[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamek okazał się nieskomplikowany.Rozległ się ci­chy trzask i Tas mógł z zadowoleniem schować do kieszeni swoje wytrychy, gdy drzwi otworzyły się do wewnątrz.Ken­der stał przez moment, nasłuchując uważnie.Nic nie słyszał, a zajrzawszy do wnętrza, nic nie zobaczył.Wspiął się znów na ławę, zabrał pochodnię i ostrożnie zakradł się za stalowe drzwi.Trzymając wysoko zapaloną pochodnię, zobaczył że znajduje się w wielkiej, okrągłej komnacie.Tas westchnął.Ogromne pomieszczenie było puste, z wyjątkiem zakurzo­nego przedmiotu, który przypominał prastarą fontannę sto­jącą dokładnie pośrodku komnaty.Był to również koniec korytarza, bowiem choć w pomieszczeniu znajdowały się jeszcze dwie pary podwójnych drzwi, kender bez trudu do­myślił się, że prowadzą one tylko do pozostałych dwóch ol­brzymich korytarzy.To było serce wieży.To było święte miejsce.I o to było tyle szumu.Nic.Tas pokręcił się trochę wokół, świecąc pochodnią tu i tam.Wreszcie rozzłoszczony i rozczarowany kender przed wyjściem podszedł obejrzeć fontannę stojącą na środku po­mieszczenia.Kiedy Tas zbliżył się, dostrzegł, że nie była to wcale fon­tanna, choć warstwa kurzu była tak gruba, że nie potrafił się domyśleć, co to jest.Było to mniej więcej wzrostu ken­dera, wysokie na jakieś metr dwadzieścia.Okrągłe zwień­czenie spoczywało na wysmukłym trójnogu.Tas obejrzał przedmiot z bliska, a następnie zaczerpnął głęboko tchu i dmuchnął z całych sił.Kurz wleciał mu do nosa, sprawiając, że kichnął gwałtownie, niemal upuszczając pochodnię.Przez chwilę nic nie widział.Potem kurz opadł i wtedy ujrzał obiekt.Serce stanęło mu w gardle.– Och nie! – jęknął Tas.Sięgnąwszy do następnej sa­kwy, wydobył chusteczkę do nosa i wytarł przedmiot.Kurz zszedł łatwo i teraz kender już wiedział, co to było.– Kur­cze! – powiedział z desperacją.– Miałem rację.I co ja mam teraz robić?Następnego poranka słońce wstało, krwawo przebłyskując przez dym wiszący nad obozowiskami smoczych armii.Na dziedzińcu Wieży Najwyższego Klerysta mrok nocy je­szcze nie ustąpił, gdy już rozpoczął się gwar.Stu rycerzy dosiadało koni, podciągało popręgi, wołało o tarcze, bądź nakładało zbroje, gdy tymczasem tysiąc pieszych żołnierzy kręciło się wokół, szukając swego miejsca w szeregach.Sturm, Laurana i lord Alfred stali w ciemnej bramie, przyglądając się w milczeniu, jak roześmiany i żartujący ze swymi ludźmi Derek wyjeżdża na dziedziniec.Rycerz pre­zentował się świetnie w zbroi z różą na napierśniku, która lśniła w pierwszych promieniach wschodzącego słońca.Jego ludzie byli w dobrych humorach; myśl o bitwie sprawiała, że zapomnieli o głodzie.– Panie, musisz temu zapobiec – rzekł cicho Sturm.– Nie mogę! – powiedział Alfred, naciągając rękawi­ce.W blasku poranka jego twarz miała wynędzniały wygląd.Nie spał od chwili, gdy Sturm zbudził go w ostatnich godzinach nocy.– Reguła daje mu prawo podjęcia takiej decyzji.Alfred na próżno spierał się z Derekiem, próbując prze­konać go, by zaczekał choćby jeszcze kilka dni.Wiatr już zaczynał się zmieniać, niosąc cieplejsze podmuchy z północy.Lecz Derek był nieustępliwy.Chciał koniecznie wyje­chać na pole walki i rzucić wyzwanie smoczym armiom.Na argument, iż siły wroga przeważają, wybuchnął szyder­czym śmiechem.Od kiedy to gobliny walczą jak rycerze solamnijscy? Wrogie wojska przewyższały pięćdziesięciokrotnie siły rycerzy podczas wojen z ogrami i goblinami pod twierdzą Vingaard sto lat temu, a jednak rycerze przegnali ich bez trudu!– Tu jednak zmierzycie się ze smokowcami – ostrze­gał Sturm.– Oni nie przypominają goblinów.Są inteli­gentni i zręczni.W ich szeregach są czarodzieje, a ich broń zalicza się do najlepszych na Krynnie.Nawet po śmierci mają moc zabijania.– Sądzę, że uporamy się z nimi, Brightblade – przer­wał oschle Derek.– A teraz sugeruję ci, byś poszedł zbu­dzić swych ludzi i nakazał im się szykować.– Ja nie jadę – oświadczył zdecydowanie Sturm.– Nie rozkażę też jechać moim ludziom.Derek zbladł z wściekłości.Przez moment nie mógł mó­wić, w taki wpadł gniew.Nawet lord Alfred sprawiał wra­żenie wstrząśniętego.– Sturmie – zaczai powoli Alfred – czy zdajesz so­bie sprawę z tego, co czynisz?– Tak, panie – odparł Sturm.– Tylko my stoimy pomiędzy smoczymi armiami i Palanthas.Nie powinniśmy zostawiać wieży bez załogi.Zatrzymuję swój oddział tutaj.– Odmawiasz wykonania bezpośredniego rozkazu – rzekł Derek, ciężko dysząc.– Jesteś świadkiem, lordzie Alfredzie.Tym razem zapłaci mi za to głową! – Wymaszerował wściekły.Pochmurny Alfred poszedł w jego ślady, zostawiając Sturma samego.W końcu Sturm dał swym ludziom wybór.Mogli zostać z nim, nie ryzykując niczego – jako że po prostu byli po­słuszni rozkazom swego dowódcy – albo mogli towarzy­szyć Derekowi.Wspomniał, że taki sam wybór dawno temu przedstawił swym wojskom Vinas Solamnus, gdy rycerze zbuntowali się przeciwko niegodziwemu cesarzowi Ergoth.Rycerzom nie trzeba było przypominać tej legendy.Zoba­czyli w tym znak i tak, jak za czasów Solamnusa, większość z nich postanowiła zostać ze swym dowódcą, którego z cza­sem zaczęli szanować i podziwiać.Teraz z ponurymi, zaciętymi twarzami przyglądali się wyjazdowi swych przyjaciół.Był to pierwszy otwarty roz­łam w szeregach rycerzy w długiej historii zakonu i nie był to miły moment.– Zastanów się dobrze, Sturmie – rzekł lord Alfred, gdy rycerz pomógł mu dosiąść konia.– Derek ma rację.Smocze armie nie są tak wyszkolone jak rycerze.Najpra­wdopodobniej rozpierzchną się, jak tylko zadamy pierwszy cios.– Będę się modlił, by okazało się to prawdą, panie – rzekł zdecydowanie Sturm.Alfred przyjrzał się mu ze smutkiem.– Jeśli to się oka­że prawdą, Brightblade, Derek postawi cię przed sądem i dopilnuje, byś został skazany na śmierć.Tym razem Gunthar nie będzie mógł nic zrobić, by go powstrzymać.– Bez żalu poniósłbym taką śmierć, gdyby tylko zapo­biegło to temu, co jak się obawiam, stanie się – odparł Sturm.– Do diabła, człowieku! – wybuchnął Alfred.– Jeśli poniesiemy klęskę, cóż zyskasz zostając tu? Nie powstrzy­małbyś nawet wojska krasnoludów żlebowych z tą swoją mizerną załogą! Przypuśćmy, że drogi rzeczywiście staną się przejezdne? Nie utrzymasz się w wieży do czasu przy­słania wam posiłków z Palanthas.– Przynajmniej damy Palanthas czas na ewakuację mie­szkańców, jeśli.Koń Dereka Crownguarda przecisnął się wśród wierz­chowców.Mierząc Sturma gniewnym spojrzeniem oczu bły­szczących zza wizury swego hełmu, lord Derek podniósł rękę, by uciszyć zebranych.– Powołując się na regułę, Sturmie Brightblade – za­czął oficjalnie Derek – oskarżam cię o spisek i.– Niech otchłań pochłonie twoją regułę! – warknął Sturm, którego cierpliwość wyczerpała się.– Do czego nas doprowadziła ta reguła? Jesteśmy skłóceni, zazdrośni, obłąkani! Nawet nasi ludzie wolą mieć do czynienia z woj­skami nieprzyjaciela! Reguła zawiodła!Wśród rycerzy, zebranych na dziedzińcu, zapadła gro­bowa cisza, którą zakłócał tylko koń niespokojnie grzebiący kopytem i brzęk zbroi wojowników tu i ówdzie poruszają­cych się w siodłach.– Módl się, bym zginął, Sturmie Brightblade – rzekł cicho Derek – bo na bogów, sam poderżnę ci gardło na twej egzekucji! – Bez dalszych słów, zawrócił konia i kłu­sem wyjechał na początek kolumny.– Otworzyć bramy! – zawołał.Poranne słońce wyłoniło się zza dymu, wznosząc się na błękitne niebo.Wiał wiatr z północy, łopocząc sztandarem śmiało powiewającym ze szczytu wieży [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl