tą swoją mizerną załogą! Przypuśćmy, że drogi rzeczywiście staną się przejezdne? Nie utrzymasz się w wieży do czasu przysłania wam posiłków z Palanthas.– Przynajmniej damy Palanthas czas na ewakuację mieszkańców, jeśli.Koń Dereka Crownguarda przecisnął się wśród wierzchowców.Mierząc Sturma gniewnym spojrzeniem oczu błyszczących zza wizury swego hełmu, lord Derek podniósł rękę, by uciszyć zebranych.– Powołując się na regułę, Sturmie Brightblade – zaczął oficjalnie Derek – oskarżam cię o spisek i.– Niech otchłań pochłonie twoją regułę! – warknął Sturm, którego cierpliwość wyczerpała się.– Do czego nas doprowadziła ta reguła? Jesteśmy skłóceni, zazdrośni, obłąkani! Nawet nasi ludzie wolą mieć do czynienia z wojskami nieprzyjaciela! Reguła zawiodła!Wśród rycerzy, zebranych na dziedzińcu, zapadła grobowa cisza, którą zakłócał tylko koń niespokojnie grzebiący kopytem i brzęk zbroi wojowników tu i ówdzie poruszających się w siodłach.– Módl się, bym zginął, Sturmie Brightblade – rzekł cicho Derek – bo na bogów, sam poderżnę ci gardło na twej egzekucji! – Bez dalszych słów, zawrócił konia i kłusem wyjechał na początek kolumny.– Otworzyć bramy! – zawołał.Poranne słońce wyłoniło się zza dymu, wznosząc się na błękitne niebo.Wiał wiatr z północy, łopocząc sztandarem śmiało powiewającym ze szczytu wieży [ Pobierz całość w formacie PDF ]